Partnerzy

Milena i Marcin Czarnikowie: "Bywa, że zachowujemy się jak szalona rodzina w typie włoskim"

Milena i Marcin Czarnikowie: "Bywa, że zachowujemy się jak szalona rodzina w typie włoskim"
Milena i Marcin Czarnikowie
Fot. Filip Zwierzchowski/Das Agency

Choreografka-scenografka i aktor. Mówi się, że wspólna praca, a zwłaszcza w profesjach artystycznych, bywa toksyczna dla związku. Nie dla Mileny i Marcina Czarników!

Kim jest Milena Czarnik?

Milena Czarnik - choreografka, scenografka, kostiumografka, reżyserka oświetlenia. Z teatrem związana od 1993 roku, najpierw jako aktorka i tancerka w teatrze Dada von Bzdülöw w Gdańsku i Teatrze Miejskim w Gdyni. Od 2000 r. niezależna tancerka, choreografka, scenografka. Studiowała filologię romańską na UG i projektowanie wnętrz w SWP w Krakowie. Współpracuje z teatrami dramatycznymi. Autorka scenografii do obsypanego nagrodami kultowego spektaklu „1989”. Mama 18-letniej Heleny.

Kim jest Marcin Czarnik?

Marcin Czarnik - absolwent Wydziału Aktorskiego Akademii Teatralnej w Warszawie, wykładowca Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie. Pracował w Teatrze Polskim we Wrocławiu, Teatrze Wybrzeże w Gdańsku, Starym Teatrze w Krakowie, TR Warszawa i Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Zagrał m.in. w serialu „Artyści” w reż. Moniki Strzępki, oscarowym „Synu Szawła” w reż. László Nemesa oraz główną rolę w filmie Alex Helfrecht „Winter’s Journey” (gdzie partnerował mu m.in. John Malkovich). Tata Heleny.

MILENA CZARNIK O POCZĄTKACH ZNAJOMOŚCI Z MARCINEM 

Połączyliśmy się na zasadzie przeciwieństw. Ja, ekstrawertyczka otaczająca się ludźmi, Marcin to samotnik, introwerytyk. Ale przez lata ja trochę przeciągnęłam go na swoją stronę, a on mnie na swoją. Dotarliśmy się, szanujemy potrzeby bycia osobno, ale też uwielbiamy być razem. Najlepiej w jednym pokoju, we trójkę z córką Heleną. Był jeszcze pies Edek, ale odszedł w maju. Tęsknimy za nim. Z Marcinem połączyła nas miłość do teatru, sztuki, tworzenia. Niektórzy mówią, że wiązanie życia i zawodu w parze wyniszcza, a ja sobie nie wyobrażam, żeby nie mieć wspólnej pasji. Dzięki temu lepiej się rozumiemy i wspieramy. Marcin jest tajemniczy, ale właśnie to mnie w nim zaintrygowało. Poznaliśmy się, grając w „Romeo i Julii” w Teatrze Miejskim w Gdyni. Marcin Merkucja, a ja byłam wtedy w Teatrze Tańca Dada von Bzdülöw i tańczyłam w tym spektaklu. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Jednak byliśmy w związkach i długo broniliśmy się przed tym uczuciem. Okazało się, że już wcześniej nasze drogi się krzyżowały: na warsztatach teatralnych u Franciszka Starowieyskiego w Poznaniu w 1996 roku, Marcin był tam z licealnym teatrem „Na Stronie” z Oświęcimia. Bardzo się wyróżniał. Potem były warsztaty z Teresą Budzisz-Krzyżanowską w Teatrze Wybrzeże. Dzień wcześniej złamałam nogę, ale byłam tak zdeterminowana, żeby tam być, że przyszłam o kulach. Zachwyciłam się charyzmatycznym chłopakiem mówiącym monolog Hamleta po angielsku. To był Marcin.

 

 

MILENA CZARNIK O WSPÓLNEJ PRACY Z MARCINEM

Po trudnych rozstaniach z poprzednimi partnerami (byliśmy w dobrych związkach) zostaliśmy parą. Mieszkaliśmy w Trójmieście, a rok po ślubie urodziła się nam Helena. Marcin pracował w Teatrze Wybrzeże, gdzie zagrał m.in. Hamleta w kultowym już „H.” Jana Klaty. W wyborach zawodowych jest kategoryczny, gdy przestaje mu coś odpowiadać, na drugi dzień składa wymówienie. Tak stało się, gdy odwołano z funkcji dyrektora Macieja Nowaka. Zdecydowaliśmy się na przeprowadzkę do Wrocławia, bo tam Marcin dostał etat w Teatrze Polskim i propozycję zagrania Konrada w „Dziadach. Ekshumacji” Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego. Monika zaproponowała mi zrobienie choreografii do tego spektaklu, potem zrobiłam z nimi jeszcze pięć kolejnych, ale czułam, że odbywa się to kosztem Helenki, więc na kilka lat zrezygnowałam z pracy. To była nasza wspólna decyzja. I nie czułam, że to poświęcenie, tylko przygoda, otwarcie się na nowe. Jednak gdy pojechaliśmy do Krakowa, bo Marcin dostał pracę w Starym Teatrze, długo nie mogłam się odnaleźć. Dopiero po wyprowadzce i powrocie tam już tylko do pracy w Teatrze im. Słowackiego i w Akademii Teatralnej, poczułam, że to może być fajne miejsce.

Scenografią zajęłam się dzięki Marcinowi. W przerwie od pracy w teatrze projektowałam wnętrza i kiedy Marcin przygotowywał ze studentami dyplom w Akademii Teatralnej w Krakowie na podstawie „Co Gryzie Gilberta Grape’a” Petera Hedgesa, oprócz choreografii zaproponował mi też zajęcie się stroną wizualną. Fajnie nam to wyszło i później zrobiliśmy kolejne przedstawienie dyplomowe „Świat gdzieś indziej”. Ostatnio wspólnie pracowaliśmy przy „1989” w reżyserii Katarzyny Szyngiery w Teatrze im. Słowackiego. Marcin, który gra Jacka Kuronia, musiał tam rapować. Miał konsultację z Łoną, który współpracował przy spektaklu, i dostał jego pełną akceptację. Marcin jest wybitnym aktorem, ale śpiewa jeszcze lepiej. Namawiam go od 20 lat, aby nagrał płytę. Podczas premiery „Lazarusa” we Wrocławiu pojawił się wielki fan Davida Bowiego, który jeździ na wszystkie inscenizacje spektaklu po całym świecie. Stwierdził, że tylko Czarnik śpiewa prawie jak Bowie. Marcin długo przygotowuje się do każdej roli. Lubi obłożyć się książkami i przeczytać wszystko, co możliwe. Czasami w domu, gdy odkurza, od razu widać, że ćwiczy do roli, bo zmienia się o 180 stopni i odpływa. Jest Robespierre’em, Kuroniem czy dyrektorem Teatru Popularnego z serialu „Artyści”.

MILENA CZARNIK O CÓRCE HELENIE

Helena też myśli o graniu, reżyserii. Dopiero zdała maturę, ale debiutowała już w filmie (nie miał jeszcze premiery). Zagrali w nim zresztą oboje. Marcin jest supertatą. Obserwuję to z zaciekawieniem, bo sama wychowałam się bez ojca. Nigdy nie miałam poczucia braku, ale widzę, jaką wartością dla dziecka jest nasza pełna i kochająca się rodzina. Mają podobne charaktery, czasem dużo między nimi emocji, ale też wzajemnego zrozumienia. Od sześciu lat mieszkamy w Warszawie. W domu kto ma czas, ten coś robi. Choć przyznaję, że mam przypadłość, polską i kobiecą, że „nikt nie zrobi tego lepiej niż ja”. Natomiast z premedytacją zrzuciłam na męża płacenie rachunków i ogarnianie rzeczy samochodowych. Razem, może i banalnie, kochamy Włochy. Mam nawet sprecyzowany plan. Widzę nas na emeryturze w Toskanii. Kupimy mieszkanko w małej mieścinie. W kapciach będziemy wychodzić po rogalika i kawę. Słuchać muzyki i oglądać filmy. I mam nadzieję, że nasza córka będzie chciała czasami do nas przyjechać.

 

MARCIN CZARNIK O WSPÓLNYM ŻYCIU Z MILENĄ CZARNIK

Zanim pierwszy raz zamieniliśmy ze sobą słowo, nasze drogi przecięły się dwa razy w sytuacjach teatralnych. Byliśmy w tych samych miejscach i tym samym czasie. Ale poznaliśmy się dopiero za trzecim razem i znów na scenie. Początki były trudne, bo każde z nas miało swoje życie. Gdy już zaczęło się to nasze wspólne, trwa do dziś. Nie bez przygód, ale ciągle jesteśmy szczęśliwi.

Milena jest bardzo otwarta i bezpośrednia. Mnie, introwertyka, bardzo to w niej fascynowało od samego początku. Gdy ją poznałem w „Romeo i Julii”, miała blond włosy ścięte na jeżyka. Była bardzo współczesna. Uważam, że między ludźmi z południa, takimi jak ja, a tymi z Pomorza jest wiele różnic kulturowych. Oni są bardziej wyzwoleni, mniej spięci i wiedzą, jak spędzać wolny czas. Może to bliskość morza tak działa? Obserwuję to też teraz, bo spektakl „1989” Teatru im. Słowackiego z Krakowa powstał przy udziale Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego. Gramy go też w Gdańsku, a ja bardzo lubię tam wracać. Mieszkaliśmy w Trójmieście na początku związku. Tam był nasz ślub, urodziła się nasza córka, więc wszystko, co najważniejsze, związane jest z Pomorzem. Niestety, nasze życie to częste przeprowadzki. Zdarzało nam się pracować w różnych teatrach, w różnych miastach, często mieszkać w różnych pokoikach nad sceną - w jednym z nich powstała nasza córka :) - z prysznicem w kuchni czy z przechodzącymi przez pokój technikami teatru. Dużo pracowałem i długo nie skupiałem się wystarczająco nad stałością naszego domu. A Milena nigdy nie narzekała.

Dopiero później dowiedziałem się, jak było naprawdę. Dziś wiem, że szczególnie jedna przeprowadzka mocno dotknęła żonę i córkę, ta z Wrocławia do Krakowa. Helenka przeżyła zmianę szkoły, miała wtedy osiem lat. Milena skupiła się na niej, poświęcała dziecku niemal cały czas, bo Helena bardzo tego potrzebowała. Dziś Milena pracuje nawet więcej ode mnie, ale to ona jest zawsze bardziej „w domu”. Staram się ją wspierać w obowiązkach. Ona się śmieje, że zajmowanie się domem to dla mnie odkurzanie… A przecież potrafię zrobić pranie czy ugotować makaron. (śmiech) Uczę się, jak ją zastąpić w domowych obowiązkach, ale żona musi dać mi trochę więcej miejsca na to, żebym się wykazał. Powinna to zrobić, bo teraz jest na fali.

MARCIN CZARNIK O PRACY MILENY CZARNIK

Zazdroszczę jej, bo jest utalentowana w wielu dziedzinach. Pracuje jako choreografka, scenografka, a jeszcze czasem robi do spektaklu światła, kostiumy. Podziwiam jej gust, bo wykracza poza to, w czym się wychowywałem, co zdążyłem w swoim życiu zobaczyć. Ma bardzo europejskie spojrzenie na wiele twórczych dziedzin, które eklektycznie łączy. Tworząc wnętrza, składa rzeczy, które, wydawałoby się, są nieprzystające, a dają kompletnie nową jakość. Czasem to różne elementy scenografii czy drobiazgi: lampa, tapeta, zasłona. Scenografia w „1989” wymagała od Mileny mnóstwa pracy. Postindustrialne elementy czy fasada bloku tworzą świetne tło i dają przestrzeń do ruchu scenicznego. Niedawno zrobiła scenografię do spektaklu „Metoda na serce. Śledztwo” w Teatrze Powszechnym w Warszawie, w reż. Katarzyny Szyngiery. Tu również niezwykle zadbała o szczegóły i twórczo pomieszała przestrzenie.

 

MARCIN CZARNIK O ŻONIE MILENIE CZARNIK

Jej talent scenograficzny sprawdza się również w domu, choć tu dominuje przytulność, dywan, fotel i oczywiście książki. Mieszkamy przy parku Morskie Oko. Z sypialni widać dom, w którym żył Zbigniew Herbert. W Warszawie jakoś lepiej się wszyscy odnaleźliśmy. Mamy tu mnóstwo znajomych i oboje większe możliwości pracy. Uwielbiamy ze sobą współpracować, chociaż też się kłócimy - nawet przy autoryzacji tego wywiadu. (śmiech) Oboje jesteśmy temperamentni. Bywa, że zachowujemy się jak szalona rodzina w typie włoskim. Ale szybko wyrzucamy z siebie emocje i nie obrażamy się. Razem zrobiliśmy dwa przedstawienia dyplomowe, bo wykładam w Krakowskiej Akademii Sztuk Teatralnych. Nasz spektakl „Co gryzie Gilberta Grape’a” na podstawie książki Petera Hedgesa zdobył uznanie samego autora i dostał Grand Prix w Łodzi. Drugi dyplom, oparty na książce fantasy „Małe, duże” Johna Crowleya, to historia rodziny i ich domu, który zawiera w sobie wiele różnych domów, pełnych labiryntów i niekończących się schodów, i korytarzy - Milena poradziła sobie z nim wspaniale.

Gdy żona pracuje w domu, często musi się odizolować, zamknąć na chwilę w pokoju. Najlepiej wtedy do niej nie podchodzić. Ja to rozumiem i szanuję, choć sam, gdy uczę się roli, mogę i sprzątać, i słuchać muzyki. Często brakuje nam tego, co zrobiliśmy wczoraj: usiedliśmy razem na balkonie i słuchaliśmy, jak pada deszcz. Najbardziej chcielibyśmy zachować równowagę pomiędzy pracą i odpoczynkiem. Lubimy razem ładować baterie, posiedzieć, poczytać, obejrzeć film lub podróżować. Spokój, poczucie bezpieczeństwa i zaufanie to coś, co zawsze sobie dajemy, i oby to trwało! 

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 09/2024
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również