Historie osobiste

"Gdy trzeba było odwiedzić ciocię, nie było chętnych. Ale do podziału spadku ustawiła się kolejka"

"Gdy trzeba było odwiedzić ciocię, nie było chętnych. Ale do podziału spadku ustawiła się kolejka"
Podaliśmy cioci pomocną dłoń, wzięliśmy ją do siebie
Fot. Agencja 123rf

Co za ironia. W trudnych latach choroby cioci nikt jej nie odwiedził, nie zapłacił za leki i opiekę. Kiedy zamieszkała z nami, rodzina nie była zainteresowana jej losem. Gdy jednak ciocia zmarła, do spadku ustawiła się kolejna chętnych

Ciotka Zofia, starsza siostra mojej mamy, nie założyła rodziny. Nigdy nie pytałam dlaczego. Po prostu, od kiedy ją pamiętam, była sama. Dla dzieci pewne rzeczy są oczywistością, a później jakoś nie czułam potrzeby, by ją inwigilować w tej materii. W wieku trzydziestu sześciu lat została wdową, tyle wiedziałam, i żyła sobie w domku na wsi, z dwoma psami i kotem. Zawsze w takiej konfiguracji.

Wzajemne wsparcie

Chyba wszyscy w rodzinie uważali Zofię za dziwaczkę, choćby ze względu na jej silną niechęć wobec miasta. Nawet w odwiedziny nie lubiła się fatygować. To zwykle my do niej jeździliśmy, by sprawdzić, jak się miewa, czy może czegoś potrzebuje. Tata, a potem mój mąż dbali o stan domu Zofii; drobne usterki naprawiali sami, a do większych remontów zamawiali bardziej fachową ekipę, dzięki której u ciotki było przytulnie i bezpiecznie.

Problem pojawił się, gdy Zofia zachorowała i niemal straciła wzrok. Nic nie pomogli kolejni okuliści ani operacja. W końcu musiała się poddać i uznać, że sama sobie nie poradzi, zwłaszcza jeśli miała pod opieką zwierzęta. Mama chciała ją wziąć do siebie, ale widziałam, że się waha. Z prozaicznego powodu: braku miejsca i sił do opieki nad chorą. Moi rodzice też mieli już swoje lata i związane w z wiekiem dolegliwości.

 

Przeprowadzka do nas

Po konsultacji z mężem zaprosiłam więc ciotkę do naszego domu. Nie musieliśmy się przejmować, że będziemy się nawzajem ograniczać, bo spory pokój na parterze stał wolny. Urządziliśmy tam Zofii wygodną sypialnię, z której mogła wyjść do ogrodu, by choć częściowo poczuć się jak u siebie na wsi. Zabraliśmy także jej psy i kota, bo przecież nie mogliśmy ich zostawić.

– Ale obiecajcie, że go nie sprzedacie, że o niego zadbacie – prosiła ciotka, gdy ze łzami w oczach żegnała się ze swoim domem.

Złożyliśmy niemal uroczystą obietnicę, z której się wywiązywaliśmy. Co kilka miesięcy jeździliśmy do domu ciotki, by posprzątać i upewnić się, czy wszystko jest w porządku, że nie padł łupem złodziei albo wandali. A latem mama zawoziła tam ciotkę na wakacje, by choć kilka tygodni spędziła w miejscu, które tak bardzo kochała.

 

Pogorszenie i walka o godność 

Niestety los cioci nie oszczędzał i zachorowała na Parkinsona, stając się niemal całkowicie od nas zależna. Wspólnie z mamą starałyśmy opiekować Zofią w taki sposób, by zachowała godność, na punkcie której zawsze była czuła. Gdyby nie choroba, nigdy by się nie zgodziła, żeby ktoś ją obsługiwał, gotował jej, pomagał w codziennych czynnościach, nawet higienie.

Gdy ciotka zaczęła wymagać całodobowej opieki, znalazłam opiekunkę, która przychodziła, gdy byliśmy z mężem w pracy. To wtedy mama uznała, że inni członkowie rodziny powinni się dorzucić do kosztów utrzymania Zofii. Gdy była zdrowa i pełna sił, nie brakowało chętnych, by wpadać do niej na wieś. Goście oczekiwali przyjęcia oraz gościny, a nas, dzieciaki, podrzucano do ciotki nierzadko na całe wakacje, gdy nie było innej opcji.

Tymczasem teraz nikt się nie poczuwał do rewanżu czy dzielenia z nami kosztów. Bo o dzieleniu opieki w ogóle nie było mowy.

– Zdecydowaliście się wziąć Zofię pod swoje skrzydła, dostajecie jej emeryturę, to macie obowiązki – usłyszała mama od młodszego brata.

 

Rozczarowanie bliskimi

Bardzo nieprzyjemna sytuacja. Przykra dla nas, ale jeszcze bardziej dla Zofii, gdyby wiedziała, czegoś się domyślała. W każdym razie chcieliśmy jej tego oszczędzić.

– Mamo, daj spokój, nie chodź po rodzinie jak po prośbie. Jeszcze ciotce ktoś coś powie. Niech pozostanie w nieświadomości. A mnie stać, by Zofia miała u nas dobrą opiekę do końca życia.

Pogrzeb także organizowaliśmy na nasz koszt, bo nikt z rodziny nawet nie zadzwonił z pytaniem, czy mógłby w czymś pomóc.

Za to już dwa tygodnie po śmierci cioci zaczęliśmy odbierać telefony z pytaniami o… spadek. Czy sprawa spadkowa jest już w sądzie i czy wiemy, komu jaka część posiadłości przypadnie. Ach, teraz to posiadłość… Przyznaję, takiej bezczelności po braciach ciotki i kuzynostwie się nie spodziewałam. Fakt, zgodnie z prawem, jeśli zmarła osoba nie miała dzieci, męża ani rodziców, dziedziczyło jej rodzeństwo, a w przypadku ich śmierci – dzieci rodzeństwa. Nie przyszło nam do głowy, by podsuwać Zofii testament do podpisania, w którym wskazałaby moją mamę jako jedyną osobę do dziedziczenia jej majątku. Cóż, zabrakło nam wyrachowania, które najwyraźniej w całości przejęła reszta rodziny.

 

Walka o spadek

Plany, by urządzić z domu ciotki letnią daczę i dzięki temu zachować to miejsce, jak życzyła sobie Zofia, musieliśmy zawiesić. Bo najpierw czekało nas uzgodnienie spraw spadkowych z tymi, którzy zapomnieli o Zofii, gdy przestała być użyteczna, a wymagała troski.

– Wspaniała rodzinka… – mruczał mój mąż. – No, nie obraź się, kochanie, ale chyba ty, Zofia i moja cudowna teściowa zgarnęłyście wszystkie zalety przyznane na waszą rodzinę. Przecież ich oczekiwania co do równego podziału to skandal. Nic im się nie należy i gdyby mieli choć gram wstydu, sami by to wiedzieli. Kiedy trzeba było spędzić z Zofią trochę czasu, to nikogo nie było. Mniejsza o to dzielenie się kosztami. Ale nikt nie zapraszał nas na święta, nie zaproponował, że zastąpić nas choć na parę tygodni, żebyśmy mogli gdzieś wyjechać, odpocząć. Szkoda gadać.

Mama była potrójnie smutna. Raz z powodu śmierci siostry (i to już drugiej), dwa z powodu zachowania rodziny, trzy z obawy, że nie dotrzyma obietnicy danej Zofii. Upominającym się o spadek i „dzielenie posiadłości” wcale nie chodziło o jakiś stary dom z ogrodem, i to na wsi nieleżącej w regionie turystycznym. Ostatecznie każdy ze zgłaszających pretensje do spadku chciał gotówki, co oznaczało, że trzeba nieruchomość sprzedać i podzielić się pieniędzmi.

– Nie ma takiej opcji! – Mój smutek, niedowierzanie i poczucie niesprawiedliwości przerodziły się w gniew. – Obiecaliśmy i słowa dotrzymamy. Mamy oszczędności, spłacimy ich, jak nie da się inaczej. Ale najpierw niech zakładają sprawy w sądzie, niech wykazują, jak kochali Zofię, jak się nią zajmowali.

Czekamy na rozwój wypadków. Ciekawe, czy ktoś rzeczywiście odważy się założyć sprawę. Tak czy siak, nie pozbędziemy się domu Zofii. Zbyt wiele dobrych wspomnień się z nim wiąże.

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również