Relacje

Gdy prawda to za mało. Dlaczego starożytna zasada "ad hominem" pozwala wygrać każdy spór

Gdy prawda to za mało. Dlaczego starożytna zasada "ad hominem" pozwala wygrać każdy spór
Fot. 123RF

W debacie publicznej obowiązuje zasada: atakuj argumenty, nie ludzi. To reguła równie elegancka, co… naiwna. Bo choć brzmi jak mądrość starożytnych, w rzeczywistości jest często łamana – i to nie bez powodu. A może nawet: nie bez racji. W świecie, w którym nie ma sędziów gwiżdżących faule w debacie, czasem trzeba zagrać "na człowieka". I to niekoniecznie z niskich pobudek. Jak to zrobić skutecznie? Tłumaczy Mehdi Hasan.

Arystoteles wiedział, co mówi. Gdy pisał o retoryce, wyróżnił trzy podstawowe drogi do przekonania odbiorcy: logos (rozumowanie), patos (emocje) i etos (wiarygodność mówcy). Dziś, w dobie fact-checkingu i internetowych polemik, wciąż żyjemy w iluzji, że tylko logos się liczy - pisze Mehdi Hasan w książce "Win Every Argument" . Że wartość argumentu można ocenić niezależnie od tego, kto go wygłasza. Ale czy rzeczywiście jesteśmy tak logiczni, jak chcielibyśmy wierzyć?

 

Gdy prawda to za mało

Michael Austin, autor książki "Reading the World", przywołuje słynny przykład: nawet jeśli Adolf Hitler powiedziałby, że Ziemia jest kulista, nie sprawiłoby to, że nagle stałaby się płaska. Ale też – nikt nie chciałby tej tezy bronić cytując Hitlera. Dlaczego? Bo jego etos, reputacja i historia są tak obciążone, że automatycznie podważają sens nawet najbardziej neutralnych twierdzeń. I to właśnie klucz do zrozumienia, dlaczego argumenty ad hominem - czyli skierowane przeciwko osobie -  nie zawsze są błędem. Czasem są koniecznym narzędziem, które przywraca równowagę w debacie. Albo przynajmniej: odsłania to, co w tle.

Retoryczny cios poniżej pasa?

Na papierze, ad hominem to retoryczny faul. W rzeczywistości bywa bronią skuteczniejszą niż racjonalna analiza. Donald Trump uczynił z niej swój znak rozpoznawczy. Zamiast ścigać się na idee, ścigał się na przezwiska: „kłamliwy Ted”, „krzywa Hillary”. Komentatorzy oburzali się, że to styl godny szkolnego łobuza, ale wyborcy kupili ten teatr. Efekt? Nominacja republikanów i droga do Białego Domu. Czy to moralne? Nie. Czy to działa? Bez dwóch zdań. I tu rodzi się pytanie: czy da się wygrać debatę, grając „czysto”, jeśli przeciwnik nie ma takich zahamowań? A może czasem trzeba odpowiedzieć tym samym językiem?

 

Etos w akcji

Wróćmy do Arystotelesa i jego "etosu”. W sytuacjach niejednoznacznych, a takich jest większość w debacie politycznej czy moralnej - bardziej niż chłodne fakty przekonuje nas to, czy wierzymy osobie, która je przedstawia. Jej wiarygodność, intencje, przeszłość. Kiedy więc ktoś atakuje naszą reputację, a my nie reagujemy, zostajemy z niczym: nasze najcenniejsze narzędzie – zaufanie odbiorcy – znika. Wtedy riposta ad hominem nie jest ciosem poniżej pasa. Jest obroną. Przywróceniem równych szans. Mehdi Hasan, autor książki "Win Every Argument" uważa wręcz, że czasem to obowiązek. Kiedy przeciwnik gra nieczysto, przemilczenie jego działań to nie szlachetność – to bierność. A w pewnych przypadkach, to także głupota.

Gdy pieniądze mówią za ludzi

Wyobraź sobie: pojawia się nowe badanie, które dowodzi, że zmiany klimatu nie są aż tak groźne, jak sądzono. Brzmi kontrowersyjnie, ale ciekawe. Dopiero w przypisach dowiadujesz się, że cały projekt został sfinansowany przez wielkie koncerny paliwowe. Czy to dyskwalifikuje wnioski badania? W teorii – nie. W praktyce – zdecydowanie budzi wątpliwości. To klasyczny konflikt interesów. I choć rozsądny człowiek nie powinien od razu odrzucać takich wyników, to równie rozsądnie jest przyjąć je z dużą dozą sceptycyzmu. W takim przypadku argument ad hominem – pokazujący powiązania autorów – to nie tania zagrywka. To kontekst, który ma fundamentalne znaczenie dla oceny sytuacji.

 

Retoryka to nie logika

Filozof Alan Brinton przypomina: ad hominem to element retoryki, a nie logiki. A retoryka to sztuka przekonywania, nie dowodzenia. Argumenty skierowane przeciwko osobie nie zawsze są błędne. Czasem pomagają nam lepiej zrozumieć debatę, przyjrzeć się źródłom władzy, uprzedzeniom i konfliktom interesów. To nie znaczy, że każda złośliwa uwaga staje się nagle mądrością. Ale kontekst czyni różnicę. Nie chodzi o to, by zamienić debatę publiczną w ring pełen inwektyw. Chodzi o to, by zrozumieć, że w pewnych sytuacjach osobiste cechy mówcy – jego przeszłość, interesy, uczciwość – są częścią tego, co mówi. A czasem: ważniejsze niż same słowa.

Paradoksalnie, najlepsze argumenty ad hominem nie są złośliwe. Są precyzyjne, merytoryczne i ujawniają coś, co naprawdę zmienia perspektywę. Mogą wskazać hipokryzję, konflikt interesów, brak kompetencji – ale robią to nie po to, by obrażać, tylko by odsłonić kulisy. Dlatego zamiast odrzucać ad hominem jako „brudną grę”, warto pytać: co ujawnia ten atak? Czy dotyczy istoty sprawy? Czy pokazuje, że przeciwnik nie gra fair? Czy dzięki niemu rozumiemy więcej, a nie mniej? Bo w debacie, jak w sporcie, są sytuacje, w których nie da się odzyskać piłki, nie wchodząc w kontakt z przeciwnikiem. Pytanie brzmi: czy robimy to, żeby wygrać mecz – czy żeby ocalić zasady gry.

43345735o

Mehdi Hasan - ceniony brytyjsko-amerykański dziennikarz, charyzmatyczny prezenter i autor, który z pasją łączy analityczny umysł z retorycznym talentem. Prowadzi "The Mehdi Hasan Show" na antenie MSNBC, gdzie nie boi się trudnych pytań i odważnych tez. Jego głos regularnie pojawia się na łamach takich tytułów jak "The New York Times" czy "The Washington Post", a wcześniejsze doświadczenia obejmują m.in. rolę redaktora politycznego w "New Statesman" oraz felietonisty w "The Intercept". "Win Every Argument" to jego druga książka – prowokująca, błyskotliwa i jak zawsze trafiająca w punkt.