Moja córka zaproponowała wspólny wyjazd. Dostała awans w firmie i propozycję wyjazdu do Barcelony. Mam zajmować się w tym czasie wnukami. Ta decyzja wpłynie nie tylko na mnie, ale też moją firmę i Alberta, z którym spotykam się od roku...
Życie prywatne? Nie narzekam. Bo tylko słabi narzekają, winiąc świat i wszystkich wokół za swoje niepowodzenia. Dlatego spuszczam zasłonę milczenia na mężczyznę, który uczynił ze mnie samotną matkę bez alimentów. I na paru innych, z którymi ostatecznie nie było mi po drodze. Wolę się skupiać na Albercie. Spotykamy się od roku. Od targów branżowych, na których się poznaliśmy. On rozwodnik, ja niechciana, bez trudu znaleźliśmy wspólne tematy mające niewiele wspólnego z aranżacją wnętrz. Sprawa wygląda poważnie. Nie myślę o ślubie, bo takie marzenie już dawno odłożyłam ad acta, ale rozważam wspólną starość z Albertem. Bardziej poważna być nie mogę.
Dzieci? Mam córkę. Moja największa miłość i mój największy sukces. Mam prawo się nią chwalić, bo zastępowałam Basi i matkę, i ojca. Pobłażałam jej na tyle, na ile mogłam, zarazem starałam się ją wychować na silną, pewną siebie i stanowczą kobietę. Chyba aż za stanowcza wyrosła, bo decyzję o rozwodzie podjęła błyskawicznie. Prosiłam, by się jeszcze zastanowiła. Staś miał zaledwie rok, a Zuzia trzy lata.
– Mamo, wybacz, ale nie jesteś dla mnie autorytetem w kwestii związków. Ja przynajmniej wyszłam za mąż, a moje dzieci znają swojego ojca.
Te przykre słowa złożyłam na karb stresu, ale więcej się nie wtrącałam. Jej życie, jej decyzje. Zresztą czas pokazał, że to ona miała rację. Niby rozstawali się w dojrzały i cywilizowany sposób, ale ostatecznie mój były zięć nie stanął na wysokości zadania. Wyjechał z Polski i przepadł. Basia została samotną matką tak jak ja. Świetnie sobie radzi, a ja najlepiej wiem, jak ciężko jest połączyć macierzyństwo z pracą.
Jako project manager Basia ma dużo ambitnych zadań, którymi potrafi zgrabnie żonglować. I jest doceniana w pracy. Czasami musi wyjechać, czy to na spotkanie biznesowe, czy na jakąś konferencję. Wtedy wnuki przyjeżdżają do mnie.
– Kogo kocham najbardziej na świecie? – pytam.
– Mnie! I mnie! – krzyczą dzieciaczki i rzucają mi się na szyję.
Córka zawsze mi dziękuje i mówi, że ratuję jej życie. Może trochę, to zawodowe przynajmniej. Poza tym dobrze się czuję w roli babci. Miłość do wnuków jest taka jak do córki, ale bez tej ciągłej odpowiedzialności i konieczności podejmowania ważnych decyzji. Mogę je po prostu kochać i rozpieszczać, bez presji wychowywania. Uwielbiam się zajmować się wnukami, choć mój przedemerytalny organizm nie zawsze nadąża za kilkulatkami. No, ale to żaden kłopot, skoro nie muszę się nimi zajmować cały czas.
Sytuacja się zmieniła, gdy Basia dostała propozycję typu „nie do odrzucenia”. Poważny awans, miałaby kierować filią firmy w Hiszpanii. Walczyła o podobną szansę od lat. Możliwe, że również kosztem małżeństwa. Nowe stanowisko wiązałoby się ze znaczną podwyżką i apartamentem w Barcelonie. Pozostawał jednak poważny problem do rozwiązania. Co z dziećmi?
Basia, jak to ona, szybko wymyśliła sposób, mianowicie zaproponowała, żebym to ja zajęła się Stasiem i Zuzią. Tam, daleko.
– Póki nie nauczą się języka i oboje nie pójdą do szkoły. Potraktuj to jako takie dłuższe wakacje w pięknej, słonecznej Hiszpanii…
Wakacje? Z dwójką malców pod opieką? Zapytałam jednak o coś innego.
– A co z moją firmą?
– Możesz ją z zyskiem sprzedać, albo wyznacz pełnomocnika, który będzie cię zastępował. Raz na jakiś czas przylecisz i skontrolujesz sytuację.
Najwyraźniej Basia wszystko już obmyśliła, nie dostrzegając, jak wielkiego oczekuje ode mnie poświęcenia.
– Muszę się porządnie zastanowić. Prosisz mnie, bo mam nadzieję, że to prośba, żebym zawiesiła swoje obecne życie na kołku i na kilka lat została nianią twoich dzieci.
– To nie tylko moje dzieci, to także twoje wnuki!
– Właśnie. Jestem ich babcią, zajmuję się nimi sporadycznie, a nie na okrągło siedem dni w tygodniu, nie mam tyle siły i sprawności, co kiedyś, gdy ty byłaś mała.
– Oj, mamo, poradzisz sobie.
– Może. A co z Albertem?
– No, wreszcie poruszyłyśmy główny powód twoich oporów. Rozumiem, zakochałaś się, zdarza się w każdym wieku, ale znasz tego faceta raptem rok. Nie może być ważniejszy od nas. Jesteśmy rodziną, potrzebuję cię. Musisz dać mi odpowiedź w ciągu kilku dni, nie mogę za długo zwlekać…
– No chyba żartujesz! – obruszyłam się takim stawianiem sprawy na ostrzu noża. – Oczekujesz, że z dnia na dzień zdecyduję się wyjechać z Polski, by zamieszkać w obcym kraju, którego języka nie znam, gdzie nie mam pracy, znajomych, partnera, żeby na półtora etatu być nianią? Bo nie wierzę, że to będzie osiem godzin bez weekendów. Basiu, kocham cię, ubóstwiam Zuzię i Stasia, ale taka rewolucja wymaga dojrzałej decyzji, zwłaszcza w moim wieku. Moi rówieśnicy szykują się do emerytury, a ja…
– Okej, rozumiem – mruknęła zniecierpliwiona.
– Nie, chyba nie rozumiesz. Mówisz o kilku latach. A co potem? Zostaniesz czy wrócisz? Co ze mną, jak dzieci pójdą tam do szkoły, a ty zdecydujesz się nie wracać?
Basia wzruszyła ramionami.
– Wtedy będziemy się zastanawiać. Skąd mam wiedzieć, co będzie za parę lat?
Fakt, ona nie musiała się tym przejmować, bo była dwadzieścia lat młodsza. A ja? Mam wszystko rzucić, bo córka mnie potrzebuje, a potem grzecznie odejść i… co? Mogę nie mieć do czego i kogo wracać. Nie mówiąc o tym, że zwiążę się z wnukami bardziej niż typowa babcia. Będzie mi ciężko je opuścić; z drugiej strony nie wyobrażałam sobie starości w obcym kraju. Tak samo jak nie chciałam tracić choćby tygodnia z życia Stasia i Zuzi. Tego nie da się odzyskać. Jeśli wyjadą beze mnie, nasze kontakty z bliskich staną się zdawkowe.
– Ty naprawdę na serio rozważasz ten wyjazd? – Albert, gdy wyszliśmy wieczorem na kolację, nie ukrywał, że jest poruszony propozycją Basi. – Twoją córkę byłoby stać chyba na przedszkole albo nianię.
– Nie chce fundować dzieciom kolejnego szoku. Mnie znają, kochają, byłoby im łatwiej się zaaklimatyzować.
– A my?
– Nie chcę kończyć naszej znajomości…
Bo nie chciałam. W wieku, gdy wiele kobiet żegna się z kobiecością, ja dostałam szansę na bycie kochaną, pożądaną, na intymność, również emocjonalną, z mężczyzną.
– Ja też nie, ale nie wiem, czy to realne. Związek na odległość to wyzwanie, nawet gdy ludzie są młodzi, a dla nas każdy rok liczy się podwójnie.
Miał rację, ale to samo odnosiło się do Basi i moich wnuków. Więzi w rodzinie na odległość rozciągają się i nikną.
Nie potrafię wybrać. Z jednej strony chcę pomóc córce, a przy okazji uczestniczyć w ich życiu, a nie być tylko odległym obserwatorem. Boję się jednak, czy podołam wyzwaniu, jakim jest całodzienna opieka na dwójką parolatków. Basia nie chce zrezygnować z ofiarowanej szansy, co rozumiem, ale czy ma prawo oczekiwać ode mnie, że porzucę wszystko, co dotąd budowałam, całe moje życie, i zajmę się jej dziećmi, gdy ona będzie robić karierę? A co z moją karierą? Może nie jest tak błyskotliwa, ale moja firma nadal działa, ma dobre wyniki, zatrudniam kolejne osoby, za nich też jestem odpowiedzialna.
Córka oczekuje jasnej deklaracji. Mam wrażenie, że czego nie wybiorę, stracę i będę żałować. A może jest jakieś inne wyjście z tej patowej sytuacji, którego nie wzięłam pod uwagę?