Historie osobiste

"Nie jestem typem słodkiej kobiety, która lgnie do mężczyzny. To nie znaczy, że mi nie zależy"

"Nie jestem typem słodkiej kobiety, która lgnie do mężczyzny. To nie znaczy, że mi nie zależy"
Problem z bliskością i okazywaniem uczuć boże boleć partnera
Fot. Agencja 123rf

Czasem pozornie drobne zdarzenie potrafi bardzo wiele zmienić. Albo raczej odsłonić. Mnie zdawało się, że mam dobre, poukładane życie. I dobry związek. Póki mój Tomek nie powiedział czegoś, co mnie zaskoczyło, wytrąciło z równowagi i w pierwszej chwili nawet uraziło.

– Nigdy nie mówisz, że mnie kochasz. Wiesz o tym?

Nie rozumiałam, o co mu chodzi. Mam potwierdzić, zaprzeczyć? Ma wątpliwości, co do moich uczuć? Domaga się wyznań? No, o co mu chodzi?

Doprecyzował, a zarazem bardziej namieszał.

– Kiedy ja mówię, że cię kocham, zawsze odpowiadasz: „ja ciebie też”. Wierzę, ale nigdy nie powiedziałaś tego pierwsza.

Zrobiło mi się przykro. Jednocześnie ogarnęło mnie rozdrażnienie. Czemu drąży, jeśli wierzy w moje uczucie? Czy słowa naprawdę są takie ważne? Przecież liczą się czyny, to, że jestem u jego boku zawsze, kiedy mnie potrzebuje, że w chorobie i w zdrowiu, w słońce i w deszcz… To mało?

– Myślałam, że wiesz, że… no… że cię kocham… – plątałam się.

Skąd ta niezręczność? Ten dziwny wstyd?

– Wiem. Ale dowiedziałem się też, że nie lubisz o tym mówić.

– Ja… – Coś ścisnęło mnie za gardło i urwałam.

Tomek delikatnie mnie przytulił, pocałował w czoło i powiedział:

– Już dobrze. Po prostu czasem mi trudno, gdy jesteś taka daleka i zimna.

 

Mam problem z bliskością

Zesztywniałam. Tyle uzyskał swoją szczerością. Powinnam chyba odwzajemnić jego uścisk, ale nagle poczułam się jak w pułapce, jakby mnie do czegoś zmuszał. Zorientował się, bo tylko westchnął, wypuścił mnie z ramion i wyszedł z pokoju. Nie poszłam za nim. I znowu, może powinnam to zrobić, ale nie potrafiłam się zmusić. Nigdy nie umiałam. Do wyjaśnień, poważnych rozmów, przeprosin. Obca mi była wylewność, i to żadna nowina , ale ja miałam też problem z bliskością, co wtedy w pełni do mnie dotarło.

To nawet nie była kłótnia, a jednak ta pozornie mało znacząca wymiana zdań wzbudziła we mnie niepokój. Wciąż zadawałam sobie to samo pytanie: czy w moim związku na pewno dobrze się układa? Byłam przekonana, że tak, ale… może przez cały czas się myliłam?

Tomek od lat był moim Tomkiem – moim kochankiem, przyjacielem, moją opoką. A ja… kim ja dla niego byłam? Czyżby czuł się pokrzywdzony, bo dostawał od mnie dużo mniej, niż sam dawał? Próbowałam przypomnieć sobie, ile razy spontanicznie go przytuliłam, pocałowałam, czy choćby pogłaskałam po włosach… Pustka w głowie. Okazało się, że nie pamiętam ani jednej takiej sytuacji. Poczułam wstyd. A wraz z nim napłynęło przykre wspomnienie… Pasożyt. Tak przed laty nazwał mnie mój były narzeczony. To on miał romans, ale obwinił za całą sytuację mnie.

– Nie dziw się! Potrafisz tylko brać. Jesteś jak pasożyt, karmisz się moim zaangażowaniem i miłością, jak wampir krwią!

 

Czy mamy problem?

Wtedy myślałam, że jest niepotrzebnie melodramatyczny i próbuje się usprawiedliwiać, więc nie przejęłam się jego oskarżeniem. Podobnie jak zdradą i… zerwaniem zaręczyn. Ulżyło mi, że nie zdążyliśmy wpłacić żadnych zaliczek na poczet wesela. Dopiero teraz to słowo wróciło do mnie jak bumerang. Pasożyt. Nigdy nie chciałam być pasożytem. Jakąś emocjonalną hubą. Przeciwnie, zawsze starałam się być niezależna. Może aż za bardzo.

Poczułam się zagubiona. Nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Bardzo kochałam Tomka i chciałam być dla niego dobrą partnerką, czulszą, ale chyba musiałabym udawać. Zawsze byłam z natury powściągliwa. Nawet jako dziecko nie lubiłam się przytulać, obejmować, nie cierpiałam być głaskana i całowana. Wszelkie wizyty i uroczystości rodzinne to była dla mnie męka.

Nie kryje się za tym żadna trauma, żaden uraz czy nieszczęśliwa historia. Miałam szczęśliwe dzieciństwo i kochających rodziców. Widać urodziłam się oziębła, co w kontaktach damsko-męskich niespecjalnie mi przeszkadzało. Niektórzy moi partnerzy nawet mnie chwalili, że nie jestem kobietą-bluszczem ani damą w opałach. Może oni, podobnie jak ja, nie czuli potrzeby tradycyjnie rozumianej bliskości? A może wcale im na mnie nie zależało, może w ogóle mnie nie kochali? Seks można uprawiać bez miłości. Bez całowania i spania na łyżeczkę. Zresztą nie miało to już znaczenia, inni należeli do przeszłości. Liczyła się teraźniejszość i mój związek z Tomkiem.

 

Diagnoza i co dalej?

Nie byłam gotowa na rozmowę z nim, więc zadzwoniłam do mojej przyjaciółki, z którą znam się od przedszkola.

– Nie będę kłamać, rzeczywiście jesteś zimna. Traktujesz swoich facetów oschle, jakbyś wcale ich nie kochała. Tak to wygląda z boku.

– Ale przecież ja kocham Tomka!

– Wiem. – Głos Doroty złagodniał. – Bo cię znam. I przywykłam, że jesteś małomówna, oszczędna w komplementach, że chodzenie pod rękę, szeptania sobie do uszka i picie z dzióbków to nie twój styl. Nie bez powodu jestem twoją jedyną przyjaciółką.

Przegadałyśmy ponad godzinę. Dorota uświadomiła mi wiele rzeczy, które mi umykały. Niby wiedziałam, że drobiazgi mają w związku znaczenie. Drobne gesty, miłe słowa, spontaniczne pocałunki i uściski są niczym przyprawy w jedzeniu. Chociaż same w sobie nie tworzą fundamentu poważnego związku, to jednak dodają mu smaku, podtrzymują apetyt. Stosując metaforę kulinarną, zaufanie, zrozumienie, wsparcie, szacunek i miłość to niezbędny do życia pokarm. A czułość i komplementy są jak cukier i sól – da się bez nich funkcjonować, ale smutna to egzystencja…

– Tylko mi się tu teraz nie zadręczaj. Tomek wiedział od początku, jaka jesteś, więc nie powinien mieć pretensji – pocieszyła mnie Dorota. – Nie musisz się zmieniać na siłę. Chociaż możesz spróbować, jeśli chcesz.

Doszłam do wniosku, że chcę. Chcę być lepszą partnerką dla mojego mężczyzny. Nie przeistoczę się z dnia na dzień w słodką, lgnącą do niego kobietkę. Diametralne życiowe rewolucje rzadko kiedy się udają. Zamiast zadawać gwałt swojej naturze, zastosuję metodę małych kroków i drobnych zmian. Nie spadnie mi korona z głowy, jeżeli czasem wyjdę z inicjatywą, przytulę się albo pocałuję go pierwsza. Muszę tylko pamiętać, żeby to robić, bo nie jest to u mnie tak naturalne jak oddychanie. Może z czasem wejdzie mi w nawyk i zacznie sprawiać przyjemność? W końcu Tomek to jedyny mężczyzna, z którym lubię się całować.

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również