Wywiad

"Marek Hłasko spokój uznawał za nudny. Bez dramatów i histerii nie potrafił żyć", mówi biograf pisarza

"Marek Hłasko spokój uznawał za nudny. Bez dramatów i histerii nie potrafił żyć", mówi biograf pisarza
Marek Hłasko
Fot. East News

Brutal, manipulant, ale też marzyciel. Marek Hłasko przez całe życie szukał prawdziwej miłości. Dlaczego jej nie znalazł? O legendarnym pisarzu rozmawiamy z autorem jego biografii, Radosławem Młynarczykiem.

Marek Hłasko i Agnieszka Osiecka

PANI: Enfant terrible polskiej literatury był znany z dosadnego języka. Bywał chamski. Maria Dąbrowska pisała o nim: „Chłopak dziki, trudny, antypatyczny”. Jak ktoś, kto zachowuje się tak brutalnie, mógł być tak skutecznym uwodzicielem?

RADOSŁAW MŁYNARCZYK: Niewątpliwie Marek Hłasko miał w sobie także dużo uroku. A ta brutalność zapewne jest do pewnego stopnia magnetyczna. Nie jestem specjalistą w dziedzinie pragnień kobiecych, natomiast jestem przekonany, że pewna szorstkość uznawana jest za atrakcyjną. Nie bez kozery Humphrey Bogart jako mężczyzna nieszczęśliwy i tajemniczy stał się ikoną. A zachowywał się w „Casablance” w sposób obcesowy – im więcej szklaneczek whisky wypijał, tym bardziej stawał się i nieszczęśliwy, i brutalny. Hłasko się na nim wzorował. Zapewne uważał, że ta chropowatość dodaje męskości. Miał z nią problem, głównie ze swoim wyglądem. Późno dojrzał – na zdjęciach z kursu szoferskiego ma 16 lat i twarz 12-latka.

Był mizoginem?

Trudno mi się z tym zgodzić. Nawet jeżeli za przejaw mizoginii uznamy lekceważenie kobiet czy sprowadzanie ich do obiektu seksualnego, nadal niekoniecznie przypisywałbym Hłasce nienawiść do kobiet. Spójrzmy na jego twórczość. To są historie ludzi zakochanych, którzy z jakichś powodów nie mogą być ze sobą, choć tego pragną. Historie mężczyzn, którzy walczą o kobiety. Uznałbym to za wyraz marzeń o szczęśliwej miłości. W dyskusji o życiu Hłaski i jego stosunku do kobiet pomija się same kobiety. Popularne jest określenie: „Hłasko kosił baby jak ułan”, ale nikt się nie zastanawia nad tym, czego one chciały i co czerpały z tych relacji. Dobrym przykładem jest Agnieszka Osiecka. W przestrzeni publicznej długo pokutowało przekonanie, że Hłasko ją w sobie rozkochał, zdradził i porzucił. Dzięki badaniom i publikacjom w ostatniej dekadzie wiemy, że w tej relacji więcej było partnerstwa i niezależności, niż dotychczas uważano. 

Tytuł pana książki „Proletariacki książę” to właśnie cytat z Osieckiej. Wydaje się, że ze wszystkich kobiet, z którymi był związany, ona go najlepiej rozumiała…

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez @wiersze_lekko_rozbujane

Takie panuje przekonanie i chciałbym w to wierzyć. Jednak ich relacja opierała się na wzajemnej fascynacji, a nie na głębokim uczuciu. Raczej stanowili parę przyjaciół, którzy ze sobą sypiali. Sama Osiecka twierdziła, że to była „zabawa w miłość”. Trafili na siebie w specyficznym momencie: Osiecka ze złamanym sercem – miała za sobą rozstanie z poetą Witoldem Dąbrowskim, Hłasko po kilku romansach ze starszymi od siebie kobietami, m.in. po burzliwym związku z Hanką Golde. Usiłowali stworzyć w miarę stabilny związek. W miarę, bo wiemy, że Hłasko nie mieścił się w relacji, w której ktoś wymaga od niego słowności, punktualności czy wsparcia. Mimo że wiele ich dzieliło, rozumieli się. Ale przyznam, że jak się zastanowię, to nie jestem pewien, czy Hłasko był zainteresowany rozumieniem kogokolwiek.

 

 

Marek Hłasko: wpływ matki na jego związki z kobietami

Zakochiwanie się w kobietach, z którymi nie mógł się porozumieć w żadnym języku, mogłoby to potwierdzać… Kiedy poznał aktorkę Sonję Ziemann, nie mówił ani po niemiecku, ani po angielsku – porozumiewali się przez tłumacza. Podobnie było z jego związkami w Izraelu – z młodziutką Esther Steinbach czy bogatą Amerykanką Louise Shaffer.

Widocznie bariera językowa mu nie przeszkadzała. Podejrzewam, że kierował się głównie ich fizycznością i pragnieniem. Jak na prawdziwego i twardego mężczyznę przystało. Ironizuję. (śmiech)

Kiedy zajął się pan jego biografią, coś pana zaskoczyło?

Po odkryciu nieznanego rękopisu powieści „Wilk” zacząłem poznawać jego osobistą historię i wtedy najpierw zaskoczył mnie jego silny związek z matką, nawet uzależnienie od niej. Z twórczości nie można tego wyczytać. W powieściach Hłaski matki są marginalizowane albo opisywane w sposób zdawkowy, mało interesujący, nawet nieprzyjemny. A Hłasko był z matką związany niezwykle mocno, właściwie patologicznie. To relacja krzywdząca dla obu stron. To nieoczywisty aspekt jego osobowości. Szczególnie w zderzeniu z legendą, którą na swój temat stworzył.

Andrzej Czyżewski, brat cioteczny Marka Hłaski i jego biograf, napisał: „Matka kochała Marka nad życie, ale jednocześnie nie była w stanie go znieść”.

To bardzo dobre określenie tej relacji. Maria Hłasko nigdy nie poświęciła uwagi twórczości syna. Choć po jego śmierci nagle uznała ją za niezwykle cenną. Za życia nigdy go nie chwaliła. Jeżeli w jej listach pojawiały się jakieś odniesienia do jego twórczości, to raczej pretensje o to, co napisał w „Pięknych dwudziestoletnich”. Oboje byli wobec siebie zaborczy, nie szczędzili sobie przykrych słów. Z listów możemy się dowiedzieć, że matka często domagała się od Hłaski pomocy finansowej. Wyznania uczuć kierował raczej tylko Marek. Tak było przez całe życie. I kiedy był jeszcze młodym chłopakiem piszącym z obozu harcerskiego, i jako dorosły mężczyzna, kiedy pisał listy z emigracji, tęskniąc za ojczyzną.

Jaki wpływ na jego relacje z kobietami miała ta trudna miłość pełna pretensji?

Można poprowadzić prostą linię od związku jedynaka z matką, którego dzieciństwo przypadło na czasy wojenne, do jego późniejszych problemów z kobietami, tudzież do zainteresowania kobietami starszymi od siebie i zamężnymi. Ale czy to jest takie proste? Hłasko szybko, jeszcze jako nastolatek, próbował się od wpływu matki uwolnić – wyprowadzić się, zacząć zarabiać i stać się samodzielny. Wyjeżdżał do ciotki Czyżewskiej do Wrocławia, pomieszkiwał tam też u pisarza Stefana Łosia – robił wszystko, żeby uniknąć ciasnego żoliborskiego mieszkania.

Rozkładanie co wieczór łóżka polowego w kuchni to sytuacja daleka od komfortu…

Tym bardziej jeśli się wraca późno i niekoniecznie pewnym krokiem… Na dodatek z jednej strony wyskakuje matka z pretensjami, a z drugiej spod byka patrzy Kazimierz Gryczkiewicz, ojczym, którego stosunek do Marka trudno jednoznacznie ocenić. Obaj rywalizowali o uwagę i względy Marii, a Kazimierz wprawdzie koślawie, ale jednak próbował zastąpić Markowi ojca. Hłasko z biegiem lat zaakceptował to i docenił. Niemniej w czasach pierwszej popularności spięcia w domu Hłasków były ostre. Nic dziwnego, że Marek wolał się zdystansować od rodziny. Choć kiedy już wyjechał za granicę, tęsknił.

Uciekał z domu, od matki, chciał wolności, ale z większością kobiet po krótkiej znajomości chciał się natychmiast żenić…

Jest w tym pewien paradoks. Ale myślę, że wtedy nie postrzegał małżeństwa jako ograniczenia wolności, to była kwestia wielkich, romantycznych gestów i pragnienie miłości. Ta potrzeba bycia kochanym jest w całym życiu Hłaski dojmująca. Potrzebował adoracji i stabilizacji w ramionach kobiety, nawet jeżeli później wobec tej samej kobiety zachowywał się w sposób nieprzyzwoity i nielojalny. A natychmiastowe oświadczyny? Może chodziło o to, żeby udowodnić sobie i światu, że jest dorosły?

Marek Hłasko i małżeństwo z Sonią Ziemann

Te wielkie gesty były o tyle łatwe, że propozycje matrymonialne trudno było zrealizować. Pierwsze wybranki Hłaski: Wanda, dziewczyna poznana jeszcze we Wrocławiu, a potem spotkana w Warszawie, sekretarka wrocławskiego Związku Literatów Polskich, Anna Kruszewska-Kudelska czy dziennikarka Hanka Golde były od niego starsze, zamężne i z dziećmi.

Przypuszczam, że atrakcyjne było wyzwanie, które się z tym wiązało. Ale rzeczywiście to nie był jeden przypadek. I przynajmniej o tych trzech wiemy. Poza tym jego późniejsza żona, niemiecka aktorka Sonja Ziemann, też znajdowała się w podobnej sytuacji – kiedy się poznali, była dojrzałą kobietą, starszą od niego osiem lat, z synem. Do tego w trakcie rozwodu.

To na jej widok na planie filmu „Ósmy dzień tygodnia” Aleksandra Forda Hłasko zapytał: „Co ta niemiecka kurwa tu robi?”. Potem często nazywał swoje małżeństwo „niemiecką okupacją”.

Wchodząc w rolę słowiańskiego Bogarta, zaznaczył swoją obecność w typowym dla skandalisty stylu. Zrobił to, ponieważ Sonja wywarła na nim ogromne wrażenie i choć przyjechał do Wrocławia z Osiecką, przez kilka następnych dni uwagę skupił na adorowaniu Sonji. Zadanie nie należało do najłatwiejszych, gdyż jak wiemy, nie znał języka niemieckiego. Trudności tylko podsycały pożądanie. W efekcie najpierw do Osieckiej, która wróciła do Warszawy, dotarły plotki, że Hłasko bez skrępowania podrywa niemiecką aktorkę, a potem w „Przekroju” ukazał się artykuł obwieszczający światu ten romans. Agnieszka cierpiała.

Małżeństwo z Sonją nie uczyniło Hłaski szczęśliwym. Ziemann była bardzo popularna, a Hłasko zazdrosny o jej karierę i uwagę. Robił sceny, demolował mieszkanie, podejmował teatralne próby samobójcze… Dochodziło do przemocy fizycznej.

Sonja w tym związku grała pierwsze skrzypce – była bardziej od niego znana i to ona ich utrzymywała. To, jak się zachowywał, dowodzi, że był egoistą. Kimś, dla kogo on sam jest zawsze centrum świata. Tak jak Osiecka się nim opiekowała: robiła sprawunki, odrywała rolę agentki, tak samo robiła Sonja, utrzymując go przez lata i znosząc jego niestabilne nastroje i depresje. Ale w ich małżeństwie były też dobre okresy. Niemniej on nadal uciekał. Jakby to ciągle było za mało. Pewnie trzeba by zadać pytanie, czego tak naprawdę Marek Hłasko w kobietach szukał. Wszystkie partnerki, nawet żona, stanowiły dla niego etapy drogi do odnalezienia spełnienia. Ale szczęścia tak naprawdę nigdy nie zaznał. Być może była to największa tragedia jego życia. Może Hłasko był przypadkiem osoby, która spełnia się w nieustannym poszukiwaniu szczęścia.

A może raczej szukał nieszczęścia? Za każdym razem, kiedy zdarzała mu się stabilizacja, coś na kształt udanego życia, robił wszystko, żeby tę chwilową harmonię zburzyć.

Prawdopodobnie uznawał spokój za nudny, a kreowanie dramatycznych sytuacji i podsycanie skrajnych emocji działało na niego pobudzająco i twórczo. W literaturze czerpał ze swojego życia, transponował je na powieści i nie byłby w stanie bez tych dramatów i histerii nie tylko żyć, ale też tworzyć.

 

 

Marek Hłasko i miłość do młodziutkiej Esther

Najbardziej inspirująca była jego relacja z Esther?

To jest ciekawa historia. Dla Hłaski ta 19-letnia dziewczyna, która, kiedy się spotkali w Izraelu, mieszkała z rodzicami w kibucu, niezwykle długo pozostawała w wyobrażeniach tą wymarzoną, jedyną. Aż dziwne, że tak długo się upierał na ten związek. Może to była ta miłość, której cały czas szukał. Nigdy się tego nie dowiedział na pewno, bo pozostała niezrealizowana. Kto wie, czy gdyby mimo sprzeciwu rodziców dziewczyny związali się ze sobą zaraz po tym, jak ich romans się zaczął, Hłasko nie storpedowałby i tej relacji. Zamiast tego przez lata ją idealizował. A jej niedostępność, rozłąka, tęsknota i niespełnienie okazały się doskonałym materiałem twórczym.

W pewnym momencie chaos życia emocjonalnego Hłaski zaczyna być dość zabawny. Myśli o idealizowanej Esther w Izraelu. W listach do Osieckiej pisze: „Czekaj”, i zapewnia, że „jest wszystkim, co ma”. A jednocześnie żeni się z Sonją Ziemann. To wszystko był teatr?

Chyba chciał zostawić sobie wszędzie otwarte drzwi. To takie tworzenie domu na trzech krańcach świata. Polska, mimo że znajdowała się tylko kilkaset kilometrów od Monachium czy Berlina, gdzie mieszkali z Sonją, jednak była oddzielona od reszty świata żelazną kurtyną. Nie będąc do końca pewnym, gdzie znajdzie się jutro czy za miesiąc, chciał mieć gdzie wrócić. Ta taktyka skłoniła go do utrzymywania przy sobie, przynajmniej korespondencyjnie, trzech kobiet jednocześnie. Którą z nich wówczas naprawdę kochał? Tego się nigdy nie dowiemy. Choć Hłasko ujawnia się tutaj jako manipulant i osoba skupiona na własnych korzyściach.

Romanse Marka Hłaski

Jedna z jego dramatycznych historii z kobietami, romans z żoną amerykańskiego reżysera Nicholasa Raya, Betty, nie przyniosła mu korzyści.

Można założyć, że gdyby nie ta awantura, jego kariera pewnie potoczyłaby się inaczej. Chociaż projekt, do którego dopiero zabierali się z hollywoodzkim reżyserem Nicholasem Rayem – zrealizowania filmu na podstawie powieści Hłaski „Wszyscy byli odwróceni”, był we wczesnej fazie. Nie mamy pewności, czy nie skończyłoby się tak jak w wypadku pomysłów na scenariusze, które proponował Polańskiemu, a ten je notorycznie odrzucał. Z Rayem sytuacja była dość groteskowa: przespać się z żoną ledwo poznanego reżysera, z którym planuje się pracować nad filmem, w jego domu, pod jego nieobecność? Niezły tupet. Może nawet podświadomy sabotaż tej potencjalnej możliwości. Ostatecznie epizod doprowadził też do rozwodu z Sonją Ziemann.

Hłasko szukał dla siebie korzyści nie tylko w relacjach z kobietami, ale także z mężczyznami. Szczególnie wyraźnie widać to w jego stosunkach z prominentnymi literatami jeszcze w Polsce.

Jestem przekonany, że ważną rolę odgrywało poszukiwanie figury ojca – opiekuna, patrona i przyjaciela. Pamiętajmy, że wychował się na filmach z lat 40. i 50., w których męskie przyjaźnie mają ogromne znaczenie. Szukał takich relacji. Marzyła mu się męska szorstka przyjaźń, dająca możliwość polegania na sobie, wspólnego picia i szlochania… Ale nie można nie zauważyć cynizmu, z jakim zawierając i pielęgnując te znajomości, torował sobie karierę. Najczęściej byli to uznani twórcy, homoseksualiści. Jednak chyba więcej było w tym ciekawości tego środowiska niż nachalnego podtykania rękopisów i karierowiczostwa.

Nie musiał być nachalny. Miał wszystko, co niezbędne: urodę, atrakcyjność towarzyską i przede wszystkim talent. W efekcie stał się obiektem uczuć przynajmniej kilku znanych pisarzy.

Nie musiał, bo teksty, które chociażby Wilhelm Mach zanosił do redakcji „Nowej Kultury”, były po prostu dobre. Bronił się tym, co pisał. Fakt, że ci mężczyźni się w nim podkochiwali, stanowił, by tak rzec, dodatkowy atut. Choć Hłasko to wykorzystywał – rozgrywał Jerzego Andrzejewskiego i Macha. Wielokrotnie się o niego kłócili i robili mu sceny zazdrości. W korespondencji tych dwóch znanych literatów widać wyraźnie rywalizację – wbijają sobie nawzajem szpile, walcząc o względy młodego chłopaka.

Potem nie bardzo wiedział, jak się uwolnić od tych awansów… W książce daje pan do zrozumienia, że sugestie, jakoby Hłasko był biseksualny, nie mają podstaw.

Dowodem na to jest choćby list do Andrzejewskiego. Pisał w nim: „Jerzy, ja chyba nie będę mógł być dla Ciebie tym wszystkim, czym Ty byś chciał i czym – może nawet więcej – ja bym chciał. Nie jestem za to odpowiedzialny, gdyż ostatecznie nie decyduję o tym, jaki się urodziłem”. Sposobem na uwolnienie stały się wyjazdy. Uciekał, nie odbierał telefonów, nie odpisywał na listy i w konsekwencji te znajomości traciły na intensywności. Choć w wypadku Jerzego Andrzejewskiego nieco mnie to dziwi, bo choć Andrzejewski był w Hłasce zakochany, ten cenił go i ciepło o nim myślał. Takie postępowanie zdarzało mu się często – porzucał znajomości i szedł dalej. Przyjaźń z Henrykiem Berezą, która przetrwała, to wyjątek. Ale Bereza był kolegą, równolatkiem i – choć również się w Marku podkochiwał – sytuacja między nimi była od początku jasna.

Roman Polański wspominał: „Hłasko był wspaniałym facetem, utalentowanym, lubiło się go, ale każde spotkanie z nim kończyło się pijaństwem i burdami. (…) On był zabawny, ale zawiewało od niego nie tą Polską, do której tęskniłem”. Na emigracji Hłasko stawał się coraz trudniejszy, przedwcześnie się postarzał.

Wystarczy spojrzeć na zdjęcia i porównać pięknego młodzieńca stojącego na warszawskim Marymoncie z mężczyzną obejmującym Krzysztofa Komedę w Los Angeles. Ten drugi to przysadzisty, łysiejący, zmęczony życiem mężczyzna z lekkim brakiem w uzębieniu i podkrążonymi oczami. Jego ciało nie wytrzymywało. Był hipochondrykiem, oprócz nadużywania alkoholu nieustannie brał leki nasenne, od których był zapewne uzależniony. Myślę, że to wszystko sprawiło, że przedwcześnie się postarzał.

 

 

Marek Hłasko: śmierć

Pana zdaniem jego śmierć była przypadkowa?

Przypadkowa, kropka. Na ten wypadek złożyło się wiele elementów, ale nie było to samobójstwo. Wprawdzie dręczyło go poczucie winy za przyczynienie się do upadku Komedy i w konsekwencji – śmierci, ale wreszcie coś ruszyło się w jego karierze. Powstawał film kręcony przez niemiecką telewizję na podstawie „Wszyscy byli odwróceni”, przerabiał „Palcie ryż każdego dnia” i opowiadanie „Diabły w deszczu”, które, odnalezione, ukaże się wkrótce w Instytucie Mikołowskim… Znajdował się w trakcie intensywnego procesu twórczego. Przyjechał do Wiesbaden, gdzie dostał dużą zaliczkę na powieść, kupił bilet do Izraela, gdzie liczył na odnowienie związku z Esther. Miał zaledwie 35 lat. To nie był moment, który uzasadniałby chęć wymeldowania się z tego świata.

Pisarstwo Hłaski ma szansę jeszcze zafascynować młode pokolenie?

Niestety, nie wydaje mi się. Miałem okazję się o tym przekonać, próbując omawiać kilka jego opowiadań na zajęciach ze studentami. Nie było odzewu. Prezentowany tam wzorzec męskości trąci przedawnieniem. To, co w tej literaturze wyrasta z kontestacji, pozostaje uniwersalne, ale relacje bohaterów już nie. Jego przekaz nie jest tak uniwersalny jak Hemingwaya, Steinbecka czy Dostojewskiego. Dopiero ostatnie utwory: „Sowa, córka piekarza” czy „Palcie ryż każdego dnia” mają pewną świeżość. Zapewne dzięki pobytowi na Zachodzie, uwolnieniu się od PRL-u. Są zapowiedzią tego, co mógłby jeszcze napisać.

Kim był Marek Hłasko?

Marek Hłasko - (1934–1969) Pisarz legenda. Scenarzysta filmowy.
W latach 1962-1967 był w związku małżeńskim z niemiecką aktorką Sonią Ziemann.
Mając 16 lat, zaczął pracę jako kierowca ciężarówki. Po sukcesie drukowanego w prasie opowiadania „Baza Sokołowska” (1954) poświęcił się pisarstwu. Debiutancki tom opowiadań „Pierwszy krok w chmurach” (1956) zapewnił mu popularność i nagrody. Na podstawie jego opowiadań powstały filmy: „Ósmy dzień tygodnia” (1958), „Pętla” (1958) oraz „Baza ludzi umarłych” (1959). W 1958 r. wyjechał do Paryża na zaproszenie Instytutu Literackiego. Został przez władze uznany za uciekiniera i nie przedłużono mu paszportu. Mieszkał w Maisons-Laffitte i pracował dla „Kultury”. Później żył też w Izraelu i Los Angeles. Zmarł nieoczekiwanie w niemieckim Wiesbaden, prawdopodobnie z powodu zmieszania środków nasennych z alkoholem.

 

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 01/2021
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również