Ich nazwiska znamy z historii. Oficerowie podziemnej armii. Zapominamy, że mieli żony, które nie tylko walczyły, ale rodziły dzieci, próbowały ocalić rodzinę, a po kapitulacji dzieliły los mieszkańców Warszawy. Za to Virtuti nie dawano. Ale pamiętać trzeba.
Spis treści
Irena Komorowska żona generała Tadeusza Komorowskiego „Bora”, który wydał rozkaz rozpoczęcia Powstania Warszawskiego.
Została jego żoną przez nerkę. A konkretnie... jest rok 1930. Tadeusz Komorowski, uzdolniony jeździec (olimpijczyk!), spada z konia i zgniata sobie nerkę. Hrabiance Irenie Lamezan-Salins, córce generała austriackiego pochodzenia, Tadzio podoba się od jakiegoś czasu, choć we Lwowie Irka ma wielu zalotników. Generał Lamezan-Salins mówi ukochanej córce:
Jest specjalista w Wiedniu. Pojedziemy tam z Tadziem i jeśli on powie, że można go wyleczyć, to możecie się pobrać. Ale jeśli nie, to odradzam.
Specjalista stwierdza, że nerkę da się uratować. Irena i Tadeusz biorą natychmiast ślub i jadą na trzy miesiące do Egiptu. Przez kolejne lata żyją w harmonii.
Gdy wybucha wojna, ona jest u rodziców koło Lwowa, a on w Grudziądzu. Udaje jej się przedrzeć do Krakowa, po drodze zabiera kilka pamiątek: zdjęcia, puchary z konkursów hipicznych, nagrodę z Berlina, w którym polscy jeźdźcy zdobyli drugie miejsce. To wtedy Komorowskiemu gratulował Adolf Hitler. „Buńczuczny Niemiec, gęba nieciekawa”, podsumuje go pani Komorowska, która stała blisko. Tadeusz też trafia w końcu do Krakowa, ale nie zamieszkają razem. Tego wymaga konspiracja. Gdy powstanie Armia Krajowa, będą w niej działać oboje. W 1941 roku przeprowadzą się do Warszawy. Widywać się tam będą raz na tydzień. A mimo to Irena zachodzi w ciążę – co po dwunastu latach małżeństwa zakrawa na cud! Ona ma 37, on 47 lat. Oboje sądzili, że dzieci mieć nie będą. Pierworodny syn otrzymuje imię Adam. W lipcu 1944 roku generałowa jest znowu w ciąży – w ósmym miesiącu. Mąż, który zna już datę wybuchu powstania, nie uprzedza jej, tylko 1 sierpnia mówi, by nie wychodziła z domu. „Będą przez kilka dni kłopoty”, więc dobrze by było, gdyby kupiła mleka dla Adasia, niespełna dwuletniego.
Generał Komorowski zapytany po wojnie przez Jana Nowaka-Jeziorań skiego, dlaczego przed powstaniem nie wywiózł ciężarnej żony z małym dzieckiem z Warszawy, powiedział:
Nie mogłem uprzedzić wszystkich kobiet w ciąży w mieście, więc nie wypadało mi czynić wyjątku dla żony.
Irena Komorowska mieszka wtedy w Śródmieściu. O siedemnastej słyszy strzały, widzi, jak ktoś na ulicy pada trafiony kulą. Dowiaduje się, że kilka domów dalej jest przekop, który prowadzi na powstańczy posterunek. Idzie nim pochylona, brzuch ciąży nieznośnie, wraz z żołnierzami słucha BBC: wtedy po raz pierwszy słyszy rozkaz swojego męża, generała „Bora”, wzywający do rozpoczęcia walk. Kilka dni po wybuchu powstania do Komorowskiej zgłasza się łączniczka „Funia”. Ma mieszkanie na Starym Mieście, pyta, czy generałowa chciałaby się tam przedostać.
Kobieta w ciąży i z małym dzieckiem nie powinna zawracać żołnierzom głowy w takiej chwili, zostanę – mówi.
Prosi „Funię”, by przekazała „Borowi”, że jego żona sobie poradzi. Niebawem nad miastem zaczynają latać niemieckie samoloty, strzelają pociskami zapalającymi, całe kwartały stają w płomieniach. Trzeba zejść do piwnicy. Tam podniosły nastrój pierwszych dni powstania szybko wszystkim mija: brak jedzenia, ludzie trzęsą się ze strachu. Nie ma prądu i wody, smród krwi jest nieznośny. Zbliża się termin porodu.
Niemcy wypędzają warszawiaków z płonącej stolicy, wychodzi z niej też Irena. Trafia do obozu przejściowego Dulag 121 w Pruszkowie, a stamtąd z synkiem zostaje wysłana do niemieckiego oflagu w Murnau. Coraz bliżej porodu, ale wytrzymuje transport. Mały Adaś ciągle płacze, przez to Komorowską z obozu zwalniają. I tu następuje cud. Udaje jej się dotrzeć do znajomych w Niemczech, którzy ją przyjmują. W końcu jest arystokratką, ma krewnych w całej Europie. Ale gdy ma rodzić, wyprowadza się od nich, „żeby nikogo nie krępować”. Znajduje opuszczony budynek na wsi. Sama rodzi i odcina pępowinę dziecka. Drugi syn, Jerzy, ma zespół Downa. Męża Irena spotka po upadku powstania. Trafią z dziećmi do Anglii. On nie dostanie wojennej zapomogi, dlatego ona, hrabianka, zakłada firmę tapicerską. Uczy się gotować, sprzątać, płacić rachunki. Po latach wyzna, że o Powstaniu Warszawskim z mężem nie rozmawiali już nigdy.
Wanda Pełczyńska żona generała Tadeusza Pełczyńskiego „Grzegorza”, szefa sztabu Komendy Głównej Armii Krajowej.
Na świat przychodzi nie w Warszawie, ale w Puerto Rico. Jest córką inżyniera kolejnictwa. Rodzina trafiła na Karaiby, bo Józef miał tam pracę. Ale do szkoły Wandzia idzie już w Warszawie, a potem wybiera polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Dom Filipkowskich jest patriotyczny, Wanda zostaje członkinią Polskich Drużyn Strzeleckich, kończy kurs podoficerski. Bierze nawet udział w I wojnie światowej, jest kurierką Legionów Polskich – skończyła właśnie 18 lat! Niepodległość to dla jej pokolenia szansa na nowe życie. Pracuje jako nauczycielka w Warszawie, potem zostaje redaktorką w pierwszych polskich pismach dla kobiet: „Bluszczu”, „Kobiecie Współczesnej”, „Młodej Matce”.
W 1923 roku bierze ślub z Tadeuszem Pełczyńskim, ambitnym oficerem Wojska Polskiego. Rodzi im się syn Krzysztof i córka Maria. W latach trzydziestych mieszkają w Wilnie, stamtąd Pełczyńska zostaje posłanką na sejm. Jest wybitną przedstawicielką zupełnie nowego pokolenia Polek: świetnie wykształconych, śmiałych, biorących sprawy w swoje ręce. Otrzymuje zaszczytną propozycję zostania matką chrzestną transatlantyku MS Piłsudski (bliźniaka MS Batory). Jest feta, szampan rozbijany o burtę statku: transatlantyk ma być luksusowym pływającym domem kultury polskiej. Ale tak się nie stanie. Nadchodzi rok 1939. Tuż po wybuchu wojny Wanda zaczyna działać w Związku Walki Zbrojnej. Aresztuje ją NKWD. Prawie rok spędza w wileńskim więzieniu Łukiszki, miejscu kaźni Polaków porównywanym do moskiewskiej Łubianki. Gdy Niemcy atakują ZSRR, Rosjanie mordują wielu polskich więźniów Łukiszek. Na szczęście Wandzie udaje się zbiec i przedostać do Warszawy.
Gdy wybucha powstanie, nie dostanie na czas przydziału mobilizacyjnego, więc po prostu przychodzi do punktu sanitarnego na placu Narutowicza, gdzie pomaga opiekować się rannymi. Zdaniem dowódców powstanie nie potrwa długo. Ale ich plan szybko się sypie, bo Polakom nie udaje się wykorzystać efektu zaskoczenia i zdobyć miasta w wyznaczonym czasie. Szpitale szybko zapełniają się rannymi. Brakuje leków, środków higienicznych, bandaży. Aby odciążyć stołeczne szpitale, zostają zorganizowane nowe, powstańcze, w Podkowie Leśnej, Brwinowie i Milanówku. Powstają w prywatnych willach: działa ich kilkanaście, głównie są to oddziały chirurgiczne, ale jest też szpital dziecięcy, ginekologiczny. Rannych, których uda się wydostać z płonącego miasta, trzeba tam jednak przewieźć. To nie jest proste, bo Niemcy tylko w teorii uznają prawa żołnierzy AK, w praktyce bombardują szpitale, ciężko rannych palą żywcem, gwałcą sanitariuszki. W tych warunkach Wanda Pełczyńska organizuje transport rannych z powstańczej Warszawy do Milanówka. Wozi się ich, czym się da: ciężarówkami, wozami drabiniastymi. Środków przeciwbólowych brak. Mimo to ona wywiązuje się z misji bohatersko, ratuje życie wielu osobom. Robi to, choć sama zapewne zaczyna wątpić w sens tego życia.
Już pierwszego dnia walk jej syn, dowódca drużyny w pułku „Baszta”, zostaje ciężko ranny w głowę. Nie wiadomo, jak na tę informację reaguje Wanda. Jej mąż Tadeusz ma akurat naradę Komendy Głównej AK. Ktoś podaje mu złożoną kartkę: czyta ją i z kamiennym wyrazem twarzy wkłada do kieszeni. Po naradzie zdaniem świadków wygląda na o 10 lat starszego. Właśnie dowiedział, że jego syn w stanie krytycznym trafił do szpitala elżbietanek (umrze w nim 17 sierpnia). Po kapitulacji Pełczyńscy jadą do Wielkiej Brytanii. Przedostaje się tam też ich córka Maria. Wanda tęskni za Polską. Dla znajomych urządza „wileńskie podwieczorki” z wędlinami, serami i nalewkami według kresowych receptur. Jest świetną gospodynią. Może dlatego najmuje się do pracy w kuchni w angielskich domach. Jej mąż dorabia jako pracownik fizyczny. Wiodą do śmierci zwykłe, skromne życie. Wanda nie opowiada nikomu, kim była przed wojną w Polsce. Córka Marysia na emigracji wychodzi za mąż... za powstańca z Warszawy
Jadwiga Włodek-Sanojcowa, żona pułkownika Antoniego Sanojcy „Kortuma”, zastępcy dowódcy Grupy AK „Północ”
Harcerką była od dziecka. Potem kończy filozofię i w II RP zostaje dyrektorką Gimnazjum Sióstr Nazaretanek i Liceum Pedagogicznego Żeńskiego we Lwowie. Podczas wojny trafia do Warszawy. W czasie powstania zostanie sanitariuszką na Starówce. Gdy jej mąż dowodzi powstańczymi oddziałami, ona transportuje rannych do szpitala na Długiej 7.
Szpital jest systematycznie ostrzeliwany, podczas któregoś bombardowania Jadwiga zostaje ranna w obie nogi. Trzeba ją ewakuować do Śródmieścia. Jak? Kanałami. To oznacza, że mimo obrażeń nóg Jadwiga musi poruszać się o własnych siłach: transport kanałami na noszach był praktycznie niemożliwy, bo na niektórych odcinkach trasy szło się schylonym, a nawet na czworakach Jadwiga wiedziała już, że tych, którzy pozostaną na Starówce, czeka pewna śmierć. Ale i to, że „na dół” nie można było puścić kogoś, kto może zemdleć i zatarasować drogę innym albo opóźnić marsz pozostałych. Nie można było też zezwolić na zejście do kanałów tym, którzy mogli krzyknąć z bólu.
Jadwiga uznała, że da radę, i zeszła. Brodziła w cuchnących ściekach w milczeniu, nieraz musiała iść po zwłokach leżących na dnie.
Nie zemdlała, nie krzyczała, nie opóźniała marszu mimo ran na nogach. Choć wykonanie takiej misji wydaje się ponad ludzkie możliwości, udało się jej wydostać z płonącej Starówki, a po kapitulacji powstania wyszła – również o własnych siłach! – z miasta razem z cywilami. Po wojnie pracowała w Instytucie Geografii PAN, a jej mąż (więziony w latach 1949–1953) zbudował Zakład dla Niewidomych w Laskach pod Warszawą i Wielką Krokiew w Zakopanem. Nie będą mieli dzieci. Wiele kobiet, które wędrowały kanałami, wskutek zainfekowania dróg rodnych nie mogła zajść w ciążę. Po śmierci małżonków sąsiedzi z domu przy placu Henkla 6 ufundują tablicę upamiętniającą małżonków.