Mój zięć bardzo przeżył śmierć swojej matki. Pocieszałam go jak mogłam. Z czasem, kiedy otrząsnął się z żałoby, nagle okazało się, że oczekuje od mnie niemożliwego. Chce, bym zastąpiła jego mamę. Wpada w odwiedziny, zwierza się z problemów z moją córką, a nawet prosi bym doradziła mu w stylizacjach. Jest jak... maminsynek, a ja mam być tą nową powierniczką i mamą-opiekunką.
Spis treści
Polubiłam Filipa, mojego zięcia, od pierwszego wejrzenia. Miał sympatyczny uśmiech i szczere spojrzenie. Ujęły mnie też jego dobre maniery, był kulturalny w naturalny, niewymuszony sposób. Dobrze nam się rozmawiało, a po godzinie żartowaliśmy już tak swobodnie, jakbyśmy znali się od lat. Miałam dobre matczyne przeczucie, że przy tym chłopaku moja szalona Izka wreszcie się ustatkuje i spoważnieje. Nie pomyliłam się: pół roku później się zaręczyli, a po dwóch latach wzięli ślub.
Chociaż mieszkamy w tym samym mieście, widywaliśmy się raczej rzadko. Każdy ma swoje sprawy, swój krąg znajomych. Młodzi żyli własnym życiem, dobrze im się układało, a ja cieszyłam się ich szczęściem. Było widać, że jest im dobrze razem, nie musiałam tego często potwierdzać.
Wszystko diametralnie się zmieniło, kiedy zmarła mama Filipa. Tragedia spadła na nich znienacka. Na śmierć zawsze trudno się przygotować, ale choroba daje przynajmniej czas na pożegnanie. Irena zginęła w wypadku. Nic dziwnego, że chłopak był zrozpaczony i niepogodzony z odejściem matki, z którą czuł się mocno związany.
Żałoba Filipa była na początku bardzo dramatyczna: wpadł w depresję, przestał wychodzić z domu, nawet wstawać z łóżka. Konieczna była interwencja psychiatry i leki. Jednak z czasem mój zięć otrząsnął się ze smutku. Wrócił do pracy, normalnego życia i stał się znów tym samym, pogodnym, energicznym młodym mężczyzną, jakiego poznałam kilka lat temu. Bardzo mnie to cieszyło, przede wszystkim ze względu na Izę, którą dużo kosztowało wspieranie męża w trakcie jego załamania.
Niestety nie wszystko wróciło tak całkiem do normy. Zaszła pewna zmiana, która na początku wcale mi nie przeszkadzała, bo brałam ją za przejściową. Otóż Filip bardzo się do mnie zbliżył. Zaczął odwiedzać nas nie tylko z Izą, ale też sam, bez okazji, bo akurat miał po drodze albo był w okolicy. Najpierw wpadał na krótko, ot, żeby wypić herbatę i pogawędzić o głupstwach. Ale stopniowo jego wizyty stawały się coraz dłuższe, a tematy, które poruszał w rozmowach, coraz bardziej osobiste. Skarżył się na kłopoty w pracy, opowiadał o poważnych planach na przyszłość, takich jak kupno mieszkania albo nowego auta. Jakby się mnie… radził? Nie byłam pewna.
Tak czy siak męczyła mnie ta nietypowa sytuacja, jednak nie próbowałam zniechęcić Filipa do kontaktów. Szczerze mu współczułam. Jako jedynak miał silną i bliską więź z matką. Gdy jej zabrakło, najwyraźniej poczuł się zagubiony i samotny. Po prostu nie miałam serca go odtrącić.
Z perspektywy czasu widzę, że popełniłam błąd. Należało ostudzić emocjonalne zapędy Filipa, zanim uczynił ze mnie swoją zastępczą matkę. Nie pasuje mi taki układ, czuję się niekomfortowo w sytuacji, gdy zamiast zięcia mam przybranego syna, do tego maminsynka!
Bo to naprawdę nie jest normalne i zdrowe, by dorosły mężczyzna zachowywał się jak chłopiec. Często pyta mnie o radę w codziennych sprawach: jakiego koloru zasłony będą pasowały do koloru ścian w sypialni, gdzie pojechać na urlop, jak się robi zupę gulaszową i tym podobne, pytania nie mają końca.
Można by pomyśleć, że Filip jest bardzo samotnym człowiekiem i nie ma z kim porozmawiać, skoro wciąż wydzwania do teściowej. Absurd. Ma przyjaciół, ojca, a przede wszystkim ma żonę. A jednak to mnie wybrał na swoją powierniczkę i przyjaciółkę. Czemu? Zapewne chce, bym zastąpiła mu Irenę, za którą tęskni, to jedyne logiczne wyjaśnienie. O, ironio losu, pamiętam, jak przed ich ślubem powiedziałam Izie, że Filip będzie dobrym mężem, bo ma świetną relację z matką, a tacy mężczyźni szanują i lubią kobiety. Dzisiaj wolałabym, żeby zięć lubił mnie jednak nieco mniej.
Przesadza z wylewnością i szczerością. Doszło już do tego, że zaczął mi się zwierzać ze swoich problemów małżeńskich! Ostatnio pokłócili się z Izą o kwestię posiadania dzieci. On chciałby już je mieć, ona woli poczekać z macierzyństwem. Osobiście już dawno temu obiecałam sobie, że nigdy nie będę dopominała się o wnuki, tak jak kiedyś moja matka na spółkę z teściową. To są prywatne, intymne sprawy młodych. Czuję się coraz bardziej niezręcznie. To krępujące, w dodatku nie w porządku wobec Izy. I czego on ode mnie oczekuje? Wsparcia? Tego, że stanę po jego stronie, przeciwko córce? A może mi się skarży, bo liczy, że na nią wpłynę?
Przecież to kuriozalne. Nie zamierzam wtrącać się ani do małżeństwa, ani w ogóle do życia Izy. Nawet w dzieciństwie dawałam jej dużo wolności, więc trudno, żebym teraz zmieniła się w nadopiekuńczą i pouczającą matkę-kwokę. Moja córka jest od dawna dorosła, a dorosłość polega między innymi na pełnej odpowiedzialności za swoje postępowanie.
Pochlebiam sobie, że wychowałam swoje dzieci, całą trójkę, na mądrych i zaradnych ludzi, i dlatego już od dawna im nie „matkuję”. Jeśli pytają mnie o zdanie w jakiejś sprawie, chętnie odpowiadam, ale sama nie wyrywam się z nieproszonymi radami. Mam świadomość, że czego bym nie powiedziała, oni i tak postąpią po swojemu. I bardzo dobrze. A że popełnią przy okazji niejeden błąd? Taka jest nieunikniona cena, jaką trzeba zapłacić za życiowe doświadczenie.
Najwyraźniej matka Filipa nie chciała lub nie potrafiła wychować w ten sposób swojego jedynego syna. Teraz ja cierpię z powodu jej błędów. Kobieta nie żyje, nie ma sensu się na nią złościć, zamiast narzekać, trzeba działać. Zapytałam Izę wprost, czy nie przeszkadza jej, że Filip tak często mnie odwiedza i że opowiada mi o ich osobistych sprawach. Moja córka potraktowała sprawę lekko, wręcz z rozbawieniem.
– On już ma taką naturę, mamo. Musi się komuś wygadać i tyle, dla mnie to żaden problem.
Niestety, dla mnie, osoby, którą wybrał sobie na powierniczkę, to jest problem, niemały. Powoli dojrzewam do tego, by przeprowadzić z zięciem poważną rozmowę i poprosić go, aby aż tak bardzo się ze mną nie fraternizował. Pewnie sprawię mu przykrość, ale trudno, muszę wyznaczyć granice. Dla własnego świętego spokoju i dla dobra Filipa. Ten chłopak niedługo kończy trzydzieści lat. Najwyższa pora odciąć pępowinę.