Historie osobiste

"Mąż zostawił mnie samą z długami. Ale wierzyciele nie zamierzali mi współczuć..."

"Mąż zostawił mnie samą z długami. Ale wierzyciele nie zamierzali mi współczuć..."
Mąż zostawił mnie z długami
Fot. Agencja 123rf

Dlaczego ludzie nie mówią najbliższym szczerze o swoich problemach? Czasem do końca życia ukrywają tajemnice, które, niestety, mogą mieć wpływ na ich rodzinę. Dotyczy to na przykład pieniędzy, a szczególnie.... długów. 

Nie byłam przyzwyczajona do mieszkania w bloku. Całe życie spędziłam w przestronnym domu z dużym ogrodem. Kiedy zmarł mój mąż, nie miałam jednak wyjścia – musiałam sprzedać nieruchomość – mój jedyny tak naprawdę majątek – i przeprowadzić się do małego mieszkania. Tylko tak byłam w stanie się utrzymać, a jednocześnie spłacać długi męża. O niektórych zobowiązaniach dowiedziałam się dopiero po śmierci Piotra, bo wcześniej nie raczył mnie oświecić. Choć posiadaliśmy wspólnotę majątkową i wszelkie kwestie finansowe dotyczyły nas obojga w takim samym stopniu, jakoś nie potrzebował mojej zgody, aby zaciągać kolejne kredyty czy brać chwilówki. Gdyby mógł wziąć również pożyczkę pod hipotekę bez mojego podpisu, to teraz moja sytuacja byłaby jeszcze gorsza.

Szok po stracie mieszał się z rozczarowaniem i gniewem. Czułam się zwyczajnie oszukana, bo Piotr nie mówił mi o tym, co żywotnie mnie dotyczyło. Kiedy chciał to zrobić? Czy w ogóle zamierzał? Co on sobie myślał, ukrywając przede mną naszą sytuację? I jak w ogóle mógł do niej dopuścić?!

 

Wspólnota nie zawsze popłaca

Żałowałam, że jako zakochana młoda kobieta uwierzyłam w bajkę pod tytułem: w małżeństwie wszystko musi być wspólne. Było. Tylko że na koniec zostałam z problemami zupełnie sama. Teraz zażyczyłabym sobie intercyzy i rozdzielności majątkowej, co ustrzegłoby mnie przed złymi decyzjami finansowymi podejmowanymi przez mojego męża. Żadne z nas nie chciało się wzbogacić poprzez małżeństwo, żadne nie było łowcą posagów, ale przeciwnicy umów przedmałżeńskich, bredzący o zaufaniu i dzieleniu się, zapominają, że chodzi również o nieobciążanie ukochanej osoby swoim ewentualnym bankructwem w przyszłości.

Nie miałam czasu na przeżywanie żałoby. Musiałam szybko stanąć na nogi. Przez całe życie rozsądnie gospodarowałam pieniędzmi, nawet jako dziecko nie wydawałam kieszonkowego bez namysłu. Tym bardziej byłam rozgoryczona, że z nie swojej winy stanęłam w obliczu finansowej ruiny. Piotr nie tylko roztrwonił nasz majątek, choć na zewnątrz wciąż stwarzał pozory dobrobytu, ale też pozostawił po sobie długi. Wierzyciele nie zamierzali mi współczuć ani dać czasu na rozpacz.

 

Całkowita zmiana życia

Nie mam pojęcia, kiedy znowu zacznę normalnie żyć. Może nie na takim samym poziomie co wcześniej, ale przynajmniej bez lęku o przyszłość, bez strachu, gdy ktoś puka do drzwi, bo może to listonosz z kolejnym aktem wykonawczym od komornika. Ta niepewność sprawiała, że była sfrustrowana i zła na cały świat.

W zasadzie już pierwszego dnia po przeprowadzce zraziłam do siebie sąsiadów. Nie zależało mi na dobrych relacjach, chciałam, by dali mi spokój i tyle. Nikt nie wiedział, co przeżywam. Przypatrywali mi się z zaciekawieniem osobie, próbowali zagadywać. Niektórzy, gdybym im pozwoliła, weszliby mi z butami nie tylko do mieszkania. Wolałam ich unikać.

 

Jak zrazić do siebie świat

Pewnego razu wsiadłam do windy i z niechęcią patrzyłam, jak starszy mężczyzna mocuje się z ciężkimi drzwiami do klatki. Był obładowany zakupami, ale w końcu sobie poradził. Podbiegł do windy, ale ja już nacisnęłam przycisk. Drzwi zamknęły się z metalicznym zgrzytem. Nie przytrzymałam ich, choć mogłam.

– Wariatka! – burknął mężczyzna i uderzył pięścią w drzwi. Aż odskoczyłam.

Na szczęście w tym samym momencie winda ruszyła i mogłam zapomnieć o nieprzyjemnym incydencie. Łzy napłynęły mi do oczu z innego powodu. Mój dom… To było moje wybrane miejsce na ziemi. Nie musiałam się układać z sąsiadami ani narażać na codzienne spotkania z obcymi ludźmi. Kurtuazyjne pogawędki o pogodzie lub rzetelności dozorcy tylko mnie denerwowały. Tęskniłam za Piotrem, ale w moich uczuciach dominowała złość na niego, bo przecież to on mnie na to wszystko skazał. To miała być jego wersja miłości na dobre i na złe?

Sama nie wiem, kiedy z energicznej kobiety przeistoczyłam się w zgorzkniałą wdowę. W ciasnym mieszkaniu na siódmym piętrze było mi źle. Choć szczerze mówiąc, mogłam skończyć jeszcze gorzej, czyli w ogóle bez dachu nad głową. Więc może najwyższa pora pogodzić się z tym, co mnie spotkało? Nie chciałam pogrążać się w marazmie, który drenował mnie od środka i sprawiał, że nie poznawałam samej siebie.

 

Jeszcze raz od nowa

Na początek postanowiłam urządzić mieszkanie. Nie było to łatwe, bo musiałam pamiętać o ciążących na mnie zobowiązaniach finansowych. Zakupowe szaleństwo poczeka na lepsze czasy. Wybrałam się na pchli targ. Snułam się po placu targowym, oglądając bibeloty, stare meble, lampy i stosy książek, kiedy nagle usłyszałam znajomy głos.

– Dzień dobry! Czego sąsiadce potrzeba?

– Jestem Irena – mruknęłam, podnosząc wzrok.

Doskonale wiedziałam, do kogo należy niski, przyjemny głos. To był sąsiad, którego nie wpuściłam do windy.

– Lucjan, miło mi. – Mężczyzna wyciągnął rękę w moją stronę. Potem skinął głową na swój asortyment, rozłożony na dywaniku.

– Piękne lustro. – Pochyliłam się nad lśniącą taflą, oprawioną w rzeźbioną ramę.

I szybko odwróciłam wzrok. Nie chciałam patrzeć na swoje odbicie w lustrze. Od śmierci Piotra przybyło mi zmarszczek i siwych włosów.

– Dla sąsiadki… to znaczy dla ciebie, Ireno… za połowę ceny.

– Dlaczego je sprzedajesz?

Autentycznie byłam ciekawa. Schludnie ubrany i gładko ogolony mężczyzna miał coś łagodnego w spojrzeniu, coś, czego wcześniej nie chciałam dostrzec. W każdym razie nie wyglądał na kogoś, kto byłby zmuszony się wyprzedawać.

– Lubię tu przychodzić. I ludzi lubię. Opowiadają ciekawe historie. Przy okazji pozbywam się rzeczy, które mogą się komuś przydać, zamiast zalegać u mnie.

– Wezmę to lustro.

– Często spotykam tu sąsiadów… – ciągnął Lucjan. – W naszym bloku mieszkają dobrzy ludzie. Sama się o tym przekonasz, tylko daj nam szasnę.

– Spróbuję i dziękuję za lustro – odparłam, ignorując moje płonące ze wstydu policzki.

Nie wiedziałam, co innego mogę powiedzieć. Wtedy w windzie zachowałam się niestosownie. Powinnam przeprosić, ale… Lucjan nie pozostał mi dłużny, nazywając mnie wariatką. Uśmiechnęłam się, po raz pierwszy od dawna. Może jeszcze wszystko się ułoży. Pospłacam długi i zyskam nowych znajomych. W ciągu kilka ostatnich tygodni złagodniałam i zaczęłam się godzić ze swoim losem. Lucjan ma rację. Dobra materialne, dla których się zadłużamy, potem tylko zagracają nam dom. Najważniejsi są ludzie i relacje, jakie z nimi budujemy.

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również