Mój brat postanowił leczyć traumę. Szkoda tylko, że przez jego decyzje zostałam sama z firmą na głowie. Myślałam, że teraz będzie czas zwolnienia tempa, korzystania z wypracowanych profitów, a tymczasem czuję się, jakbym musiała zaczynać wszystko od nowa.
Któregoś dnia mój brat oświadczył: sprzedałem mieszkanie. Nawet nie wiedzieliśmy, że szukał kupca.
Obiektywnie patrząc, można to było uznać za rozsądny ruch. Wyprowadzka z mieszkania w kamienicy, które wymaga remontu, to mądre posunięcie. Gorzej, że „nowym lokum” mojego brata okazała się niemal stuletnia chałupa na kaszubskiej wsi, gdzie autobus dojeżdżał dwa razy w tygodniu.
Chata, ogrodzona szczerbatym płotem, kawałek sadu i łąki, wszystko to kosztowało mniej niż mieszkanie w mieście. Tyle że nie było tam nawet przyzwoitego zasięgu. Nie mówiąc o porządnym internecie, asfaltowej drodze, kanalizacji, jakimś sklepie… Całe szczęście, że doprowadzono prąd.
My byliśmy więcej niż sceptyczni, gdy pokazywał nam zdjęcia, on pełen entuzjazmu.
– Koniec – wieścił. – Koniec wyścigu szczurów, dorabiania się na innych, wiecznego pośpiechu. Teraz będę wiódł proste, skromne życie.
– A z czego będziesz żył? – Mama z troski o syna robiła coraz większe oczy.
– Zostało mi trochę oszczędności i pieniędzy ze sprzedaży mieszkania. Jak człowiek chce żyć prosto, to wiele mu nie trzeba. Warzywa sobie wyhoduję, może kupię kozę dla mleka i kilka kur na jajka?
– Zwariowałeś? A co z firmą? Kto będzie za ciebie pracował? – syknęłam, wychodząc z ram empatii, bo już parę razy siedziałam w biurze po jedenaście godzin, godząc moje obowiązki z obowiązkami brata.
– Znajdziecie kogoś. – Wzruszył ramionami. – Ja wyjeżdżam. Odcinam się od świata, od złych informacji, od wieści o wojnach, kryzysach i katastrofach.
Nie wierzę, westchnęłam. Sądziłam, że wystarczy miesiąc, no, maksymalne dwa, by się opamiętał. Niestety, przeliczyłam się.
Brat konsekwentnie siedział na wsi i nawet zima nie jest mu straszna. Zostawił nas. Odciął się od swojej rodziny, od rodzinnej firmy. Komórkę włącza rzadko, zresztą przy takim zasięgu i tak jest wiecznie niedostępny.
Mama się załamała. Czuła się, jakby straciła syna. Odezwały się jej problemy ze stawami, a ja kursowałam między pracą, lekarzami i dwoma domami, swoim i rodziców. Ojciec stał się nerwowy, rozstawiał pracowników po kątach, a mną dyrygował, jakbym miała pięć lat, a nie czterdzieści pięć, jakbym mu przeszkadzała, choć to na moich barkach spoczywały teraz dwa działy. Musiałam pracować za dwoje, bo ciągle się łudziliśmy, że Arek wróci, więc wciąż zwlekaliśmy z zatrudnieniem kogoś na jego miejsce.
Miałam dość. Nie miałam własnego życia, mąż i dzieci powoli zapominały, jak wyglądam, bo siedziałam w biurze przez połowę doby. Wolny czas przeznaczałam na spanie.
Zdesperowana i rozgniewana, pojechałam do brata. Mój miejski samochód ledwie dał radę przejechać przez błotniste wiejskie drogi. Jak on tam żył, nie mam pojęcia. Wściekła, wysiadłam z auta i po kostki wpadłam w błoto.
– Siostrzyczka! – Arek ucieszył się na mój widok. Chyba, bo uśmiech zginął w zaroście.
Gdyby się nie odezwał, nie poznałabym go. Nie obcinał włosów, nie golił brody. Nie wiem, co jadł, ale było tego za mało, bo mocno schudł. Po tej swojej chacie chodził w jakichś łachach i w niczym nie przypominał wymuskanego Arka w świetnie skrojonym garniturze.
– Co ty wyprawiasz? – zaczęłam i palnęłam mu mowę o tym, jak zawiódł w roli brata, syna i pracownika firmy. Mama choruje, ojciec się wścieka, ja padam ze zmęczenia, a on tu sobie leniwie żyje przy ogniu trzaskającym w piecu.
– To moja terapia – bronił się, serwując herbatę w szklankach i koszyczkach rodem z peerelu.
– To wydziwianie! – odparowałam. – I wygodnictwo. Myślisz, że nie wiem, że mama wysyła ci pieniądze co miesiąc? Ja na moją pensję muszę ciężko pracować! Zostawiłeś mnie ze wszystkim samą. Weź się w garść, przestań mazać i wracaj do Warszawy. Teraz ja chcę na urlop!
– To nie jest urlop, siostrzyczko. To moje życie. Nie wracam, zostaję tutaj. Tu mi lepiej.
– Jasne, dostawać kieszonkowe na nic… Każdy by tak chciał. Każdy z nas przeżył coś trudnego. Co by było, gdyby inni też tak uciekali jak ty? Jak wyglądałby świat? Rozumiem, że się wypaliłeś. Przerób to na terapii, jak większość z nas trudne dzieciństwo, i bierz się do roboty.
Nie przekonałam go. Jakbym mówiła do ściany. Wracałam do miasta z niczym, jeśli nie liczyć poczucia porażki. Równie dobrze mogłam w ogóle nie ruszać w drogę. Mój brat postanowił żyć jak pustelnik, a my mamy zaakceptować jego wybór. A co z moim prawem do wyboru? Nie pytał mnie o zdanie, gdy porzucał warszawską rzeczywistość, zostawiając mi na głowie kłopoty dnia codziennego. Rodzice są już starzy, mama choruje, tata jest zmęczony i wyraźnie wypalony. Powinien wreszcie przejść na emeryturę. Pytanie, czy ja chcę przejąć firmę? Sama. Bez wsparcia młodszego brata.
Bo on zamiast stawić czoła problemom, wolał się wycofać. Nie interesuje go, jaki ta decyzja ma wpływ na innych ludzi, także tych, którzy go kochają i martwią się o niego. Nie ma zamiaru zmierzyć się problemami, tylko chowa się przed nimi w lesie, w dziurze zabitej dechami, bez komórki, sieci i czajnika elektrycznego.
Nie wiem, co zrobię. Marzy mi się praca od ósmej do czwartej, bez ciążącej odpowiedzialności za los podwładnych i spełniania oczekiwań rodziców. Boję się, że moje ciało i psychika też się poddadzą. Myślałam, że teraz będzie czas zwolnienia tempa, korzystania z wypracowanych profitów, a tymczasem czuję się, jakbym musiała zaczynać wszystko od nowa...