Nigdy nie zestarzeje się serce, które kocha, uważał Sokrates. Czasem jednak w dojrzałym wieku – gdy przekraczamy 50, 60, 70 lat – wątpimy, czy w sferze uczuć coś nas jeszcze czeka. O dojrzałej miłości, jej zaletach i tym, co pozwala jej zaistnieć, rozmawiamy z Marią Król-Fijewską, psycholożką, psychoterapeutką, współzałożycielką Ośrodka INTRA, autorką powieści o namiętnościach pensjonariuszy domu spokojnej starości.
Spis treści
Twój STYL: Czy miłość, czułość i seks są tylko dla młodych?
Maria Król-Fijewska: Odwróciłabym pytanie. Czasami się zastanawiam, czy miłość nie jest tylko dla osób starszych. Bo one naprawdę mają przestrzeń, by jej doświadczyć. Oczywiście, stereotyp jest inny: zgodnie z nim miłość jest przywilejem dwudziestolatków, trzydziestolatków. Ale spójrzmy z innej perspektywy: młodzi ludzie, gdy się zakochają, muszą mieć jakieś wspólne miejsce, więc – kredyty, wynajem, wspinanie się po szczeblach kariery. Pojawiają się dzieci i wyzwania związane z rodzicielstwem. Czterdziestolatkowie są często chronicznie zmęczeni, wypaleni. Czasy są wymagające. W codziennym zabieganiu, zaambarasowaniu innymi sprawami trudno znaleźć miejsce na czułość, otworzenie się na drugiego człowieka. Czasem trzeba czekać do emerytury, by pojawił się czas, ochota i przestrzeń na miłość.
To już chyba nie jest tylko kwestia zabiegania. Widzę po znajomych – coraz częściej patrzą na miłość w kategorii wydatków i wpływów.
Rzeczywiście, popularna jest postawa: zasługuję na miłość, więc ktoś powinien mi ją dać. Z przekonania, „że zasługuję”, wyrasta pewność, że świat jest nam tę miłość dłużny. Wiele osób wini za ten stan rzeczy mit miłości romantycznej. Jej krytycy podkreślają, że dążenie do niej skutkuje zbyt wysokimi wymaganiami, a w konsekwencji odrzucaniem nadarzających się szans. Ja jednak patrzę na to inaczej. Pragnienie miłości romantycznej jest tęsknotą za wszechogarniającym uczuciem. Za całkowitym otworzeniem się na drugiego człowieka, totalną akceptacją z jego strony i zrozumieniem. W wielu ludziach potrzeba znalezienia idealnej drugiej połowy jest silna. Gdy, z rozmaitych powodów, nie udaje się jej zrealizować w młodości, zostaje w człowieku i może być potężną motywacją do szukania miłości nawet w bardzo dojrzałym wieku.
Jest pani psychoterapeutką, ale zadebiutowała pani niedawno w roli pisarki. Powieść "Pan Henryk. Mężczyzna z Warszawy" to książka o miłości, która spada nagle na mężczyznę 71-letniego, który stracił żonę i córkę, mieszka w domu spokojnej starości. Podobno zaczęła pani ją pisać w okolicach czterdziestki. Teraz, gdy książka została wydana, jest pani niemal rówieśnicą swojego bohatera.
Zaczęłam pisać w 1987 roku, wtedy pomysł, że człowiek mocno dojrzały rzuca się w wir namiętności, był w pewnym sensie skandaliczny – powszechnie uważano, że „w tym wieku takich rzeczy się już nie robi”. A ja sądziłam, że powinno się robić – stąd pomysł na akcję książki. Gdy ją skończyłam, w kilku wydawnictwach powiedziano mi, że temat nie jest „sexy”. Odnoszę wrażenie, że wątek dojrzałej miłości i seksualności budził co najmniej zdumienie, jeśli nie… odrazę. Cieszę się, że książka trafiła do czytelników teraz, gdy w późną dojrzałość wchodzi pokolenie Baby Boomers, czyli powojennego wyżu demograficznego. To generacja rewolucjonistów, ludzi zmieniających normy. Dla nas nie ma „to nie wypada” i „na to już za późno”. Mój pan Henryk współgra z tęsknotami dzisiejszych seniorów. Irytuje mnie maniera opisywania osób starszych wyłącznie z perspektywy młodości, a raczej – jej utraty. Wtedy podkreśla się braki. Mężczyźnie trzęsą się ręce, kobieta jest siwa i ma starcze plamy. Czy gdy opisujemy miłość nastolatków, choćby Romea i Julii, koncentrujemy się na ich pryszczach i łojotoku? Po publikacji powieści przeczytałam recenzję, całkiem entuzjastyczną zresztą, padły tam słowa, że „starzy ludzie chcą być potrzebni, więc sprawmy, by się tak czuli”. Czuję bunt, gdy słyszę coś takiego. Nie traktujmy starszych ludzi protekcjonalnie. W kwestii uczuć, intelektu, wrażliwości są tacy jak młodzi, może tylko wolniej biegają. Za to mają więcej doświadczeń, więc coś za coś.
Komedie romantyczne są tylko dla nastolatków. Oto zabawne filmy o dojrzałej miłości
Słyszy pani od ludzi, że ta historia ich w jakiś sposób poruszyła, a może nawet odnaleźli w niej siebie?
Na spotkaniach autorskich podchodzą do mnie często czytelnicy, mówiąc, że opisałam historię ich matki, teściowej, ojca. Ale o ile pragnienie pana Henryka, by zdobyć kobietę, w której się zakochał, spotyka się z akceptacją, to już postawa jego wybranki budzi czasem niezrozumienie. Bo ona chce wyjść za mąż. Kiedyś usłyszałam, że to staroświeckie. Że to dowód na „mentalność rodem z nowicjatu”. Tak jakby kobieta w dojrzałym wieku nie powinna już marzyć o byciu panną młodą, nie powinno jej na tym zależeć. A mnie się wydaje, że w akcie małżeństwa jest coś potężnego. Powiedzieć drugiemu człowiekowi: właśnie ciebie, spośród miliardów innych, wybieram, obdarzam miłością i zaufaniem. Nie dziwię się, że to działa na wyobraźnię i że może być marzeniem, nieraz do końca życia. Z moich obserwacji wynika, że po 60., 65. roku życia ludzie orientują się, że czas na realizację marzeń jest teraz. Bo jeśli nie teraz, to może już nigdy. I wielu z nich nie chce odpuścić, powiedzieć: skończone. Uważam, że to dobrze. Na marzenia nigdy nie jest za późno. Te o miłości również.
Jedną z kobiet wyróżnionych przez „Forbes Women” tytułem „50 po 50” jest pani, która na pięćdziesiąte urodziny kupiła sobie balon. Nie taki na wstążce, tylko z gondolą, do latania. Robi kurs i planuje w swoim mieście otworzyć klub balonowy. Kobiety na emeryturze zakładają dwa razy więcej firm niż mężczyźni – często właśnie dlatego, że chcą nareszcie spełnić swoje marzenia.
To są piękne historie. Bywa, że realizacja jednego marzenia pociąga za sobą zmianę całego życia. Bo w takich miejscach jak klub balonowy możemy spotkać ludzi, z którymi dzielimy pasję. Rodzą się przyjaźnie. A czasem też miłości.
Wiele osób ma wtedy wątpliwość: czy się nie wygłupię? Czy nie za późno na to? Spotyka pani w gabinecie kobiety, które zastanawiają się, czy zasługują jeszcze na miłość, czy jeszcze warto się w nią angażować?
Takich osób jest naprawdę sporo. Ludzie dojrzali czasem kurczowo trzymają się tego, co znają od kilku dekad: pracy, małżeństwa. Myślą: co się ze mną stanie, jeśli to stracę? Nie ma dla mnie nic nowego, nic mnie nie czeka... Znam kobietę, która zawsze marzyła, by śpiewać. Zrobiła karierę zawodową w zupełnie innej branży i niezbyt paliła się do przejścia na emeryturę. W końcu to zrobiła, z niechęcią – szybko odkryła, że ma nadmiar czasu, więc… zapisała się do chóru. Po kilku miesiącach stwierdziła ze zdumieniem, że jest szczęśliwa po raz pierwszy od lat! Śpiewa, występuje. A więc można, jeśli podejmie się ryzyko.
Wspaniale, jeśli w dojrzałym wieku można tak rozkwitnąć.
Ale nie wszyscy tego pragną. Wiele lat temu przyszło do mnie na terapię małżeństwo. Pani uskarżała się, że mąż nie jest czuły, zupełnie zamknął się na doznania seksualne. Pytam go, dlaczego nie chce seksu. „Ja skończyłem 50 lat”, odpowiada on. Zaczęłam tłumaczyć, że to nie jest żadna cezura czasowa, można cieszyć się bliskością niezależnie od wieku, a jeśli są jakieś problemy fizjologiczne, dobry seksuolog na pewno pomoże je rozwiązać. „Ale ja skończyłem 50 lat”, powtarza on z naciskiem. Nagle zrozumiałam, że to jest dla niego bardzo dobra wiadomość. Olśniło mnie: on się nie tłumaczy, on po prostu chce nam przekazać, że może już zamknąć ten rozdział życia. Wykazał się, spełniał oczekiwania żony, a teraz wreszcie może powiedzieć, że nie jest zainteresowany bliskością i seksem.
To źle?
Nie, o ile niechęć do bliskości i seksu nie wynika z depresji czy ulegania stereotypom. Mamy różne potrzeby. Nie wszyscy ludzie marzą o drugiej połówce i namiętności. Niektórzy na jakimś etapie życia tworzą związek, bo tak trzeba albo tak im się losy ułożyły. Funkcjonują w tym związku, wychowują dzieci, przykładają się, ale marzą o czymś innym. Istnieje teraz zjawisko rozwodzenia się par z długim stażem, jest takich rozwodów coraz więcej i często z powództwa żon. Te kobiety czasem nie chcą nowej relacji, o coś innego im chodzi. Chcą być same, mieć porządek w domu i dużo czasu dla siebie. Mają na niego ciekawe pomysły. Ludzie w każdym wieku mają prawo chcieć miłości i relacji albo niezależności. Nie jest też tak, że po wejściu w wiek emerytalny na człowieka spada życiowa mądrość i stateczność, a opuszczają go tęsknoty za przyjemnościami świata. Starzeją się ciała, ale wciąż jest w nas młodzieńczość, a nawet dziecięcość. A w ich konsekwencji zachcianki, pasje, namiętności. Mój znajomy powiedział: „Zawsze miałem czarne praktyczne samochody, teraz wreszcie kupię sobie czerwony. Nie chcę, żeby mnie ominęło w życiu posiadanie czerwonego samochodu!”. Najwyraźniej to dla niego znaczyło coś ważnego mieć taki samochód!
Łatwiej być wyrozumiałym dla siebie i swoich zachcianek w dojrzałym wieku. Wobec innych bywamy uszczypliwi. Czy odpuszczenie krytykanctwa zwiększa szanse na dobre relacje i miłość w jesieni życia?
Mam przyjaciela, który jest singlem. Atrakcyjny dojrzały mężczyzna. Zapytałam go, dlaczego sobie kogoś nie znajdzie. Byliśmy w moim domu, na stole stał bukiet kwiatów. Powiedział: „Zobacz, te kwiaty są piękne. Ale gdybym uznał, że są moje, natychmiast dostrzegłbym ich niedoskonałość. Tu usycha listek, tu płatki się osypują, tu brązowieją”. Spojrzałam i nagle zobaczyłam to, co on: że te kwiaty... wcale nie są takie piękne. Jeśli patrzymy na świat z tej perspektywy, nigdy nie znajdziemy doskonałego kwiatu ani człowieka. To zmora wielu młodych osób szukających „swojego ideału”. Zawsze jest jakaś plamka, coś, co odstręcza, denerwuje. Zawsze pojawia się wątpliwość: a jeśli za rogiem czeka piękniejszy kwiat? Fajniejszy człowiek? Dojrzali ludzie mają większą tolerancję na niedoskonałość, chociaż nie wszyscy.
Wiem, czego brakowało pani przyjacielowi: wewnętrznego Małego Księcia.
Coś w tym jest. Mały Książę wybrał swoją Różę, choć wiedział, że są tysiące, miliony takich jak ona. Uczynił ją wyjątkową... swoim wyborem. To samo możemy zrobić z drugim człowiekiem: ja cię wybieram, oswajam, chociaż masz kolce i odpadł ci listek. Pewnie są tysiące takich jak ty, ale to ty jesteś dla mnie wyjątkowy, bo jesteś mój i tworzymy niepowtarzalną wspólną historię. Ten proces uruchamia jakąś magię, ważniejsza staje się nasza więź, jedyna w swoim rodzaju, a nie cechy tej osoby. Ale to ma głębsze konsekwencje: nasz wybór, którego drugi człowiek jest świadomy, sprawia, że ta osoba się zmienia. Rozkwita. Nagle wydobywa z siebie cechy, wartości, zachowania, które są cudowne, godne podziwu, których potrzebujemy. To właśnie dojrzała miłość. Jeśli ktoś ma potrzebę bliskości i otwartość na drugiego człowieka, w jesieni życia może mieć większą szansę na zbudowanie takiej relacji niż wcześniej. Dlatego że nie będzie już kalkulował: ty mi dajesz to, a ja tobie tamto. Tylko będzie dawał i obserwował, co się potem dzieje.
Czy taką miłość da się stworzyć z partnerem, którego znamy od lat, a może dekad?
I tkwimy w związku z przekonaniem, że uczucie się wypaliło? To jest możliwe, widziałam wiele takich par w trakcie terapii. Problem jest taki, że ktoś musi zacząć. A w długoletnich związkach ludzie okopują się na swoich pozycjach: skoro tobie nie zależy, to mnie też nie. Jak ty nie chcesz, to i ja nie. Obie strony czekają na gest, pierwszy krok tego drugiego. Pat. By z niego wyjść, jedna osoba musi powiedzieć: mnie jednak bardzo zależy na tobie. Ludzie często próbują się asekurować, mówią: zależy mi na tym związku… spróbujmy uratować to małżeństwo. To nie zadziała, tu się nie pojawi magia, o której mówiłam. Małżeństwo, związek – to są martwe słowa. Instytucje. Magia uczuć pojawia się, gdy ktoś deklaruje: jestem ja i to ja wybieram ciebie, bo chcę. Mnie zależy na tobie. Oczywiście, to ryzykowne. Bo druga osoba może powiedzieć: a ja ciebie nie. I czasem tak się dzieje. Ale wcale nie tak często, jak myślimy. Bycie wybranym i zaakceptowanym – z zaletami i wadami – przez kogoś, kto nas zna, ma potężną siłę. Z przyjemnością wspominam pracę z takimi parami. Zawsze zdumiewało mnie, na ile stać parę z wieloletnim stażem, w której partnerzy znów zdecydują się nawzajem wybrać siebie.
Można zapytać prowokacyjnie: po co gonić za wielką miłością w jesieni życia, jak pan Henryk, bohater pani powieści? To naraża na zranienia, niepokój, rozczarowania...
Współczesny świat jest nasycony rozpaczą. Odczuwamy to niezależnie od wieku. Dobrze zmienić perspektywę i zobaczyć, że w dojrzałym wieku coś wartościowego, pięknego może nas czekać. To rozbudza nadzieję. Czekają nas zmiany klimatyczne, wielkie migracje, rewolucja na rynku pracy spowodowana pojawieniem się sztucznej inteligencji. Ale są też obszary, w których z wiekiem może być nam lepiej. Miłość jest jednym z nich. Im jesteśmy starsi, tym bardziej, a nie mniej, możemy być do niej zdolni. Dajmy sobie szansę.