Partnerzy

Joanna Kryńska i Grzegorz 'Gabor" Jędrzejewski: "Naszym rytuałem jest czułość"

Joanna Kryńska i Grzegorz 'Gabor" Jędrzejewski: "Naszym rytuałem jest czułość"
Joanna Kryńska i Grzegorz "Gabor" Jędrzejewski
Fot. Filip Zwierzchowski/Das Agency

Obiecali sobie, że będą razem na dobre i na złe. To złe przyszło bardzo szybko. Wtedy Joanna Kryńska przekonała się, że Grzegorz "Gabor" Jędrzejewski nie rzucał słów na wiatr.

Kim jest Joanna Kryńska?

Joanna Kryńska - dziennikarka, od 19 lat związana z TVN24. Twarz poranka „Wstajesz i Wiesz” i newsów w „Dzień Dobry TVN”. Mama dwunastoletniego Franka i ośmioletniego Janka. Mówi, że: „bycie mamą to jej życiowa rola”.

Kim jest Grzegorz "Gabor" Jędrzejewski?

Grzegorz "Gabor" Jędrzejewski - współprowadzący i bramkarz w programie „Turbokozak” (Canal+), dziennikarz Canal+ Sport , trener bramkarzy zaangażowany m.in. przy projektach PZPN. Założyciel i trener TURBO Football Academy - akademii piłkarskiej dla dzieci.

JOANNA KRYŃSKA O CHOROBIE

Ósmego marca prowadziłam poranek w „Dzień Dobry TVN”. Namawiałam kobiety, żeby dbały o zdrowie. Już wiedziałam, że dzieje się ze mną coś złego. Po programie czekała mnie tomografia, która miała odpowiedzieć na pytanie: skąd te nieustające bóle głowy? Wychodzę z gabinetu, idę korytarzem i widzę uśmiechniętego Gabora. Dziś wiem, że widząc moje łzy, był pewien, że to łzy radości, że wszystko jest OK. A ja myślałam tylko o tym, że za chwilę wracamy do domu i muszę powiedzieć coś dzieciom. „Ma pani guza mózgu” - słowa lekarza dudnią mi w głowie. Grześ tuli mnie, uspokaja. „Asia, jesteśmy razem. Przejdziemy przez to wspólnie. I będziemy, kochanie, bardzo długo i dobrze żyć. Jestem tego pewien. Będziemy bardzo długo i dobrze żyć. Jestem tego pewien…”, powtarza jak mantrę. „Zaraz wrócimy do domu. Jeżeli potrzebujesz, wypłacz się teraz, przy mnie”. Tylko tyle pamiętam. I sny. Straszne. Ostateczne. Budziłam się zlana potem. Guz okazał się niezłośliwy, a Grzegorz - najczulszym opiekunem. Odwołał wszystkie mecze, treningi z dziećmi i spotkania reporterskie. Woził chłopców do szkoły, zajmował się domem, a przede wszystkim mną. Zawiózł mnie na Podlasie, do malutkiej, ważnej dla mnie kapliczki. I do znajomego księdza, żeby udzielił mi namaszczenia chorych. Do szpitala na czterodniowy pobyt spakował plecak jak na obóz przetrwania. (śmiech) Chciał tam ze mną zostać, ale przecież to niemożliwe.

JOANNA KRYŃSKA I POCZĄTEK ZNAJOMOŚCI

Pamiętam pierwsze spotkanie. To było firmowe wyjście. Podszedł do mnie kolega Grzesia i przedstawił nas sobie. Zapamiętałam go jako ciepłego, zabawnego faceta z pięknym uśmiechem. Życie ułożyło się tak, że po jakimś czasie byłam sama z dziećmi. Skupiona tylko na nich i sobie. Grześ odezwał się w odpowiednim momencie. Zaprosił na kolację. „Dziękuję za zaproszenie. Jeśli chcesz się ze mną spotkać, zapraszam do sali zabaw. Idziemy z chłopcami, oni będą się bawić a my możemy wypić kawę”. Szybko nawiązał kontakt z chłopakami. Potem zaprosiliśmy go do domu, żeby razem pograć w piłkę. Wspólny obiad, czułam, jakbyśmy od zawsze byli rodziną. Potrafił rozwiązać każdy problem dziecka - od wiązania butów po rozlaną na koszulce wodę. Kiedyś zaproponował, żebyśmy razem pojechali na mecz: „Dla chłopaków to będzie świetna zabawa. Zabieram jeszcze mamę”. Słyszę od gościa, że jedzie z mamą na mecz! I poznaję cudowną panią – ciepłą, radosną, pełną energii, która zagrzewa Gabora do walki. Mojego Janka bierze na kolana, z Frankiem po kilku minutach jest w doskonałej komitywie, a ja czuję się przy niej jak przed laty z moją mamą, która odeszła za wcześnie. Spotkaliśmy się wszyscy po meczu. Zobaczyłam pełną czułości, miłości i troski relację dorosłego syna z matką. I zakochałam się jeszcze bardziej.

 

 

JOANNA KRYŃSKA O RELACJACH GRZEGORZA Z DZIEĆMI

Chłopaki wkręcili i mnie w piłkę nożną. Ba! Zostałam bramkarką na naszym domowym boisku. (śmiech) Każdy chciał strzelać gole, a nikt stanąć na bramce. „Tylko nie ciśnijcie mocno!”, proszę, gdy czasem walą jeden za drugim, a piłka wbija mnie w siatkę. Ogromny spokój daje mi to, że chłopcy trzymają sztamę i mają swoje męskie tematy. Zdarza się, że chcę coś im wyjaśnić, a Grześ mówi: „To już jest omówione”. „Czy ty go kochasz?”, zapytał pewnego dnia Franio. Odpowiedziałam, że tak. „A czy zawsze będziesz go kochała?”, dociekał. „Nie znam odpowiedzi na pytanie, czy zawsze będę kochała Grzesia - odpowiedziałam wtedy. - Wiem, że zawsze będę kochała was. Ale jest dla mnie bardzo ważną osobą. Kocham go i chciałabym, żeby to nasze uczucie było na zawsze”. A dziś, po wspólnych latach razem, umiem odpowiedzieć na to pytanie.

JOANNA KRYŃSKA: "NIE LUBIĘ BYĆ BEZ NIEGO"

Dlatego powiedziałam „tak”, (śmiech) gdy pewnego wieczoru… „Mamo, kiedy przyjdziesz na górę?” - Jaś i Franio, przekrzykiwali się, kiedy sprzątałam w kuchni po kolacji. Wchodzę do sypialni… „Mamo, mamo, zajrzyj tam”, krzyczą chłopcy, wskazując na otwartą szafę Grzesia. „Aha, ja już was znam. Nie zajrzę”, byłam pewna, że to psikus, bo wciąż mnie wkręcają. W końcu uległam namowom. Otwieram szufladę, a tam… czerwone pudełeczko „Wyjdziesz za mnie?”, pyta Grześ i pada na kolana. Nawet nie zdążyłam odpowiedzieć na pytanie, gdy chłopcy uwiesili się na mnie: „Mamo, zgódź się”. (śmiech) Czasem dzwoni od razu, jak tylko wyjedzie z domu. „Halooooo…” przeciągnięte to komunikat, że jestem sama i możemy rozmawiać. Krótkie „halo” to znak, że jadę z kimś autem albo jestem w studiu „Kochasz?”, pyta. A po chwili: „Jak bardzo?”. Jestem na niego wkurzona, gdy musi wyjechać na dwa, trzy dni. Nie lubię być bez niego. Bardzo za nim tęsknię. Lubimy spędzać ze sobą czas, od pogawędek po milczenie.

GRZEGORZ "GABOR" JĘDRZEJEWSKI WSPOMINA POCZĄTKI ZNAJOMOŚCI Z JOANNĄ

Znałem ją z telewizji. Zawsze mi się podobała. Właśnie zacząłem pracę w Canal+, ale to inne redakcje i szansa na przypadkowe spotkanie nie wydawała się wielka. Aż raz znaleźliśmy się na tej samej imprezie. Oszalałem! Wreszcie poznałem ją na żywo! Okazało się, że ma jeszcze piękniejszy głos i jest cudowną rozmówczynią i słuchaczką. Tyle że ja jestem nieśmiały. Zresztą nie zaproponuję dziewczynie randki w momencie poznania. Opatrzność nade mną czuwała. Jakiś facet zawisł na niej nachalnie i musiałem ruszyć na ratunek. Myślę, że dobrze mnie zapamiętała. Taką miałem nadzieję. Potem dowiedziałem się, że Asia porządkuje sobie życie. Poczekam. Musiałem opracować strategię. Zaproponowałem spotkanie. Od razu powiedziała, że ma dwójkę dzieci. „A ja 530 - odpaliłem. - W swojej akademii piłkarskiej”. (śmiech)

Nigdy nie mieszkałem z dziewczyną. Nie wiedziałem, jak to się robi, czy przychodzi się z wszystkimi walizkami naraz, czy przynosi się rzeczy stopniowo, a może zamawia firmę transportową i ding-dong, dzień dobry i jestem. Z pomocą przyszedł covid. Nagle pojawiły się hasła i hasztagi: „zostań w domu”. „Wychodzisz?”, zapytał zdumiony Franek. „No tak, już późno”, mówię. „No ale przecież są hasła: »zostań w domu«” - to było jak zaproszenie. I pomyślałem, że to chyba dobry moment, żeby w łagodny sposób wylądować z walizkami. „No dobra, to dzisiaj mogę zostać”, powiedziałem. Za dwa dni znowu przyjechałem, ale już parę rzeczy wrzuciłem do plecaka. To wtedy zaczął się cudowny rytuał wspólnego przysypiania przed telewizorem. Brałem potem chłopców na ręce i niosłem do ich łóżek. Kiedyś Franio, a może Jaś zapytał: „Czy mógłbyś zostać na zawsze?”. Przeprowadzka pod Warszawę nie była prosta. Całe życie mieszkałem w wielkim mieście, mam tu biznes, a nagle - wsi spokojna, wsi wesoła. (śmiech) Gdy minął lockdown, przekonałem się, ile czasu zajmują dojazdy. Z korkami sobie poradziłem, wychodzę wcześniej, w aucie telefonicznie załatwiam wiele spraw.

 

 

GRZEGORZ "GABOR" JĘDRZEJEWSKI O DZIECIACH JOANNY

Chłopcy polubili mnie od razu. Może zaimponowało im, że gram w piłkę, a może to, że jestem zwyczajnym gościem, który lubi się z nimi bawić. Dla nich jestem Gaborem, ich kumplem, przewodnikiem, towarzyszem. Cieszę się, że zaszczepiłem w nich pasję do piłki nożnej. U mnie na ścianach wisiały plakaty słynnych piłkarzy, a chłopcy znają ich osobiście. Na urodziny dostali film z życzeniami od znanych sportowców: „Franku, Janku, życzymy wam…”. Stali jak wryci, słuchając wszystkich. Nie mogli uwierzyć, że ktoś, kogo oglądają w telewizji, składa im życzenia. Założyliśmy zeszyt, w którym chłopaki kolekcjonują autografy. Ilekroć jadę do klubów Ekstraklasy i egzaminuję piłkarzy w różnych konkurencjach, zawsze ich proszę: „Czy możecie podpisać się dla moich chłopców, dla Frania i Jasia?”. Zbieramy szaliki z klubów piłkarskich, mamy kolekcję z każdego klubu Ekstraklasy. Dużo daje mi praca z dziećmi, od lat jestem trenerem. Nauczyłem się dzieci na wylot i wszystkich sztuczek, jakie stosują. Podam przykład: Asia idzie do łazienki i mówi do chłopaków: „Teraz poczytajcie”. Widzę, że odłożyli książkę, ale przecież nie będę donosił na moich młodszych kumpli. Kiedyś powiedziałem im: „Chciałbym, żeby Asia była moją żoną. Co wy na to?”. Liczyłem na aprobatę, bo wcześniej już mnie podpytywali: „A kiedy mama będzie twoją żoną?”. Nie chciałem, żeby zaręczyny były oczywiste. Na plaży, w wodzie po kostki, mewy krzyczą nad nami, a ja padam na kolana. Musiało być spontanicznie, niespodziewanie, zwyczajnie. Bo przysięgamy sobie na dobre i na złe.

GRZEGORZ "GABOR" JĘDRZEJEWSKI I CHOROBA JOANNY

To złe przyszło szybko. „Mam oponiaka”, powiedziała, mocno wtulając się we mnie. Szybko lewą ręką wyjąłem z kieszeni telefon, tak, by tego nie widziała, i wpisałem w Google „oponiak”. Okazało się, że to na ogół guz łagodny. Według statystyk 95 proc. kończy się wyleczeniem. Ale znam Asię i wiem, że gdyby to przeczytała, dokopałaby się do tych pięciu procent, więc zrobiłem jej blokadę na telefonie. Tylko jak wytłumaczyć to chłopcom? Trzeba w tych wiadomościach znaleźć same dobre. Powiedziałem, że już wiemy, dlaczego mamę boli głowa, dlaczego przeszkadzają jej ostre światło i głośne dźwięki. „Ma taką żyłkę na czole, której trzeba się pozbyć - wyjaśniłem. - Potem mama będzie trochę w domu, a gdy już nabierze sił, wróci do pracy”. Przyjęli to ze spokojem. Ucieszyli się nawet, że mama wreszcie będzie w domu. Ale Asia wciąż była pełna lęku. Śmierć - to była jej pierwsza myśl po przebudzeniu. I pomyślałem, że muszę to zmienić. W sypialni mamy wielką białą szafę - wydała mi się idealna do zapełnienia jej myślami, z którymi powinna rozpoczynać dzień. Z chłopakami zaczęliśmy „produkować” optymistyczne kartki z napisami: „Kochamy cię”; „Jesteś dla nas najważniejsza”; „Wszystko będzie dobrze”; i mnóstwo serduszek. Przykleiliśmy do szafy ze dwadzieścia takich kolorowych miłosnych kartek. Pomogło. Dalej wiszą. Naszym rytuałem jest czułość. Wciąż wyznajemy sobie miłość. 

 

 

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 10/2024
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również