Społeczeństwo

"Mam męża, ale na myśl o byciu singielką czuję ekscytację. Czy to sygnał, że źle wybrałam?"

"Mam męża, ale na myśl o byciu singielką czuję ekscytację. Czy to sygnał, że źle wybrałam?"
Fot. 123RF

Stabilizacja w związku małżeńskim dla wielu jest życiowym celem. Jednak nie wszyscy, którzy ją osiągnęli, czują się szczęśliwi i spełnieni. Czy po wielu latach całkiem udanego bycia razem można zatęsknić za życiem w pojedynkę? 

Nowa miłość, druga młodość

Jakiś czas temu wpadła do mnie przyjaciółka ze swoim drugim mężem. To był przemiły wieczór. Jednak kiedy w pewnym momencie moi gości zaczęli się przekomarzać, poczułam się… zażenowana i zirytowana. Naprawdę nie mogą się powstrzymać? Zachowują się jak małolaty, zupełnie jak moja córka i jej chłopak. To niestosowne…

- Niestosowne?

Irytację zastąpiło zawstydzenie, bo uzmysłowiłam sobie, że powoduje mną zwykła kobieca zawiść. Chociaż Anka była mi bliska i naprawdę dobrze jej życzyłam. Zwłaszcza że dziewczyna przeszła swoje. Przypomniałam sobie, jak ją pocieszałam, kiedy się rozwodziła. Była wtedy wrakiem człowieka, psychicznie i fizycznie – zdradzona, porzucona, zgarbiona, z wdeptanym w ziemię poczuciem własnej wartości, z czerwonymi od płaczu oczami, z poszarzałą od stresu cerą. Pierwszy mąż zostawił ją dla młodszej. Klasyk, banał, co nie znaczy, że mniej bolało. Wylała morze łez i długo trwało, zanim się podniosła i odbudowała swoje życie. Zasługiwała na szczęście jak nikt inny. I oto je miała: pod postacią Tomasza, barczystego szatyna, za którego wyszła po zaledwie roku znajomości.

Kiedy się zaręczyła, miałam obawy, że coś za pięknie ta bajka wygląda.

– Czy to nie za wcześnie? – pytałam.

Wzruszała ramionami, niemal beztrosko.

– Jestem już na tyle dojrzała, że mogę sobie pozwolić na szaleństwo. Kiedy, jak nie teraz?

Rozumiałam jej tęsknotę za scenariuszem rodem z komedii romantycznej, ale autentycznie się bałam, że ten skok na główkę – w nową miłość, związek, małżeństwo – może się skończyć uczuciowym skręceniem karku i złamanym życiorysem. Tymczasem moja przyjaciółka, nie zważając, czy popełnia głupstwo, czy nie, rozkwitała.

Wyglądała młodziej i ładniej, choć trudno było uchwycić, na czym polega jej przemiana. Nie zrobiła sobie nowej, modnej fryzury, nie stosowała sprytnego makijażu, tym bardziej nie zainwestowała w zabiegi medycyny estetycznej, nie schudła, nie przytyła, ubierała się i wyglądała tak samo jak zawsze. A jednak zupełnie inaczej. Znałam ją, więc nie potrzebowałam długiej analizy, by odkryć, iż metamorfoza pochodziła z wnętrza. Zakochana i kochana Ania dużo częściej się uśmiechała i miała w sobie zdecydowanie więcej energii.

Też bym tak chciała…

Stabilizacja w związku i... poczucie pustki 

Westchnęłam w duchu i spojrzałam z ukosa na mojego męża. Akurat przyniósł z kuchni paterę z szarlotką i z dumą postawił na stole. Szarlotka była moim popisowym ciastem i Danielowi świeciły się do niej oczy jak gwiazdy. Na mnie, niestety, już takim roziskrzonym wzrokiem nie patrzył. Między nami magia miłości dawno zanikła, i nie była to ani moja, ani jego wina, po latach chyba każda para popada w rutynę, stagnację. Rozsądek podpowiadał mi, że jestem szczęściarą, mając wiernego i dobrego partnera, na którym zawsze mogę polegać i który docenia nie tylko moje kulinarne talenty. Ale emocje nie chciały słuchać racjonalnych argumentów. Ogarnął mnie żal na myśl, że w naszym przypadku miłosne, romantyczne uniesienia są już tylko wspomnieniem. Strząsnęłam go z siebie jak krople deszczu i skupiłam się na rozmowie z gośćmi.

Niemniej wilgoć zdążyła dotrzeć pod ubranie…

Ten pozornie zwyczajny wieczór spędzony z przyjaciółką i jej drugim mężem stał się dla mnie początkiem wewnętrznego przełomu. Tak się złożyło bowiem, że Anna nie była jedyną moją znajomą, która ponownie wyszła za mąż.

Jeszcze do niedawna trwanie w długoletnim związku uważałam za swój osobisty sukces. Tamtego wieczoru przeżyłam olśnienie i zrozumiałam, że trwanie nie brzmi dumnie, a ja już od jakiegoś czasu podświadomie zazdroszczę koleżankom ich nowych partnerów. Dokładniej, nie tyle samych partnerów, co łączącego ich tętniącego życiem uczucia. Nasze zwiędło i zaschło. To odkrycie było dla mnie bardzo przykre, lecz nie stchórzyłam. Postanowiłam skonfrontować się z niewygodną prawdą, zamiast udawać, że jestem spełniona i szczęśliwa.

Bo nie byłam, choć powinnam. Taki paradoks.

Gdybym spytała męża:

– Kochasz mnie?

Odpowiedziałby mechanicznie:

– Oczywiście.

Ale sam z siebie nie uczyniłby wyznania. Ja zresztą też nie mówiłam mu, że go kocham, Ani że jestem z niego dumna. Ani że jest przystojny i mądry. Nawet nie potrafiłam określić, czy nadal mi się podoba jako mężczyzna, a wszelakie żądze zastąpił pociąg do sybarytyzmu.

Znajdowałam się w takim miejscu życiowej drogi, do którego zawsze dążyłam: miałam stabilną sytuację zawodową i finansową. Wypuściłam w świat moją jedynaczkę – córka rozpoczęła studia w innym mieście. Miałam czas i pieniądze na dbanie o siebie i realizowanie swoich zainteresowań. Zarazem byłam samotna. Żyliśmy z Danielem bardziej obok siebie niż razem. W zgodzie, harmonii, ale bez ognia, śmiechu, chemii.

Jak mogło do tego dojść? Co zrobiliśmy źle? Czy my się jeszcze w ogóle kochamy? Czy łączy nas już tylko przyzwyczajenie? Zadawałam sobie wciąż te same pytania i nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi. Czego brakowało między mną a Danielem? Pożądania?

Kiedyś kochaliśmy się często i nie tylko w sypialni. Teraz uprawialiśmy seks raz w tygodniu – bo podobno taka częstotliwość jest zdrowa i wystraczająca – zawsze w ten sam dzień, według podobnego scenariusza: kolacja przy świecach, muzyka, potem wspólna kąpiel i na koniec „deser” w sypialni. Nie było w tym żadnej spontaniczności ani pasji, ale nie było też przymusu. Dobrze znaliśmy swoje ciała, potrzeby i oboje czerpaliśmy z seksu przyjemność. Do niedawna sądziłam, że taka rutyna w erotyce cementuje nasz związek. Życzeniowe myślenie. Na dłuższą metę przewidywalność zabija miłość. Wszystko może się człowiekowi znudzić, nawet truskawki i szampan, a przecież nasza psychika jest dużo bardziej skomplikowana i wymagająca niż nasze podniebienie.

Zresztą mniejsza o seks, problem był dużo głębszy i poważniejszy. Wizyta u seksuologa, odgrywanie ról, szukanie punktu G czy gimnastyka erotyczna nie załatwią sprawy, bo tocząca nas choroba tyczyła bardziej duszy niż ciała. Zachowywaliśmy się nie jak para małżonków, a zaprzyjaźnionych współlokatorów. Dlaczego wcześniej mi to nie przeszkadzało? Chyba byłam zbyt zaabsorbowana codziennością, by dostrzec, że straciliśmy coś istotnego. Dopiero kiedy córka wyjechała na studia, a ja zyskałam więcej czasu i przestrzeni dla siebie, stałam się bardziej refleksyjna.

Nie sądzę, by dopadł mnie syndrom pustego gniazda, czyli poczucie pustki i bezsensu, które ogrania ludzi, zwłaszcza matki, gdy ich dorosłe dzieci opuszają dom. Umiałam znaleźć sobie zajęcia. Nie czułam się porzucona przez córkę, cieszyłam się, że dobrze sobie radzi. W moim przypadku chodziło o coś innego. Powtórne małżeństwa moich koleżanek uświadomiły mi, że bycie w związku powinno polegać na radości ze spędzania czasu razem. Anna i Tomasz wyjeżdżali na wspólne wycieczki niemal w każdy weekend. Iwona i jej drugi mąż zapisali się na kurs tańca i opowiadali o tym z takim entuzjazmem, jakby to była wielka przygoda.

A ja i Daniel? Jeśli już gdzieś wychodziliśmy – od wielkiego święta, do restauracji, do teatru czy do kina – to i tak rozmawialiśmy o bieżących, domowych sprawach. Czasy, kiedy potrafiliśmy godzinami dyskutować o obejrzanym filmie, przeszły do historii. Nie było już między nami ani porywów namiętności, ani czułości, ani też poważnych kłótni, i to od wielu lat. Przypomniałam sobie, jak w pierwszych latach małżeństwa Daniel tak mnie rozzłościł, że wyrzuciłam przez okno jego ukochany aparat fotograficzny… i uśmiechnęłam się z nostalgią do tego wspomnienia.

Oczywiście bywały też między nami poważne konflikty, za którymi wcale nie tęskniłam, ale kłótnie znaczą, że ogień wciąż się żarzy. Przeszliśmy kilka małżeńskich kryzysów, wychowaliśmy wspólnie dziecko, zawdzięczaliśmy sobie nawzajem naprawdę wiele… i co dalej? Odkryłam, że przywiązanie, sympatia i wdzięczność to za mało. W każdym razie dla mnie.

" Kiedy wyobrażam sobie, że znowu jestem singielką, łaskocze mnie przyjemna ekscytacja"

Chciałam więcej, pragnęłam tego, co miały Anka i Iwona. Aby o to zawalczyć, musiałabym zburzyć moje obecne, poukładane życie. A jeśli skórka okaże się niewarta wyprawki? Czułem wewnętrzny opór, by porozmawiać o tym z mężem, więc mówiłam do lustra.

– Załóżmy, że się rozstaniemy. Co potem?

– Randki, aż z kimś zaskoczy, zaiskrzy, zauroczenie, przy odrobinie szczęścia prawdziwe zakochanie.

– A jak długo będzie pięknie? Dwa lata? Pięć? Czy nie jest tak, że każda, nawet największa miłość prędzej czy później się wypali?

Odbicie w lustrze wzruszało ramionami.

Zatem tkwię w wygodnym, oblepiającym mnie marazmie i nie wiem, czy chcę podjąć ryzyko. Zarazem w środku mnie coś krzyczy, że jestem jeszcze za młoda, by żyć z mężem jak para sympatyzujących ze sobą emerytów.

Przyglądam się Danielowi. Znamy się od wieków, a on zdaje się nie zauważać, że coś się ze mną dzieje. Jak to możliwe? Czy jestem aż tak dobra w ukrywaniu uczuć, czy on jest tak niewrażliwy i niedomyślny? A może zwyczajnie go to nie obchodzi?

Widzę tylko dwa wyjścia z sytuacji: rozwód lub próba reanimowania małżeństwa. Ta druga droga jest mądrzejsza, bardziej dojrzała. Daniel to dobry człowiek i zasługuje na szansę. Pytanie, czy w ogóle chciałby z niej skorzystać. Intuicja szepce mi, że wcale by nie cierpiał z powodu rozstania...

Więc jak to z nami jest?

Chyba nie najlepiej, skoro na samą myśl o terapii małżeńskiej odczuwam zmęczenie i zniechęcenie. Za to, kiedy wyobrażam sobie, że znowu jestem singielką, łaskocze mnie przyjemna ekscytacja. Wolność przyzywa. Kusi, by zaryzykować. Mogę przegrać. Niekoniecznie po rozwodzie poznam kogoś lepszego od Daniela. Mogę skończyć jako rozczarowana i samotna kobieta. Ale… czy już taka nie jestem? Rozczarowana stabilizacją, samotna w związku? Jeszcze nie podjęłam ostatecznej decyzji, daję sobie czas na przemyślenia, lecz czuję się jak ptak, któremu instynkt mówi: pora zbierać się do lotu…

 

 

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również