Wywiad

Gabor Maté: "Mamy potencjał, aby uleczyć się z wielu chorób, także poważnych". Mówi, jak to zrobić

Gabor Maté: "Mamy potencjał, aby uleczyć się z wielu chorób, także poważnych". Mówi, jak to zrobić
Fot. 123RF

Dieta, sen, ruch. Brzmi jak przepis na zdrowie? Nie do końca, bo... uwzględnia tylko ciało, a pomija psychikę. "Kluczem do dobrego życia i zdrowia jest ich połączenie. Nie wolno żadnego z tych elementów zaniedbać, bo silnie na siebie wpływają" – mówi w ekskluzywnym wywiadzie dla miesięcznika "Twój STYL" Gabor Maté, autor terapeutycznych bestsellerów i lekarz, który przez dekady pracował z przewlekle chorymi pacjentami. Właśnie ukazuje się jego książka "Rozproszone umysły. Przyczyny i leczenie zespołu deficytu uwagi".

Gabor Maté - "Leczą część ciała, a nie człowieka"

Twój STYL:  Słowo „medycyna” pochodzi z łaciny, to nauka o diagnozowaniu pacjenta i opiekowaniu się jego ciałem. W definicji nie ma słowa o psychice. Jest tylko ciało i jego choroba. Pan jako lekarz zgadza się z tym podejściem?

Gabor Maté: Nie. Ciało i umysł stanowią jedność, ludzie przez wieki to czuli. Dopiero ostatnio rozbiliśmy tę jednię. Tylko  ignorant negowałby osiągnięcia medycyny ostatnich dekad, ale opierając się tylko na tym, czego dowiedziono w laboratorium  i co statystycznie istotne, tracimy coś kluczowego. Świat nie jest taki prosty i nieraz wymyka się technicznym analizom. Zbyt  pochopnie odrzuciliśmy mądrość minionych epok. Do czasów wynalezienia nowoczesnych technologii i przemysłowej  farmakologii lekarze musieli rozmawiać z pacjentem, by wzbudzić w nim psychiczną motywację do zdrowienia, a to oznacza,  że musieli go wysłuchać, zrozumieć, nawiązać z nim głębszy kontakt i zaufać swojej intuicji. Te działania dawały wymierne  skutki. Dziś tego nie ma. Lekarze stosują się do pospiesznych procedur, programów leczenia i uogólnionych standardów.  Leczą część ciała, a nie człowieka. Nie namawiam nikogo do odrzucenia zdobyczy medycyny czy zaprzestania terapii nowoczesnymi lekami. Mówię tylko, że my, lekarze, nie wiemy wciąż wszystkiego. Niedawno czytałem fenomenalną książkę, Cured dr. Jeffreya Redigera z Harvard Medical School. Opisuje on przypadki ludzi, u których zdiagnozowano choroby, na które medycyna nie zna lekarstwa. Po czym... zgodnie z tytułem, ci ludzie zostali uleczeni. Wyzdrowieli. Naukowcy nie  rozumieją tego fenomenu. Wszystkim bohaterom książki Redigera mówiono: nie mamy pojęcia, jak to zrobiliście, ale cokolwiek to było, róbcie to dalej.

Brzmi trochę jak herezja. Uważa pan, że każdy może się uleczyć z ciężkiej choroby?

Uważam, że mamy potencjał, żeby się uleczyć z wielu chorób, także poważnych, ale go nie wykorzystujemy, ponieważ nie zastanawiamy się nad tym, co wywołało dane schorzenie. Dużo mówi się o czynnikach genetycznych, stylu życia, złej diecie, braku ruchu i tak dalej. Ale te czynniki nie tłumaczą wszystkiego.

 

No tak, Jeanne Calment zjadała tygodniowo kilogram czekolady, piła codziennie porto i do 117. roku życia paliła papierosy. A mimo to przeżyła 122 lata.

Ciekawe, co poza tym robiła, myślała i czuła. Winimy za zły stan zdrowia geny, ale pojawia się pytanie: dlaczego wśród osób obciążonych genetycznie chorują tylko niektóre? Coś uaktywnia chorobę, a coś powstrzymuje jej rozwój, choć biologiczny  punkt wyjścia jest taki sam. Co? Moim zdaniem mechanizmem spustowym chorób jest ukryty, przewlekły stres. Obserwowałem to u moich pacjentów. Z przykrością muszę  powiedzieć, że niewielu lekarzy zwraca na ten aspekt uwagę.

Gabor Maté - wiele chorób ma podłoże psychologiczne 

Gdy zachorowałam na raka piersi, moja onkolożka powiedziała: „Ale pani wie, że to przez stres?”.

Ma pani dobrą lekarkę. Akurat rak piersi od wielu lat jest przez lekarzy łączony z psychiką. W pewnym eksperymencie  poddano badaniom psychologicznym kobiety czekające na biopsję podejrzanej onkologicznie zmiany w piersi. Na podstawie  samych testów naukowcy byli w stanie niemal ze stuprocentową pewnością określić, które z pacjentek odbiorą diagnozę  nowotworu złośliwego. To prawie zawsze są osoby ponadprzeciętnie empatyczne i odpowiedzialne, które przedkładają  potrzeby innych nad swoje. W moim przekonaniu, ale też w świetle badań, których wyniki przytaczam w książkach, wiele innych chorób również ma podłoże psychologiczne: zespół przewlekłego zmęczenia, migrena, twardzina układowa, toczeń  rumieniowaty, wrzodziejące zapalenie jelita grubego, stwardnienie rozsiane, stwardnienie zanikowe boczne. Czynnikiem ryzyka jest przewlekły stres. Sam w sobie nie jest zjawiskiem negatywnym: gdy życie jest zagrożone, pojawia się silny stres, podnosi się poziom kortyzolu i adrenaliny. To zwykła reakcja obronna organizmu, dzięki której możemy rzucić się do  ucieczki lub walczyć o życie. Hormony dają nam wtedy konieczną do nadzwyczajnego działania energię. Ale co, jeśli twoje życie nie jest zagrożone, a tym stresujesz się tygodniami, miesiącami,  latami? Twój układ odpornościowy zostaje osłabiony,  bo jest trwale wyczerpany. Nie ma sił, by się bronić. Dowiedziono, że układy immunologiczne młodych, w pełni zdrowych  ludzi gorzej funkcjonują przed sesją egzaminacyjną. Ze względu na presję.

Jak stres może wpływać na mniejszą odporność? Nie rozumiem tego połączenia.

Stres to skomplikowana kaskada reakcji fizycznych i biochemicznych w odpowiedzi na trudne emocje, czyli: strach,  przytłoczenie poczuciem powinności, chęć sprostania wygórowanym oczekiwaniom, która wpływa na organy wewnętrzne.  Dowiedziono, że u zestresowanych osób gorzej funkcjonują limfocyty nazywane komórkami NK – od słów natural killers,  naturalni zabójcy. A one chronią nas przed zakażeniami i też przed rakiem. Pracując z pacjentami, zauważyłem, że szczególnie  dwa mechanizmy działają destrukcyjnie na ich układy odpornościowe: tłumienie emocji i ich wypieranie. Tłumienie pojawia  się,  gdy w  dzieciństwie uczymy się, że nasze bezpieczeństwo zależy od tego, na ile uwzględniamy uczucia innych ludzi i uznajemy je za ważniejsze od własnych. A wyparcie sprawia, że odcinamy się od naszych emocji, spychając je w  nieświadomość. Ale one nie znikają, tylko dezorganizują mechanizmy obronne ciała do tego stopnia, że mogą wpędzić je w chorobę. Jedna z pacjentek, Mary, nawet jako dorosła osoba nie była w stanie uznać, że ma prawo do bycia wysłuchaną, braną  pod uwagę. Opisywała siebie jako osobę niezdolną do odmawiania bliskim. To była wyjątkowa kobieta, łagodna, ciepła, nieśmiała. Leczyła się u mnie z mężem i dziećmi. Niestety, zdiagnozowano u niej twardzinę układową, poważną chorobę o podłożu autoimmunologicznym. Zastanawiałem się, dlaczego w ciele Mary toczy się wojna. Jako lekarz nie umiałem jej pomóc sposobami, których uczono mnie na studiach. Wtedy poczułem impuls, by zaprosić ją na godziną rozmowę i wysłuchać historii jej życia. Dopiero to otworzyło mi oczy. Mary była w dzieciństwie źle traktowana. Nauczyła ją to, że gdy zapomina o osobie i swoich potrzebach, a skupia się na zadowalaniu innych, ma szansę przetrwać.  Jeśli otoczenie uniemożliwiało nam  mówienie „nie”, nasze ciało może powiedzieć to za nas. Ciało Mary zrobiło to w drastyczny sposób. Powiedziało innym „nie mogę się już tylko wami zajmować”, bo ona nie była w stanie tego zakomunikować.

 

To mi o czymś przypomniało. Wie pan, co zaskoczyło mnie na oddziale onkologicznym? Ilu sympatycznych, serdecznych ludzi choruje na raka.

Tak, pacjenci często są mili, podobnie, jak cierpiący na stwardnienie zanikowe boczne. Napisano wiele prac naukowych,  zgłębiając fenomen: dlaczego pacjenci ze stwardnieniem zanikowym bocznym (ALS) są tak wyjątkowo sympatyczni? Tak są  postrzegani. Tak wypadają w testach psychologicznych. Otóż dlatego, że... nikomu nie potrafią odmówić, bo uważają,  że  potrzeby innych są ważniejsze niż ich własne. To kryje się pod definicją osoby „zawsze miłej”.  W badaniach wykazano też, że  pacjenci z ALS nie potrafią prosić o pomoc ani zrezygnować z pełnienia obowiązków, nawet jeśli fatalnie się czują. Amerykanie nazywają ALS chorobą Lou Gehriga, bejsbolisty o pseudonimie „żelazny koń”.  Zapracował na niego, bo grał i  dawał z siebie wszystko nawet w trakcie kontuzji. Był lojalny i sumienny w każdej roli,  którą pełnił. Poruszające są opisy  jego gry ze złamanym środkowym palcem: każde odbicie czy złapanie piłki sprawiało mu ból, przyprawiało o mdłości. Koledzy  obserwowali jego wykrzywioną twarz, pot na czole. A on grał, bo nie umiał odmówić i zadbać o siebie. Myślę, że w  przypadku takich osób jak Mary czy Lou Gehrig choroba była jedyną ucieczką przed nadmiernym eksploatowaniem własnego organizmu. Ich ciała domagały się odpoczynku i troski, ale tego nie dostawały, więc zażądały tego bezwarunkowo.

Gabor Maté - " Stres to potrzebna reakcja organizmu, ale namawiam do tego, by nie żyć w permanentnym, przewlekłym stresie"

Nie boi się pan, że po lekturze pana książki ciężko chorzy ludzie będą się obwiniać, że coś robili nie tak. A to niekoniecznie pomoże im zdrowieć?

Pacjenci często doszukują się czynnika, który wywołał chorobę, ale z pewnością nie są jej winni. Miała pani raka, być może  nie umie pani odmawiać: czy to pani wina, że nie nauczono tego pani w dzieciństwie? Nie. Tylko wina to nie to samo co  odpowiedzialność. Choć nie jest pani winna swojej choroby, jest pani odpowiedzialna za to, by w przyszłości wieść życie, które nie zwiększy ryzyka, że rak wróci lub że pojawi się inna ciężka choroba.  I tu dochodzimy do ważnej kwestii.  Co  najmniej równie ważne, jak plan leczenia ustalany z lekarzem, jest przyjrzenie się dotychczasowemu życiu i temu, jak zostaliśmy ukształtowani i jacy jesteśmy. Bo skoro psychologiczne cechy i predyspozycje mogły się przyczynić do choroby, logiczne jest, że zmiana w sferze psychicznej pomaga też wyzdrowieć.

Jak możemy doprowadzić do takiej zmiany? Życie bez stresu brzmi świetnie, ale to puste hasło. W dzisiejszych czasach nie da się go uniknąć.

Nikogo nie namawiam do bezstresowego życia, ono nie istnieje. Stres to potrzebna reakcja organizmu. Namawiam do tego, by nie żyć w permanentnym, przewlekłym stresie. Każdy może zmniejszyć jego poziom. Wykazano, że ogromną rolę spełniają  pozytywne relacje społeczne. Osoby, które mają poczucie, że są odizolowane, samotne, pozbawione wsparcia, częściej chorują  na raka i inne poważne schorzenia. Chodzi o subiektywne poczucie osamotnienia. Każdy z nas jest w stanie ocenić, czy ma wsparcie w bliskich, czy czuje się kochany i otoczony troską. To pierwsza rzecz, którą możemy zrobić: zadbać o zdrowe relacje. Druga kwestia: samoregulacja, czyli umiejętność zarządzania własnymi stanami emocjonalnymi. Wypieranie i  tłumienie emocji to nie zarządzanie nimi, tylko zamykanie ich w szafie. Samoregulacja oznacza, że jestem odpowiedzialny za  własne stany emocjonalne: nie zarażam się emocjami od innych, ale też nie oczekuję, że oni je zmienią, np. poprawią mi nastrój. Jeśli jestem smutny, wiem, jak ten smutek przeżyć i jak siebie pocieszyć. Jeśli jestem zły, wiem, jak o tym opowiedzieć światu w nietoksyczny sposób, a także, jak tę złość rozładować. Nie każdy nauczył się sztuki samoregulacji w dzieciństwie, ale  zawsze jest czas, by to zmienić. No i trzeci element tej układanki: potęga myślenia.

 

O, nie! Pozytywnego?

Skądże! Nie zliczę, ile razy, pracując z pacjentami paliatywnymi, słyszałem zdanie: „Nie rozumiem, dlaczego zachorowałam. Zawsze myślałem pozytywnie!”. Mnie chodzi o szczerość ze sobą i wyciąganie wniosków. Zastanowienie się: co w moim życiu  nie działa, skoro choruję? Czego w nim brak? Gdzie zaburzona została równowaga? Co ignoruję, czego nie dostrzegam,  przeciwko czemu buntuje się moje ciało, czego ma dość? Mamiąc się wizją magicznego, pozytywnego myślenia, przyznajemy, że w istocie nie jesteśmy tak silni, by stawić czoło prawdzie o naszym życiu. Chciałbym zauważyć, że angielskie słowo healing, czyli leczyć, ma swój źródłosłów w słowie whole, czyli całość. Popatrz na siebie jak na całość. To droga do zdrowia.

Gabor Maté - o efekcie placebo 

Uważa pan, że szukając sposobów leczenia ciężkich, przewlekłych chorób, powinniśmy przyjrzeć się też efektowi placebo. Dlaczego?

Doktor Noel Hershfield, gastroenterolog z Calgary, zwrócił uwagę na ciekawy fenomen. W badaniach leków przeciwko  zapalnym chorobom jelit pozytywna reakcja ciała na placebo pojawiała się u 60  procent osób z grupy kontrolnej! A w  badaniach substancji uśmierzających ból 55 procent pacjentów,  którzy otrzymali placebo, zauważyło poprawę. Podobny wynik uzyskano w przypadku leków przeciwdepresyjnych. Nazwano to regułą 55 procent.

Wyjaśnijmy: w badaniach klinicznych pacjentów dzieli się na dwie grupy, ale ani  lekarze,  ani  badani  nie  wiedzą,  do której grupy trafili. Jedna grupa dostaje testowany lek, a druga identycznie wyglądające placebo.

To niesamowite, w jak wielu eksperymentach dowiedziono, że objawy ciężkich chorób mogą się cofać, chociaż... pacjent nie dostał chemicznego leku. U tych 55  procent osób otrzymujących placebo zadziałała wiara w lek. Dziś wiemy, że wyzwala ona w jakiś sposób zdolność ludzkiego organizmu do samoleczenia. Widziałem takie przypadki. Mój przyjaciel zmagał się z  objawami wrzodziejącego zapalenia jelit. Był młody, po śmierci ojca musiał zająć się mamą i młodszą siostrą. To go przerosło. Wtedy trafił do szpitala. Po wypisie uznał, że nie chce wieść życia od jednej hospitalizacji do kolejnej. Ograniczył wpływ  stresorów,  zadbał o swoje potrzeby i granice.  Nigdy więcej nie wrócił do szpitala, choć lekarze prognozowali inaczej. Warto pamiętać, że zdrowie opiera się na trzech filarach: ciele, psychice i ich połączeniu. Zadbajmy o wszystkie trzy, a będziemy żyć długo, zdrowo i szczęśliwie. 

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez Dr. Gabor Maté (@gabormatemd)

 

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również