Ostatnie lata przyniosły jej wiele zmian. Marieta Żukowska rozstała się z mężem i wzięła drugi ślub. Nam mówi, w jakim momencie życia znajduje się teraz. Opowiada też o miłości do Włoch, w których spędza coraz więcej czasu.
Spis treści
Kiedy się urodziła, jeszcze w komunistycznej Polsce, nikt nie chciał zarejestrować jej imienia. Ojciec się uparł. Zawsze marzył, że jak urodzi mu się córka, to będzie Marietta. Ostatecznie stanęło na Marieta, przez jedno „t”, bo panie w urzędzie stanu cywilnego powiedziały, że drugie „t” to już fanaberia i one tak zapisać nie mogą. – We Włoszech Marietta nie jest specjalnie oryginalna - śmieje się aktorka. - To tak jakbym tutaj miała na imię Stefania czy Leokadia. Ale kocham swoje imię.
Sama zawsze była ładną dziewczyną. Ładne dziewczyny mają trudność, gdy przychodzi dojrzałość. Czasem rozpaczliwie pędzą za przemijającym czasem, chcąc go na siłę zatrzymać. Ona nie ma tego w sobie. – Staję czasem przed lustrem - opowiada - i mówię do siebie: „Marieta, młodsza już nie będziesz. Pogódź się z tym”. Na razie się godzi. Na zmarszczki, mniej jędrną skórę, siwy włos. Nie chce wpaść w pułapkę, jaką kończy się poprawianie urody.
Wolę otaczać się pięknymi przedmiotami, pięknymi wewnętrznie ludźmi, to są wartości nieprzemijające – deklaruje.
Kiedyś zastanawiała się, czemu Włosi zawdzięczają swoją długowieczność, i odkryła ich zasadę: cieszą się, gdy jako grupa odnoszą sukces. – Czyli jeżeli chłopak z wioski zostaje doktorem, wszyscy uważają, że to również ich sukces. Tak są uczeni. Włosi od dziecka mają wpajaną stadność. Jeżeli jest problem, organizują się w sekundę. Kiedyś w Rzymie byłam świadkiem sytuacji, jak pijak zaczepiał rodzinę. Momentalnie zebrało się ze dwudziestu Włochów, którzy stanęli w obronie. To chcę przekazać córce
Marieta nie ma wątpliwości, że jest matką. Chciała nawet zostać przyjaciółką Poli, bo są ze sobą bardzo blisko, ale córka zaprotestowała: „Mamo, ale ja nie mogę być twoją przyjaciółką. Ty nie możesz być moją przyjaciółką”. Zdumiona Marieta domagała się wyjaśnień. „Bo ty jesteś moją mamą. Ja cię kocham, ale mam swoje przyjaciółki”. Miała wtedy 10 lat. Marieta poczuła dumę, że ma takie mądre dziecko. Dziecko, które już w tym wieku potrafi określać granice. Pola nauczyła ją również tego, że czasem daleko pada jabłko od jabłoni.
Jest kompletnie inna ode mnie i zachwycająca w swoim stylu - mówi Marieta. - I ja jej na to pozwalam. Bo ona czuje zupełnie inaczej. Jest z innego kosmosu, z innego układu gwiazd, z innych komórek, które się ze sobą połączyły. I jest zupełnie kimś innym. I to jest dla mnie największa lekcja, że najbliższa mi osoba nie jest moją kopią. I nie chcę, żeby była moją kopią, bo ona ma swoją niezwykłą siłę i moc, i swoje piękne życie do przeżycia.
Najpierw był szacunek. – Bez niego nie stworzylibyśmy dobrej patchworkowej rodziny - mówi Marieta. - Szacunek to klucz do dobrej relacji, zanim pojawi się miłość, przyjaźń, przywiązanie. Pochodzimy z różnych domów, mamy różne przyzwyczajenia, różne podejście do wielu spraw - mówi o swojej nowej rodzinie. Przyznaje, że trzeba było wypracować kompromisy, polubić inność drugiego człowieka, nie robić podziałów na moje, twoje i szanować się nawzajem za tę odmienność. Czasem odłożyć na bok emocje. Nie zawsze jest to łatwe. – Od czasu do czasu odzywa się słowiańska dusza - śmieje się. - Musiałam ze Słowianki zmienić się we Włoszkę, czyli szybko zgasić wybuch, zapomnieć urazę, zobaczyć słońce po deszczu. Rok temu wzięła ślub z nowym partnerem. Marieta uśmiecha się na samo wspomnienie.
Kiedy spotykasz człowieka, z którym umawiasz się na piękną drogę razem, to chcesz mu to obiecać. – Czuję zresztą wdzięczność za wszystko, co mnie spotyka. I dobre, i złe - mówi z zachwytem.
Może na tym zachwycie polega „dolce vita”. – Marieta idzie własną drogą - uważa Gabriela Muskała. - I jest w tym konsekwentna, autentyczna i nie do podrobienia. Tak jak jej oryginalny styl. I przy tym wszystkim nigdy nie zapomina, by swoją życiową mądrością czy sposobami na zachowanie zdrowia podzielić się hojnie z innymi.