Wywiad

Piotr Jacoń: "Rola mistrza do mnie nie pasuje"

Piotr Jacoń: "Rola mistrza do mnie nie pasuje"
Piotr Jacoń
Fot. AKPA

"Ktoś mądry powiedział mi kiedyś, że wszyscy powinniśmy walczyć o prawa mniejszości, bo każdy z nas nagle może się tą mniejszością stać", mówi i działa zgodnie z tą maksymą. Ale choć wykonał już kawał dobrej roboty, uważa, że słowo "mistrz" niezbyt do niego pasuje.

Piotr Jacoń: "Dziś mam 48 lat i żyję bardziej po swojemu"

PANI: Szymborska pisała: „Nie ma pytań pilniejszych od pytań naiwnych”. To pytam. Kim jest ten chłopak, który urodził się w Gdyni, wychował w Sopocie, zamieszkał w Gdyni. A potem zrobiło się o nim głośno w całej Polsce.

PIOTR JACOŃ: Ten chłopak z Gdyni, jadąc na nasze spotkanie, rozkminiał, w jakiej roli obsadziła mnie pani w tej rozmowie. I jak ja się z tym czuję? Różnie. Pierwsza reakcja - obsadziła mnie pani w zastępstwie. Czyli jestem niewystarczający. Rola mistrza do mnie nie pasuje. Kojarzy mi się z zawodami, wyścigiem, rywalizacją. Od dziecka byłem samotnikiem i nie lubiłem rywalizacji, ale przez większą część życia dawałem sobie za to po łapach. Czułem, że jeśli na dzień dobry powiem: „Na pewno nie wygram, dlatego sobie odpuszczę”, usłyszę, że jestem mięczakiem. Bałem się tego. Więc albo uciekałem od rywalizacji i wewnętrznie się za to ganiłem, albo jednak próbowałem, ale też czułem się w tym nieszczęśliwy, bo to nie moja kategoria. Dziś mam 48 lat i żyję bardziej po swojemu.

Żeby zrozumieć, kim jesteśmy, trzeba cofnąć się do dzieciństwa, tam wszystko się zaczęło. Parę obrazków z tamtego świata?

Miałem trzy, cztery lata, kiedy ojciec wyjechał do Niemiec za chlebem i lepszym życiem, również dla nas, bo mieliśmy do niego dojechać, ale nie zdążyliśmy. Wybuchł stan wojenny. Jesteśmy klasycznym przykładem rodziny rozbitej przez historię. My z matką tutaj, ojciec tam. Zaczął sobie układać życie bez nas, w konsekwencji rodzice rozwiedli się w '84. Z mamą mieliśmy partnerskie relacje. Od małego czułem się współodpowiedzialny za nasze życie. Przez długi czas traktowałem tę odpowiedzialność głównie jako zdobycz, bo ostatecznie było z tego więcej dobrych cech i umiejętności życiowych. Ale był też koszt. Dziś wiem, że to rodzaj parentyfikacji.

Czyli przyjmowanie roli opiekuna przez dziecko.

Wtedy nie znałem ani tego słowa, ani tego mechanizmu, ale w nim tkwiłem. Długo żyłem w przekonaniu, że im większą odpowiedzialność na siebie wezmę, tym jestem lepszy, bardziej sprawczy. Teraz wiem, że na wiele rzeczy nie byłem po prostu gotowy. Absolutnie nie składam reklamacji pod adresem mojej mamy. Takie były okoliczności, a w tych okolicznościach dała mi najwięcej i najlepiej, jak mogła. Ale po latach jedną z większych rzeczy, jaką musiałem przerobić na terapii, było nauczyć się nie być odpowiedzialnym za wszystko i wszystkich. 

 

 

Piotr Jacoń o trudnych relacjach z ojcem

Kto pana przygotował do dorosłości?

Kiedyś powiedziałbym - mama. Przy niej uczyłem się życia, współodpowiedzialności. I tak na pewno było. Mamie mnóstwo zawdzięczam. Fundamenty! Ojciec pojawiał się w moim życiu sporadycznie. Myślałem, że swoją nieobecnością nie może mnie niczego nauczyć. Ale zmieniłem zdanie, mimo że nadal nie mamy kontaktu. Mam 48 lat i zaczynam trochę inaczej na niego patrzeć, być może nawet lepiej go rozumieć. To, że zdezerterował z życia syna? Nawet to. Długo uważałem, że rodzice mają obowiązek być dobrymi rodzicami. Ale nie mają. Są takimi rodzicami, jakimi potrafią być. Mój ojciec był niewystarczający dla mnie, ale w jakimś sensie maksymalny na swoje możliwości. Dziś mam więcej czułości dla człowieka, który nie umie być ojcem.

…?!

Dziwnie brzmi, wiem. Spróbuję wytłumaczyć. Stajemy się rodzicami mniej lub bardziej świadomie. Ja stałem się raczej mało świadomie. Nie zdążyliśmy nawet z Magdą umówić się na rodzicielstwo, a nagle okazało się, że będziemy mieli dziecko. Kiedy człowiek dowiaduje się, że zostanie ojcem, zaczyna się inaczej zachowywać. Przestaje być sobą, wchodzi w rolę, której nie zna, ale wszyscy go z tej roli rozliczają. Ja mojego ojca również rozliczałem – miał umieć być dobrym ojcem. No, ale k***a nie umiał! I co? Nie miał prawa? Miał. Miał też swoje oczekiwania wobec mnie. Patrzył na mnie i widziałem, że ich nie spełniam. Grając „role”, ubieramy się w sztywne kostiumy, które nas uwierają, męczą, ale wokół wszyscy są w tych kostiumach, więc gramy dalej.

Zamiast?

Porozpinać guziki: sobie, dzieciom, rodzicom. Ja jestem na etapie rozpinania guzików, także mojego ojca. Patrząc wstecz na siebie i moje dzieci, widzę, że ojcostwo najmniej mi się udawało, kiedy wchodziłem w „rolę”. Ojca, który wie, powie, jak ma być, który zna życie. Głupkowato wtedy wypadałem, bo byłem sztywny, pozapinany pod szyję. Natomiast kiedy mówiłem: „nie wiem” i „nie umiem”, kiedy stawałem się bezbronny, po ludzku odsłonięty, w tym moim ojcostwie działy się najfajniejsze rzeczy (tak mi się przynajmniej wydaje; pytanie, co córki na to…). Najlepszym przykładem jest tranzycja Wiktorii. Kiedy zadzwoniła i wyautowała się przed nami jako transpłciowa dziewczyna, nie było co udawać, że wiem, jak się zachować. Nie miałem pojęcia! Byliśmy z Magdą przerażeni. Mogłem zrobić milion rzeczy, na przykład usztywnić się jeszcze bardziej i powiedzieć: „Nie masz racji, my wiemy lepiej niż ty!”. A ja po prostu wyszedłem z roli ojca i pokazałem miękkie podbrzusze.

Piotr Jacoń o córce Wiktorii: "Baliśmy się przyszłości"

Wojciech Eichelberger pisał, że mężczyzna powinien pozwolić sobie na płacz, bo „łzy przywracają sprawom właściwe proporcje, uczą pokory, gaszą narcystyczne ciągoty”. Pękł pan kiedyś?

Najczęściej pękam na filmach animowanych. W życiu rzadziej. Po telefonie od Wiktorii oboje z Magdą płakaliśmy (teraz już inaczej na te łzy patrzę, wtedy wydawały mi się oczywiste, myślałem, że świat się kończy). Niczego przed sobą nie udawaliśmy. To akurat był dobry punkt wyjścia dla nas jako pary, nie musieliśmy się przed sobą kryć. Niedawno uświadomiłem też sobie, że tych łez nauczyłem się od mojego ojca. Tego ojca, którego tak niewiele miałem, a jednak widziałem go płaczącego przy mnie. I nie było w tym nic nadzwyczajnego. Było mu smutno, więc płakał – potem ja miałem to już wdrukowane.

Przeczytałam, że lęk jest zawsze gorszy od rzeczywistości.

Zgadzam się. Wtedy po telefonie od Wiktorii baliśmy się przyszłości. Nie mieliśmy pojęcia, czego dokładnie, ale baliśmy się jak cholera. A potem przyszło życie, które jest po prostu życiem. Ani więcej, ani mniej.

Które z was było silniejsze?

Nie wiem. Wydaje mi się, że widząc słabość Magdy, myślałem, że muszę być silny, więc paradoksalnie to mnie budowało. Naprawdę silny zaczynam być wtedy, kiedy czuję, że jestem bezbronny. Maski opadają, stoję w prawdzie. Wtedy mam jakiś rodzaj mobilizacji: działam, staram się rozwiązać problem. Gdy schodzę na samo dno, już nie ma czego się bać, można tylko się odbić. Dziś jesteśmy z Magdą na bardzo fajnym etapie życiowym i partnerskim. Dużo o sobie rozmawiamy. O życiu, które prowadzimy z osobna i o naszym życiu wspólnym. Ostatnie lata pokazały nam, że umiemy żyć po swojemu, że jesteśmy dla siebie turboważni, ale też turbowystarczający. Nasz układ: ja, Magda, Wiktoria, Hela, jest najważniejszy, kotwiczący, dający poczucie sensu. To mój świat. Nie potrzebuję innego towarzystwa, nie mam głodu obecności. Gdy byłem młody, wydawało mi się, że potrzeba przynależności jest bardzo ważna, bo z niej człowiek czerpie siłę. W tej chwili coraz częściej świadomie „wypisuję” się z kolejnych grup. Na przykład przestałem jeść mięso, wypisałem się z dużej i silnej grupy mięsożerców. Przestałem pić alkohol, to jeszcze większa grupa, wręcz kultura. Opuściłem Kościół, zrobiłem apostazję.

 

 

Piotr Jacoń o terapii

 Dwa lata temu trafił pan na terapię, dlaczego?

Głównie po to, żeby uporządkować sobie mój aktywizm, którego nie planowałem i nie byłem do tego przygotowany. Aktywizm, który polega na eksploatowaniu historii mojej i mojej rodziny, ale też historii innych osób. Mnóstwo ludzi przychodzi do mnie ze swoimi życiami, a ja jestem bardzo empatycznym człowiekiem i chłonę to jak gąbka. Najważniejsze w tej terapii wydawało mi się postawienie granic. Nauczyłem się rozdzielać role: ja aktywista, ja dziennikarz, ja ojciec, ja mąż. Ja Piotr. Wiem, kim jestem. Kiedy siebie odnalazłem, potrafiłem się obronić, na przykład przed hejtem, złem, o którym rozmawialiśmy. Można nauczyć się żyć poza krytyką? Najgorsza jest ta wewnętrzna. Jak się nad tym zapanuje, cała reszta jakoś idzie. Wydaje mi się, że jestem na dobrej drodze.

Piotr Jacoń: "Nie chcę córek karmić ani swoimi oczekiwaniami, ani lękami"

Z ufnością czy lękiem myśli pan o przyszłości swoich córek?

Raczej z bezradnością, w której próbuję się odnaleźć. Nie mam wpływu na ich życie, ale chciałbym umieć przyjąć je takim, jakie ono będzie. Nie chcę córek karmić ani swoimi oczekiwaniami, ani lękami. One żyją na swój rachunek, ja jestem obok. Gdy byłem mały, szybko zdecydowaliśmy, że będę sam chodził do szkoły. Nie mieliśmy wyboru, mama wychodziła wcześniej do pracy i trzeba było coś z tym zrobić. Pamiętam pierwszą wyprawę, byłem bardzo podekscytowany. Nie miałem daleko, ale z perspektywy siedmiolatka był to spory kawałek: jedno przejście, drugie, lewo, prawo. Byłem dumny, że dałem radę. Po wielu latach mama mi powiedziała, jak tamten poranek naprawdę wyglądał. Cały czas szła za mną, chowała się za drzewami, czuwała. Za tym symbolicznym drzewem widzę miejsce dla siebie.

Piękne! Córki studiują w Warszawie, zostaliście z żoną w Gdyni sami, przed wami nowy rozdział.

Wspaniałe uczucie. Jest nam bardzo fajnie. Na nowo staliśmy się sobie bardzo bliscy. Przez te wszystkie lata, kiedy żyliśmy w zadaniach i powinnościach, byliśmy bardziej do obsługi dzieci – najbardziej Magda, bo to ona głównie zajmowała się domem. Teraz siedzimy we dwójkę przy stole, jemy śniadanie i ciągle gadamy ze sobą. W ubiegłym roku po raz pierwszy od 25 lat byliśmy na naszych dorosłych wakacjach. Wcześniej nie zdążyliśmy. Zawsze albo z jednym dzieckiem albo z dwójką dzieci. A teraz nowy etap. Wakacje tylko we dwoje były ekstra. Wystarczające. To słowo trochę słabo brzmi...

…powiedziałabym: niewystarczająco. (śmiech)

Trochę tak... ale zostaję przy słowie „wystarczające” – pasuje mi. Bez zawodów, bez porównywania się. Nie muszę ścigać się na najlepsze wakacje w życiu. Mam po prostu wakacje. Po prostu życie. I wiem, że to duży przywilej.

Cały wywiad do przeczytania w lutowym wydaniu magazynu "PANI".

pa_02_001_v6

Kim jest Piotr Jacoń

Piotr Jacoń - Urodził się w 1976 r. w Gdyni, wychował w Sopocie. Dziennikarz, prezenter programów informacyjnych w TVN24. Prywatnie ojciec Heli i Wiktorii. 
Skończył polonistykę na Uniwersytecie Gdańskim. Dziennikarstwa uczył się w Radiu Plus i Radiu Gdańskim. Pod koniec 2004 r. trafił do TVN24 jako gdański korespondent. Gospodarz programu „Dzień po dniu”. W TVN24 GO prowadzi cykl wywiadów „Bez polityki”. Zrealizował reportaż telewizyjny „Wszystko o moim dziecku”. Autor książek: „My, trans” i „Wiktoria. Transpłciowość to nie wszystko”. Ojciec Heli i Wiktorii.
Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 02/2025
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również