Czy kobiety zdradzają, ponieważ zakochują się w innym mężczyźnie? Czasami. Jednak często powody są zupełnie inne. Przypadkowe i nieprzemyślane. Czasem z nudów, jak w filmie "Niewierna". Czasem z zemsty - jak w "American Beauty". Kiedy indziej jedynie dlatego, że pojawia się okazja, jak w serialu "Wielkie kłamstewka". O swoich motywach opowiadają trzy kobiety. Zdradziły mężów, których... kochały.
Miałam udane małżeństwo. Żadnych poważnych kłótni, nie o pryncypia, ot, spory o zwykłe, codzienne sprawy, jak niewyniesione śmieci czy niezapowiedziana wizyta jego znajomych. Zgadzaliśmy się w większości przypadków, czy to tyczyło wychowania dzieci, światopoglądu czy nowej diety. Jeśli pojawiał się jakiś problem, dyskutowaliśmy o nim tak długo, aż osiągnęliśmy konsensus.
Wspólnie prowadziliśmy kancelarię adwokacką, specjalizującą się w rozwodach, więc doskonale wiedzieliśmy, jak ważne są chęć porozumienia i empatia. Bez tego dwoje ludzi, którzy się niegdyś kochali, zmienia się w parę zażartych wrogów. W takim razie jak mogłam zdradzić męża? Jak mogłam zaryzykować wszystko, co osiągnęłam w życiu, dla chwili przyjemności?
Gdybym miała zeznawać pod przysięgą, musiałabym powiedzieć, że uległam pokusie, bo… mogłam. I wiedziałam, że to nigdy się nie wyda. Okazja czyni złodzieja – tak było w moim przypadku. Mieliśmy spędzić tydzień na Sycylii, ale w ostatniej chwili Michał musiał zrezygnować. „Przesunęli mi termin rozprawy, muszę zostać, ale ty leć i odpocznij, również ode mnie”, namawiał mnie. „Jak zatęsknisz, bardziej mnie docenisz”, żartował. Gdyby wiedział, do czego dojdzie…
Nie planowałam tego, los sam zaaranżował tę sytuację. Chris zajmował w pensjonacie pokój obok mojego. Amerykanin, świeżo po rozwodzie. Potrzebował odreagowania, a ja… Spodobał mi się, więcej niż spodobał. Nie zakochałam się, to nie była tego typu relacja, ale poczułam bardzo silny fizyczny pociąg do tego mężczyzny. Dawno już czegoś takiego nie czułam.
Oczywiście nie było mowy o długofalowym romansie. Oboje traktowaliśmy to jak intensywną, ale krótką przygodę. Po tym tygodniu każde z nas wróciło na swoją półkulę i do swojego świata. Czy mam wyrzut sumienia? Mam, ale nie powiem mężowi prawdy, by się ich pozbyć. Prawda tylko by go zraniła, a w naszym wspólnym życiu moja zdrada nic nie zmieniła. Nie przestałam kochać męża. Paradoksalnie kocham go bardziej niż przedtem. Doceniłam go – tak jak sobie życzył – ponieważ poczułam obawę, że mogłabym go stracić.
Rodzice uważali, że popełniam błąd, wychodząc za mąż jako dwudziestotrzylatka. „Po co ten pośpiech?”, pytała mama. „Jesteś jeszcze taka młoda, poznasz wielu chłopców, i dobrze, nie decyduj się na pierwszego, do którego poczułaś coś więcej”. Ale ja się uparłam i denerwowały mnie sugestie, że nie znam życia ani siebie.
Kochałam Romana, wierzyłam, że jest tym jedynym, i nie chciałam czekać, aż się obronimy i znajdziemy dobrą pracę, by zacząć wspólne dorosłe życie. Skoro oboje zmierzaliśmy robić karierę w korporacji, dzięki której spełnimy marzenia o własnym domu, wakacjach za granicą i prywatnej szkole dla dzieci, mogliśmy to robić razem. Będziemy się wspierać, mobilizować i dopingować. Już kilka lat później tylko duma nie pozwalała mi przyznać, że patrzyłam na instytucję małżeństwa przez różowe okulary.
Wydawało mi się, że miłość wystarczy. Nie zdawałam sobie sprawy, ile się trzeba napracować nad czymś tak z pozoru prostym jak szczęście rodzinne. W mojej wielkiej miłości mieszała rzeczywistość. Nie jakieś poważne problemy czy tragedie, ale prozaiczne kłopoty. Zepsuta winda, brak miejsca w żłobku, drobny remont, który ciągnął się tygodniami, trudny przełożony w wymarzonej pracy, rosnące oprocentowanie kredytu…
Razem miało być łatwiej, ale pojawiły się dzieci i nic już nie było łatwe. Hurtowo uczyliśmy wszystkich ról od zera. Jak być małżonkami, pracownikami, sąsiadami, rodzicami. A tymczasem nasi znajomi imprezowali, organizowali wypady weekendowe, oddawali się rozlicznym pasjom, na które mieli pieniądze, bo nie musieli ich wydawać na mnożące się wydatki. Nie miałam dość czasu na porządny sen, a co dopiero mówić o pielęgnowaniu uczucia między mną a Romanem.
Znajome zazdrościły mi męża, bo dobrze zarabiał, pomagał mi w domu, pamiętał o rocznicach ślubu i moich urodzinach. Przynosił kwiaty i mówił, że mnie kocha. „Nie masz się na co skarżyć”, powtarzały. Więc się nie skarżyłam. Ocknęłam się krótko przed dwudziestą rocznicą ślubu, z jakimś kryzysem egzystencjalnym. Uderzyło mnie, że poza pracą i rodziną nie mam nic. I że nic mnie już pasjonującego w życiu nie spotka. Już nigdy nie poczuję się kobieco; czułam się żoną i matką, ale nie kobietą.
Nie pocałuję innego mężczyzny niż Roman. Nie doświadczę innego życia niż to, które wybrałam. A skąd miałam wiedzieć, czy jest najlepszą dla mnie opcją, skoro nigdy nie posmakowałam czegoś innego? Dlatego zdradziłam męża. Z ciekawości i z jakiejś dziwnej przekory. Na zjeździe spotkałem dawnego kolegę z roku. Zyskał z wiekiem. Niby żartem wyznał, że się we mnie podkochiwał, ale ja świata nie widziałam poza Romanem, więc nawet nie próbował się do mnie zbliżyć. Teraz nabrał odwagi, a ja nie odmówiłam, gdy zaprosił mnie do siebie... Nie skończyło się na jednym razie, choć to sobie obiecywałam. Gdy dzwoni, odbieram. Gdy zaprasza mnie do siebie, staram się znaleźć czas. I już nie chodzi tylko o seks. Te wykradane chwile z codzienności obciążają moje sumienie, ale nie umiem z nich zrezygnować. Dają mi namiastką innego życia, innego świata, innej mnie.
Obiecałam sobie, że moje małżeństwo będzie inne niż małżeństwo rodziców. Patrząc na nich, nie mogłam uwierzyć, że kiedyś się kochali.. Matka bez przerwy wypominała ojcu zdradę, której nie umiała mu wybaczyć, on miał dość jej zazdrości i swojego przepraszania. Powinni się rozwieść, ale woleli się męczyć; podobno dla mojego dobra. Pomna ich błędów, sama długo podejmowałam decyzję ślubie. Ostatecznie był to mariaż zarówno z miłości, jak i z rozsądku.
Chciałam wyjść za kogoś, kogo nawet po latach będę lubić i szanować. Miłość jest ulotna, ważniejsze są przywiązanie i przyjaźń – tego się nauczyłam na przykładzie moich kochających się kłócić rodziców. Udało mi się znaleźć kogoś odpowiedniego i po trzech latach – związku oraz obserwacji – pobraliśmy się z Tomaszem. Miałam plan, który odtąd był naszym planem, i razem odhaczaliśmy kolejne punkty z listy. Śmialiśmy się, gdy na końcu wpisałam „wnuki”.
Kiedy przestaliśmy się razem śmiać? Nie pamiętam… Kiedy przyjaźń i partnerstwo zmieniły się w działającą jak w zegarku, rodzinną firmę? Czy właśnie tego chciałam? Nie do końca. Nie kłóciliśmy się, dawaliśmy dzieciom dobry przykład, w ważnych sprawach mówiliśmy jednym głosem, w drobiazgach umieliśmy ustąpić. Mieliśmy swoje zwyczaje, zasady, rytuały, również w seksie. Latem jeździliśmy nad morzem, zimą w góry. Wigilię spędzaliśmy u nas, Wielkanoc u rodziców Tomasza. Do moich jeździliśmy na majówkę. On odprowadzał dzieci do szkoły, ja je przywoziłam. I tak dalej. Nasze życie przebiegało według stałych reguł. Tak było bezpiecznie, bezkonfliktowo i… nijako.
Nie sądziłam, że rutyna, która miała scalać moje małżeństwo, wyssie z niego emocje. Nawet gdy się kochaliśmy, miałam wrażenie, że robimy to dla zdrowia, a nie, by poczuć bliskość i okazać sobie uczucia. Mój sposób na szczęście nie zadziałał. Mój mąż mnie cenił, ale w ogóle nie był o mnie zazdrosny. Tak mi ufał? Raczej mu nie zależało. Próbowałam wzbudzić w nim zazdrość, a gdy mi się nie udało, posunęłam się o krok dalej. Na wyjeździe służbowym zdradziłam męża z kolegą z pracy. Było namiętnie i przyjemnie, ale bardziej interesowała mnie reakcja Tomasza niż ewentualna powtórka. Niestety, mąż szybko mi wybaczył. Za szybko. Pomyślałam, że on chyba zdradza mnie od dawna...