Wywiad

"Kładł wszystkich na łopatki". Wiesława Gołasa wspomina Magdalena Zawadzka.

"Kładł wszystkich na łopatki". Wiesława Gołasa wspomina Magdalena Zawadzka.
O Wiesławie Gołasie opowiada zaprzyjaźniona z nim aktorka, Magdalena Zawadzka.
Fot. INPLUS/East News

Czarujący człowiek, błyskotliwy żartowniś, niepowtarzalny aktor, który mógł zagrać wszystko, nawet książkę telefoniczną. Wiesława Gołasa wspomina Magdalena Zawadzka.

PANI: Poznała pani Wiesława Gołasa na początku swojej drogi zawodowej?

MAGDALENA ZAWADZKA: Tak, zaraz po ukończeniu szkoły teatralnej, kiedy dostałam angaż w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Wiesław był tam gwiazdą. Graliśmy razem w sztuce „Mądremu biada” Aleksandra Gribojedowa. Zaraz potem mieliśmy okazję lepiej się poznać w kabarecie Dudek. Ja, debiutantka, stanęłam na scenie z wielkimi artystami: Ireną Kwiatkowską, Edwardem Dziewońskim, Janem Kobuszewskim, Wiesławem Michnikowskim, Bogumiłem Kobielą i właśnie Wiesławem. Miałam powody do strachu. Wiesław wywarł na mnie ogromne wrażenie - miły, bezpośredni, pomocny, bardzo skromny. Co było ujmujące. Czuwał nade mną - młodą i niedoświadczoną, bo trafiłam do Dudka, nie mając estradowego doświadczenia. Przedtem grałam tylko w filmach i telewizji.

Doskonale rozumiał ten stres, bo jak mówiła o nim Irena Kwiatkowska, sam był strasznym „tremiarzem” i denerwował się przed występem. Wspominała, że za kulisami, choć była całkiem spokojna, mówił do niej: „Nie denerwuj się, nie denerwuj się, wszystko się uda...”.

Bardzo możliwe, że to całe rozbawianie było mu potrzebne, żeby rozładować także własny strach. Wszystko z powodu wielkiej wrażliwości. Co najważniejsze, jego żarty nigdy nie miały na celu zrobienia komuś przykrości i nie były złośliwe. A także nie starał się dominować w towarzystwie.

Zawsze był trochę z cicha pęk. To dlatego wszyscy tak bardzo go lubili. Ja także. Nigdy nie spotkałam osoby, która powiedziałaby, że Wiesio komuś zaszkodził czy kogoś skrzywdził.

Swoją kabaretową przygodę zaczął od opartego na pantomimie Kabaretu Koń, potem współpracował z Kabaretem Starszych Panów, a następnie znalazł się w Dudku założonym przez Edwarda Dziewońskiego. Ale przyznawał, że na początku bał się kabaretu. Tego bliskiego kontaktu z widzem i że wszystko musi się wydarzyć w kilka minut.

Bałam się kabaretu dokładnie z tych samych powodów. Tam trzeba się zaprezentować jednym fantastycznym „strzałem”. Nie ma drugiej szansy. W Dudku wszyscy doskonale rozumieli, że stanowimy całość. W tej cudownej układance różnych osobowości niezwykle ważna jest przyjazna atmosfera. Wiesiek mimo swoich obaw natychmiast stawał się prawdziwą gwiazdą wszystkich kabaretów, w których występował. Jego skecze i piosenki wykonywane w Kabarecie Starszych Panów czy w Dudku to dzisiaj klasyka, chociażby „Upiorny twist” czy „W Polskę idziemy”.

 

Twierdził, że przyjął rolę zabawiacza i wykorzystywał do tego każdą okazję. Kiedyś wyszedł na scenę za rękę z Wojciechem Pokorą, mówiąc, że prof. Aleksander Zelwerowicz uczył go, że do widza trzeba z pokorą.

Profesora Zelwerowicza, swojego mistrza, wielbił całe życie, zresztą z wzajemnością. Wiesław specjalizował się w żartach sytuacyjnych, błyskotliwych i błyskawicznych ripostach, które idealnie pasowały do tego, co się w danej chwili działo, i dlatego tak rozbawiały wszystkich, którzy byli ich świadkami.

Czasem to był drobiazg – mina, słowo, gest i kładł wszystkich na łopatki.

Z upodobaniem „gotował” aktorów na scenie, wytrącając ich ze skupienia na roli. Szczególnie udawało mu się to właśnie z Wojciechem Pokorą, którego najpierw specjalnie rozbawiał, a potem nie musiał już niczego robić, wystarczyło, że na niego spojrzał.

Bo Wojtek Pokora był śmieszkiem. Niewiele potrzeba było, żeby go rozbawić. Mnie Wiesio chyba oszczędzał – wiedział, że jestem zdenerwowana i mało doświadczona. Rozbawiał mnie raczej za kulisami. Chociaż nie, pamiętam, że kiedyś podczas spektaklu „Mądremu biada”, gdzie grał carskiego oficera, wyszedł na scenę z umalowanymi na niebiesko rzęsami i mrugał do mnie, robiąc miny. Tak się śmiałam, że nie mogłam wykrztusić słowa.

Wszyscy wspominają, że Gołas doskonale udawał pijanego. Kiedyś przed popołudniowym spektaklem wszedł, zataczając się, do teatralnego bufetu i zapytał: „Panowie, czy my coś dzisiaj gramy?”. Gustaw Holoubek potraktował to poważnie i strasznie się zdenerwował.

Nie dziwię się Gustawowi. Ja byłam gotowa uwierzyć we wszystko, co Wiesiek zagrał dla zabawy. Ale nabrać Gustawa to wielka sztuka. Poza tym Wiesław potrafił genialnie udawać mówienie obcymi językami, których nie znał. Gdy zespół Teatru Dramatycznego pojechał na występy do  Francji, dał pokaz tych umiejętności. Wszedł do sklepu i wymyśloną przed siebie francuszczyzną z doskonałym akcentem zagadał do sprzedawców. Mówił niby po francusku. Subiekci zwariowali. Niczego nie mogli zrozumieć.

 

Uznawano go za świetnego doradcę w sprawie ról.

Był mistrzem uwag – poproszony o obejrzenie spektaklu tuż przed premierą potrafił ocenić pracę innych obiektywnie i krytycznie, ale życzliwie. Jego uwagi były zawsze wyjątkowo trafne i konstruktywne. Bo nawet jeśli uważał, że coś trzeba zmienić, po zastosowaniu się do jego wskazówek wszystko stawało się lepsze. Kiedyś przyszedł po próbie do Gustawa i powiedział mu: „Ty za dużo grasz”. Gustaw od razu zrozumiał, że trzeba rolę uprościć. Sam Wiesław właśnie tak grał. Gdy próbowałam rolę Ubicy, w „Królu Ubu” w reżyserii Kazimierza Dejmka, cwanej, wulgarnej prostaczki, która podjudza męża głupka do czynienia zła, zaczęłam wątpić, czy potrafię ją zagrać. Zwierzyłam się Wiesiowi z wątpliwości i strachu. Spojrzał na mnie swoimi lekko skośnymi niebieskimi oczami i powiedział w taki sposób: „Jak to ty nie potrafisz?”, że od razu nabrałam wiary w siebie.

Istnieje wiele opowieści o tym, że Wiesław Gołas miał problemy z nauczeniem się swoich kwestii. Podczas kręcenia filmów czasem przyczepiał sobie karteczki z tekstem w miejscach, których nie widziała kamera...

Jest o tym pewna anegdota. Kiedyś Wiesiek spotkał w teatrze Andrzeja Łapickiego, który powtarzał tekst i zapytał: „Nie nauczyłeś się roli?”. Andrzej na to: „Rolę znam na pamięć, tylko nie wiem, jak zagrać”. Wiesław: „Ja zawsze wiem, jak zagrać, tylko nie umiem na pamięć”. Andrzej postanowił mu poradzić: „Robię tak: siadam w fotelu, czytam, potem zamykam oczy, powtarzam i umiem”. A Wiesław: „Robię tak samo: siadam w fotelu, czytam, zamykam oczy, powtarzam i… zasypiam”. Ale trzeba przyznać, że jak się nauczył w końcu tekstu, znał go całe życie i mógł go wyrecytować w każdej chwili.

Profesor Aleksander Bardini mówił: „Jeśli chodzi o Gołasa, mam tylko jedną uwagę do reżyserów: nie przeszkadzać”. Miał świadomość swojego talentu?

Bardzo trafnie powiedziane. Chcę dodać, że profesor Bardini, który po latach był też moim profesorem, uwielbiał Wieśka. Uważał, że ma naturalny talent, od Boga. Niewątpliwie nad swoimi rolami pracował, ale przede wszystkim miał instynkt. Od pierwszej chwili czuł, w jakim kierunku ma zmierzać jego kreacja. Reżyser, który miałby chęć coś w jego koncepcji zasadniczo zmieniać, nie miał szans. Był wszechstronnie uzdolnionym aktorem. To właśnie prof. Aleksander Bardini mawiał, że Wiesio mógłby zagrać nawet książkę telefoniczną. Był wybitny zarówno w rolach tragicznych, jak komicznych czy kabaretowych, do tego wspaniale śpiewał. Niesłusznie został utożsamiony tylko z rolami komediowymi.

 

Choć w kinie zaczął karierę od roli, która pokazywała jego dramatyczne możliwości – tytułowej postaci w filmie „Ogniomistrz Kaleń” Ewy i Czesława Petelskich.

Fantastyczna rola podobnie jak inne, w filmach „Prawo i pięść” Jerzego Hoffmana czy „Chudy i inni” Henryka Kluby. Rozbawiać jest trudniej, niż zasmucać,  więc reżyserom było wygodniej powierzać mu role komediowe. Grał je doskonale, jak choćby w filmach Stanisława Barei.

Popularność przyniosła mu rola w serialu „Czterej pancerni i pies”. Po tym jak zagrał Tomasza Czereśniaka, na ulicy często wołano za nim „Tomuś, nie piskaj!”. Ale za swoją najważniejszą i ulubioną rolę uważał Papkina w „Zemście”. Zagrał go trzy razy w różnych momentach życia. Gustaw Holoubek twierdził, że jego Papkin był najlepszym, jaki kiedykolwiek powstał.

Jestem tego samego zdania, choć nie mogę powiedzieć, że widziałam na scenie wielu Papkinów. Ale to, co zrobił z tą postacią Wiesław, to mistrzostwo świata. Jego Papkin był połączeniem niebywałego wdzięku żołnierza sowizdrzała i samochwały z nieprawdopodobną głupotą. Ale jak to każdy głupi miał własny rozum, spryt i przekonanie o swoich wdziękach i mądrości. Jak smalił cholewki do Klary, którą miałam przyjemność grać, emanował pewnością, że jest fantastycznym mężczyzną. Był kwintesencją czarującego idioty, na dodatek o niesamowitej sprawności fizycznej.

Mówił, że jego mistrzami byli wielcy komicy Charlie Chaplin i Buster Keaton. Podpatrywał też Ludwika Sempolińskiego, Jacques’a Tatiego i Louisa de Funèsa. Ruch był jego żywiołem aktorskim.

Powiedziałabym, że był mistrzem ruchu. To, co zademonstrował w głośnym spektaklu „Parady” Jana Potockiego w Teatrze Dramatycznym, było właśnie takim mistrzostwem. Gdy teatr pojechał z tym przedstawieniem do Paryża, widzowie i krytycy stanęli na baczność przed jego talentem. Gustaw uważał go za niepowtarzalne zjawisko.

Gdyby żył w innym kraju, byłby gwiazdą o światowej sławie. Niestety, dostał mniej szans, niż mu się z racji talentu należało. Ale też Wiesław nie narzucał się, nie walczył o role. Grał to, co mu przynosił los. Był bardzo oddany rodzinie, opiekował się nią. Zawsze mówił o mamie, siostrze, żonie i córce Agnieszce z wielką czułością.

Wspominał, że gdy jego ojciec szedł na wojnę w 1939 roku, powiedział, że zostawia mu pod opieką matkę i siostrę. Nie wrócił z wojny, a Wiesław już zawsze czuł się za nie odpowiedzialny. Gdybym miała go określić jednym słowem, najlepiej do niego pasuje „prawość”.

Kiedy został wezwany do Pałacu Mostowskich do SB i tam chcieli, żeby doniósł im, jeśli w Teatrze Dramatycznym będzie realizowany spektakl krytykujący sytuację w Polsce, wybrnął w zręczny sposób, powiedział: „Ale ja się nie znam”.

Komentarz jest zbędny. To tylko dowodzi, jak był odważny. Wiesław nigdy nie chwalił się też swoją kartą wojenną. Jako kilkunastoletni chłopiec, członek Szarych Szeregów, trafił w swoich rodzinnych Kielcach w łapy Gestapo. W więzieniu spędził sześć miesięcy, był torturowany, ale nie dał się złamać.

Być może swoje doświadczenie wykorzystał w stworzeniu znakomitej roli gestapowca w filmie „Jak być kochaną” Wojciecha Hasa.

Ostatnią rolę filmową zagrał w „Szabli od komendanta” Jana Jakuba Kolskiego, w teatrze występował jeszcze przez jakiś czas. W ostatnich latach zrezygnował z roli zabawiacza.

Może ta bardziej skrywana, smutniejsza strona jego natury zwyciężała. Tak bywa. Ktoś zabawny na scenie wcale nie musi być taki w życiu. A przynajmniej nie zawsze. Przez ostatnie lata Wiesio lubił spędzać czas w domu. Zawsze był domatorem, ale przez większość życia bardzo dużo pracował i podróżował, dlatego dom i rodzina stanowiły jego schronienie i ostoję.

Wspominając czasy kabaretu Dudek, mówił o swoim planie dnia: rano próba w teatrze, potem nagrania w telewizji, następnie spektakl w teatrze, a w nocy kabaret.

Żyłam podobnie, ale mimo tylu zajęć znajdowaliśmy czas na spotkanie z przyjaciółmi, rozmowy, zabawę. Do dzisiaj zastanawiam się, jak nam się to udawało. Bo przecież komunikacja była utrudniona – mało kto miał samochód, nie było telefonów, internetu, a wszyscy jakoś wszystko o wszystkich wiedzieli i na wszystko mieli czas. Od momentu, kiedy po kilku latach działalności kabaret Dudek przestał grać w kawiarni Nowy Świat, bardzo często jeździliśmy po Polsce i po całym świecie.

Wiesław nie przepadał za tymi podróżami, trzymał się raczej osobno, czasem nie wychodził z hotelu poza wyjazdem na spektakle. Miał swoje przyzwyczajenia. Na przykład nie bardzo smakowało mu jedzenie w restauracjach, więc zawsze brał coś ze sobą z domu. Pamiętam, jak w Wenecji wróciliśmy późno w nocy do hotelu z karnawałowych zabaw na ulicach. Wiesław czekał na nas ze sporym słoikiem śledzi, które przywiózł z Polski.

Znany był ze swojego zamiłowania do gotowania.

Uwielbiał gotować. Robił to często późnym wieczorem, a nawet w nocy, słuchając radia. Słynne stały się jego zupy. Kiedyś podejmował u siebie Wojciecha Młynarskiego żurkiem i zaproponował mu, żeby napisał o tej zupie piosenkę. Młynarski najpierw się żachnął: „O żurku?”. A za kilka dni zadzwonił z informacją, że napisał. Tak powstała piosenka „Żurek”, którą Wiesio fantastycznie śpiewał.

Kiedy ostatni raz się spotkaliście?

Przez ostatnie lata widywaliśmy się latem, kiedy przyjeżdżali nasi wspólni przyjaciele z Norwegii. Wtedy zawsze odwiedzaliśmy państwa Gołasów. Marysia Gołasowa przygotowywała poczęstunek i rozmawialiśmy do późna. W ich domu zawsze było nam cudownie. Ostatni raz takie spotkanie odbyło się przed pandemią, kiedy jeszcze żyliśmy normalnie. Wiesław, mimo że miał poważne kłopoty ze zdrowiem, nie narzekał. Żartowaliśmy jak zawsze.

Pod koniec życia, mimo że już nie grał w teatrze, o godzinie 19 trochę się denerwował...

Jak ktoś całe życie o tej porze wybiera się do teatru, to nic dziwnego. Ale był mądry, znał siebie i rozumiał swoje niemożności. Wiedział, że niektórym sprawom już nie podoła. I w szlachetny sposób godził się z tym.

Wiesław Gołas - Aktor teatralny, filmowy, kabaretowy, wykonawca piosenek. Studiował w warszawskiej Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej kierowanej przez Aleksandra Zelwerowicza. Związany z warszawskimi teatrami: Dramatycznym (1955–1985) i Polskim (1985–1992). Współtwórca Kabaretu Koń, członek Kabaretu Starszych Panów, członek Kabaretu Dudek. Największą popularność przyniosły mu role komediowe, m.in. w serialu „Czterej pancerni i pies”, filmie „Dzięcioł” Jerzego Gruzy oraz w filmach Stanisława Barei.

Magdalena Zawadzka - Aktorka teatralna, filmowa i telewizyjna. Związana z warszawskimi teatrami: Dramatycznym i Polskim, a od 1992 r. – Ateneum. Ma na swoim koncie ponad 300 ról. W tym roku obchodziła 55-lecie pracy artystycznej.

Cały wywiad przeczytasz w styczniowym wydaniu PANI. 

teaser 02

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również