Joanna Chmielewska sprawiła, że kobiety w PRL-u uwierzyły w siebie. Smutny, szary świat? A skąd! Dla niej był pełen przygód i śmiechu. „Nie ma dołka, z którego nie da się wygrzebać”, powtarzała. Kochała życie na wysokich obrotach: hazard, mężczyzn, szybkie auta. Lubiła siebie zadziorną, silną. Czy naprawdę taka była? Joanna Chmielewska miała miliony czytelniczek, silnie chronione sekrety, pecha do mężczyzn i... zupełnie inne nazwisko.
Spis treści
Kraków, początek lat 60. Blondynka w kraciastej sukience i apaszce na szyi taszczy ciężką torbę, w niej maszynę do pisania. Na twarzy łzy szczęścia. Wyszła z redakcji „Przekroju”, naczelny Marian Eile recenzował jej książkę. Zdała egzamin. Kazał pisać dalej: z ironią i humorem. Nazwisko zmienić, bo ani Kuhn po mężu, ani panieńskie Becker w tych czasach nie przejdzie. Ona ma już pomysł na pseudonim: imię z bierzmowania, nazwisko po ciotecznej prababce. Koniec z Ireną Kuhn – rozwódką, matką, architektką. Nadchodzi pisarka Joanna Chmielewska. Eile obiecał przedstawić ją literackiemu światu!
Warszawa, miesiąc później. Do kultowej kawiarni Czytelnik przy Wiejskiej wchodzi dziewczyna w zgrzebnych sandałach, sukience jak worek, z włosami na oczach. Eile dusi się ze śmiechu – sam prosił, żeby się nie wystroiła, bo pomyślą, że proteguje „podrywkę”, ale żeby aż tak...! Przedstawia ją jako znakomicie rokującą debiutantkę, autorkę powieści "Klin". Ona pęka z dumy. Teraz trapi ją jedno: jaki będzie odbiór jej pierwszej książki? Los niesie odpowiedź: entuzjastyczny, przestawi jej życie na inny tor. I jak tu nie wierzyć przepowiedniom?
Trzy warszawskie maturzystki: Irenka Becker i jej przyjaciółki Janka i Halina wybiegają na skwer za szkołą. Dookoła ruiny, ale one nie chcą pamiętać wojny. Chcą tańczyć "Walczyka Warszawy" w sukienkach bombkach, studiować, kochać i być kochane. Na skwerku pytają Cygankę o przyszłość. Irenka nie wierzy w te głupstwa, w karty woli grać, ale złości ją, że kobieta jej akurat nie chce wróżyć. Upiera się, więc słyszy: umrze młodo! Będzie zarabiać w innym zawodzie, niż myśli. W sprawach serca pisany jej blondyn i mnóstwo komplikacji... Bzdura, przecież ona kocha się w bracie Haliny, a on jest szatynem. Były już wyznania i pocałunki. Bomba wybucha, gdy okazuje się, że to nie brat, lecz narzeczony. Irka w rozpaczy: odbiła chłopaka przyjaciółce, co z tego, że niechcący. Dziewczyny rozstrzygają sprawę w szkolnej szatni: Hala szlachetnie zrzeka się Stanisława Kuhna na rzecz Irenki. On jest studentem architektury, posiadaczem motoru – wuefemki, nad Świdrem obmyślają wspólną przyszłość.
Rodzina pcha Irkę na medycynę, ona wybiera architekturę, jak jej ukochany. Egzamin zdaje fuksem. Temat „Mechanizacja pracy jako czynnik podniesienia stopy życiowej”, co tam, prosty. Pisze, co myśli, i jedyna z 255 osób nie wspomina o planie sześcioletnim, bo... o nim nie słyszała! Jakiś profesor z komisji docenia tę oryginalność: przyjęta. Osiemnastolatka zostaje studentką politechniki. Szczęśliwa i w ciąży. Szybki ślub i Staś wprowadza się do mieszkania rodziny Beckerów. Nudno nie jest: Irka pochodzi z rodziny silnych kobiet i uległych mężczyzn. Jej mąż odwrotnie, z rodu apodyktycznych choleryków. Mieszanka wybuchowa. Uparta matka Ireny to jeszcze nic, są w sztabie dwie ciotki, przyjeżdża babcia z Grójca. Wojny domowe w toku, wokół trwa wielka budowa, kwitnie socrealizm. Stanisław podejmuje pracę w radiu i cudem otrzymują pierwsze maleńkie mieszkanie, pokój z kuchnią na Dorotowskiej. Jest drewniany parkiet, ale zapuszczony. Irena własnoręcznie, żyletką, oczyszcza klepkę po klepce. Po godzinach, bo pani architekt idzie do pracy. Nakaz dostaje w Energoprojekcie zajmującym się budynkami przemysłowymi. Marzyła o projektowaniu osiedli mieszkaniowych, ale się nie zraża. To nic, że szef to niedouczony aparatczyk. Irena nocami rysuje projekty. Robi uprawnienia budowlane i pracuje w męskiej ekipie przy rosnącym w centrum Domu Chłopa. W kasku spadającym na oczy i roboczym kombinezonie musi ich przekonać, że „baba” potrafi. Klnie, pali i szybko awansuje: „odbiera” klatki schodowe w nowych blokach i zarządza ośmioosobowym zespołem murarzy. Cenna lekcja operatywności, bo brak wszystkiego, a plan trzeba wykonać! W domu podobnie. Pojawia się drugi syn i drugie mieszkanie – przy ulicy Długiej, dla niej „ogromne”, bo dwupokojowe, z piecykiem gazowym! Trzeba nosić węgiel na trzecie piętro, ale to „mięta z bubrem” wobec faktu, że mają teraz oddzielny pokój dla chłopców. Z mężem kłócą się i godzą namiętnie, popielniczki fruwają w powietrzu. Poza tym zwyczajne życie: brydże z przyjaciółmi, wyjazdy nad Bałtyk, gdzie Irena zbiera bursztyny. Umie je szlifować, sama układa korale i naszyjniki. To jedna z jej namiętności. Drugą jest pisanie, kocha książki i marzy o własnej. Zaczyna dorabiać artykułami w branżowej prasie. Pierwszy temat przychodzi sam: wpływ kolorów na przestrzeń i psychikę. Temat wziął się z jej życia: zakupiony po znajomości tapczan poraża czerwienią. Mebel zakrywa zieloną narzutą, rękodziełem babci.
Kuhnowie marzą o córce, ale trzecia ciąża kończy się poronieniem. „Wszystko przed nami”, pociesza się Irka. Los znów zakręca. Staś obiecał żonie szczerość, pewnego dnia wyznaje prawdę: zakochał się w innej kobiecie, chce rozwodu. Irena, zawsze pogodna, przeżywa załamanie. Nocą w pustym mieszkaniu pali swoje notatki i próbki książki, chce skończyć ze sobą. Ale na myśl o głowie w piecyku gazowym ogarnia ją... śmiech. Zwycięża optymistyczna natura, postanawia, że będzie żyć, zacznie wszystko od nowa. Przysięga: nigdy więcej nie wyjdę za mąż. 11 lat wystarczy: „Nigdy już nie będę rozsądna, tylko szalone pomysły gwarantują sukces!”. Wkrótce napisze w książce: „Przedsięwzięcie wydawało się całkowicie kretyńskie i niewykonalne i na tym właśnie opierałam przekonanie o jego powodzeniu”. Myśl bohaterki staje się mottem życia autorki.
Sukcesem jest już pierwsza książka. Klin się podoba, wydawcy chcą więcej, namawiają, by poświęciła się pisaniu. „Już się rozpędziłam!” – mówi po swojemu. Co to oznacza? Ma etat w biurze projektów Stolica, robi, co lubi, i tylko obowiązek zaczynania pracy o szóstej rano uważa za koszmarny. Ale ludzie wspaniali. Poznaje tu Alicję, roztargnioną szefową zespołu, która zostanie jej najlepszą przyjaciółką. W zespole jest i Lesio – artysta, Piotr, jej wielbiciel, z którym się mija na schodach i w życiu... Nic tak nie łączy jak wspólny rajzbret (deska kreślarska). Nic tak nie boli jak rozstania. Serce jej pęka, gdy Alicja wyjeżdża na stałe do Danii, Piotr do Francji. Zagoniona między pracą, zakupami, dziećmi, nocami zaczyna pisać kryminał biurowy. I cykl artykułów poświęconych domom kultury w miastach Polski Ludowej.
Joanna Chmielewska jedzie do Piotrkowa obejrzeć tamtejszy cud architektury. I spotyka kolejną miłość. Dworzec kolejowy, tłumek na peronie czeka na odjazd składu, inaczej nie da się stąd wyjść, taka konstrukcja obiektu. Mężczyzna w oknie pociągu, drugi obok, zaczynają konwersację z elegancką warszawianką z peronu. Ten w pociągu jest wymarzonym blondynem. A ten obok – przystojnym brunetem. „To ja zostaję!” – mówi. Pociąg z blondynem odjeżdża. Wojciech zna Piotrków, gra w brydża i jest prokuratorem – uśmiech losu dla autorki kryminałów. Ona nazywa go żartobliwie Diabłem. Romans rozwija się, Diabeł wprowadza się na Długą. Bywa zazdrosny, ale... może to dowód miłości? Żywi nadmierny sentyment do pieniędzy, ale... jakieś słabości trzeba mieć. Dla niej lata 60. to pęd kurcgalopkiem, wciąż coś się dzieje. Dwie kolejne książki, pierwszy samochód, pierwsze wyjazdy za granicę do Enerdówka. Reżyser Jan Batory proponuje ekranizację "Klina", szczęśliwa biega na plan filmowy. Diabeł się złości, podejrzewa romanse. „Człowieku! – słyszy. – Tam grają Kalina Jędrusik i Krysia Sienkiewicz, kto spojrzy na mnie?” Alicja przysyła jej zaproszenie do Danii, legalne, ma ofertę pracy w biurze projektów. Kontrakt jest długi, rok, i dobra pensja, za którą wyremontują mieszkanie, zmienią ogrzewanie – nareszcie nie trzeba będzie nosić węgla. No i w Danii jest świetne kasyno oraz tory wyścigowe, a Irena uwielbia hazard, ruletkę, jednorękich bandytów. Jedzie, pisze kolejną książkę, pracuje, tęskni, ale czuje, że w jej związku coś zaczyna się psuć. Przyjaciółki w Warszawie potwierdzają: Wojtek ją zdradza i ze swobodą korzysta z jej pieniędzy. Tym razem ona zrywa i w 40. urodziny znów jest wolna.
Ukazuje się jej powieść "Całe zdanie nieboszczyka", pełna zwrotów akcji i wątków autobiograficznych: bohaterka, nomen omen Joanna, wpada w szpony mafii narkotykowej. Kartel nie wie, na kogo trafił. Rezolutna babka kradnie jacht szefa, żeby wydostać się z rezydencji na brazylijskiej wyspie, zamknięta w lochu w zamku nad Loarą wykopie sobie tunel… szydełkiem. Bo inteligentna kobieta zawsze ma w torebce szydełko i sznurek, pilniczek do paznokci oraz inne potrzebne narzędzia. Chmielewska (książki publikuje pod tym nazwiskiem) lubi dziergać szydełkiem. Nie kopała osobiście tunelu, ale... upiera się, że przekop jest możliwy ze względu na wapienne podłoże terenu nad Loarą. Wiedza, inteligencja, spryt i uroda to cechy jej bohaterki i patent na kłopoty. Taka chce być czytelniczka jej książek. Autorka też by chciała, ale boryka się z życiem. W Paryżu na lotnisku Orly widzi mistrzowsko zaprojektowaną kaplicę. Doznaje olśnienia: architekt ze mnie przeciętny, w literaturze może dokonam czegoś więcej. Żegna definitywnie Irenę Kuhn, architektkę, przedstawia się już zawsze jako Joanna Chmielewska. Zagłębia się w tematy kryminalne i prawne. Fakty w jej książkach muszą być gruntownie sprawdzone. Akurat cała Polska żyje procesem oskarżonych o zabójstwo Jana Gerharda, posła zadźganego nożem w kuchni. Sala sądu wojewódzkiego pełna, proces jest jawny, interesuje Joannę. Dostaje wejściówkę i tu w sądowych korytarzach wpada na… najprzystojniejszego na świecie blondyna.
Marek. Dziennikarz, a może tajny agent służb, kto wie. Człowiek skryty, lecz operatywny. Lubią podróże, jeżdżą po Polsce, Danii, Algierii, gdzie pracują dorośli synowie pisarki. Każdy wyjazd dostarcza jej materiału do powieści, a te sprzedają się doskonale: seria dla młodzieży o zwariowanych nastolatkach Teresce i Okrętce, druga z szatańską parą dzieciaków i psem Chabrem. Zaskakuje pomysłami: są w jej intrygach diamenty kradzione z posągu Buddy, rozkopywanie grobów, afery bursztynowe, skarby ukryte w starych dworach. Urocza Joanna z jej książek rozwiązuje zagadki kryminalne, współpracuje z Milicją Obywatelską i tylko jej funkcjonariuszom ufa. Ciepły portret MO część czytelników ma jej za złe, ona się broni, że mowa o mundurowych, którzy zajmują się przestępstwami, nie polityką. Nakłady kolejnych tytułów idą w setki tysięcy. Tłumaczenia na rosyjski, czeski. W Rosji sprzeda się koło siedmiu milionów książek Chmielewskiej. W Polsce mnóstwo spotkań z czytelnikami, Marek towarzyszy jej w objazdach, ale jednak coś nie gra: ukochany staje się złośliwy. Joanna już to przerabiała, pakuje mu walizki. Znów zostaje sama w mieszkaniu przy Długiej. Dojrzewa w niej marzenie o domu, w którym zmieszczą się bursztyny, bibeloty, pamiątki z podróży i popielniczki z różnych miejsc świata, jedna z Luwru. Buduje dom pod Warszawą. Ma teraz czas na pisanie, przyjmowanie gości, karty i wyścigi konne. Na Służewcu wiedzą, że ta pani z papierosem i piwem w ręku to znana pisarka. Z radością wita transformację ustrojową w Polsce i jej namacalny dowód: kasyno w hotelu Marriott.
Gra namiętnie. Nadchodzi nowe milenium, komputery, komórki, internet. Z dystansem wita dary cywilizacji. W 2002 kończy 70 lat, ale cały czas pisze, prócz kryminałów także siedem tomów "Autobiografii". Wspomina w nich dawną przepowiednię wróżbiarki. Wiele się sprawdziło: studiowała architekturę, a została pisarką, był też blondyn i komplikacje w miłości. No i Irena Kuhn żyła dość krótko, zastąpiła ją Joanna Chmielewska. Nawet w urzędzie skarbowym podpisała się tym pseudonimem. Na szczęście urzędniczki ją kochają. Przygody to jej specjalność. W wywiadach mówi: „Nigdy niczego nie żałowałam, ale powinnam dostać Nobla za rozśmieszanie społeczeństwa”. To prawda. Irena Kuhn, znana jako Joanna Chmielewska, odeszła 7 października 2013 roku. Była najpoczytniejszą pisarką w Polsce, a także w Rosji – jako autorka zagraniczna. Nakład jej książek przekroczył w Polsce sześć milionów, w Rosji osiem. Kochano ją za dowcip, ironię i szalone pomysły. Mija dziesięć lat, odkąd jej nie ma, a wciąż jest żywa w pamięci czytelników. Nie na darmo mawiała: „niełatwo mnie zabić”.