Relacje

Jak algorytmy zamknęły nas w strefie komfortu. I dlaczego pora to zmienić

Jak algorytmy zamknęły nas w strefie komfortu. I dlaczego pora to zmienić
Fot. Getty Images

Dużo mówi się o strefie komfortu. Jest ważna, ale spójrzmy na nią z innej, nowej perspektywy. Wyobraźmy sobie fortecę. Wysokie mury, fosa z krokodylami, uzbrojone wieżyczki – i my, w środku, z kubkiem herbaty, Netflixem na ekranie, algorytmami w telefonie. Brzmi jak marzenie? Może i tak, ale to marzenie ma swoją cenę. Bo im dłużej siedzimy w naszych przytulnych strefach komfortu, tym bardziej zamieniamy się w egocentryczne, egoistyczne i kompletnie znieczulone na innych wersje siebie. I nie, to nie jest kolejny artykuł o tym, że "powinniśmy się zmienić". To spojrzenie na to, jak bardzo już się zmieniliśmy – na gorsze.

"Strefa komfortu" to od lat często używana fraza. A może nadużywana? Oczywiście musimy pamiętać, by dbać o siebie i swój spokój. Ale... gdyby Irena Sendlerowa, Janusz Korczak oraz tysiące Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata dbało o swój komfort i spokój, nie ocalałoby wielu z naszych przodków. Tacy ludzie, zwani bohaterami, istnieją. Podziwiamy ich, ale jednak głosimy ideę strefy komfortu. Pytanie, gdzie jest granica, za którą owa strefa zamienia się w znieczulicę?

Forteca "ja, mnie, moje"

Strefa komfortu to nie tylko ciepły kocyk i rutyna porannej kawy. To psychologiczny bunkier, w który pakujemy nasze lęki, lenistwo i niechęć do czegokolwiek, co wymaga wysiłku. Badania psychologiczne – jak te od Roya Baumeistera czy zespołu Daniela Kahnemana – pokazują, że człowiek naturalnie dąży do minimalizacji dyskomfortu. To ewolucyjny trik: oszczędzaj energię, unikaj ryzyka, przeżyj. Tyle że w 2025 roku ryzyko to nie tygrys szablozębny, tylko trudna rozmowa z sąsiadem, nowa praca albo – o zgrozo – przyznanie się do błędu. I co robimy? Okopujemy się. Mury rosną, a my w środku coraz bardziej skupiamy się na sobie.

Weźmy media społecznościowe – idealny przykład. Scrollujemy, lajkujemy, komentujemy, ale tylko to, co pasuje do naszego światopoglądu. Algorytmy podają nam treści jak kelnerzy w pięciogwiazdkowej restauracji: "Proszę, oto pańska bańka informacyjna, zero przypraw w postaci cudzych opinii". Efekt? Badanie Pew Research Center pokazało, że 62 proc. ludzi woli unikać dyskusji z kimś o odmiennych poglądach. Bo po co? Lepiej zostać w swoim bąbelku, gdzie wszyscy klaszczą, a nikt nie pyta.

Empatia to mięsień, nieużywany zanika

Z tej fortecy wychodzi coś jeszcze: egoizm w eleganckim opakowaniu. Nie ten chamski, rzucający się w oczy – o nie, my jesteśmy subtelni. To egoizm pod hasłem "mam prawo do swojego komfortu". Nie odbiorę telefonu od koleżanki, bo akurat mam zły dzień. Nie pomogę sąsiadowi z zakupami, bo przecież pada, a ja mam nowe buty. Nie zaangażuję się w nic, co wymaga czasu, bo "muszę zadbać o siebie". Self-care stało się tarczą, za którą chowamy zwykłą obojętność.

Psychologowie społeczni, jak Philip Zimbardo, od lat ostrzegają przed erozją empatii w społeczeństwach Zachodu. W książce "Efekt Lucyfera Dlaczego dobrzy ludzie czynią zło?"  Zimbardo pisał, że im bardziej koncentrujemy się na własnym dobrostanie, tym mniej miejsca zostaje na innych. I nie chodzi o to, że stajemy się potworami – po prostu przestajemy zauważać. Kolega z pracy się rozwodzi. "Oj, szkoda, ale ja mam swoje problemy". Dzieciaki sąsiadki drą się pod oknem? "Niech sobie radzi, ja płacę za spokój". Świat się wali? "Dopóki nie wali się mój świat, to nie moja sprawa". O tym był też film "Strefa interesów" - tam też łatwiej było udawać, że nic nie dzieje się za bramą...

I tak dochodzimy do znieczulenia. To nie jest tak, że jednego dnia budzisz się i myślisz: "Od dziś mam wszystkich w nosie". To proces. Każdy raz, kiedy odwracasz wzrok od bezdomnego na ulicy, bo "to nie Twój problem", każdy raz, kiedy przewijasz apel o pomoc, bo "inni się tym zajmą" – to cegiełka w murze. Badania Uniwersytetu w Cambridge pokazały, że ludzie, którzy rzadziej wychodzą poza swoje rutyny, mają niższy poziom współczucia. Dlaczego? Bo empatia to mięsień – nieużywana zanika.

A my, w swoich strefach komfortu, mamy coraz mniej powodów, żeby ją ćwiczyć. Po co ryzykować dyskomfort, skoro można zostać w domu, gdzie wszystko jest przewidywalne? Po co słuchać cudzych problemów, skoro własne i tak zajmują cały dysk twardy w głowie? Rezultat: społeczeństwo zombie. Nie gryziemy, ale też coraz mniej czujemy. Idziemy przez życie na autopilocie, zaprogramowani na "ja".

Wyjść ze strefy komfortu 

Nie chodzi o rewolucję – rzucanie się w wir niewygody tylko po to, żeby udowodnić coś sobie albo światu. Ale może warto czasem uchylić bramę tej fortecy? Zaryzykować rozmowę z kimś, kto myśli inaczej. Zaoferować pomoc, nawet jeśli nie mamy na to ochoty. Zobaczyć, że świat na zewnątrz nie gryzie – no, może czasem, ale rzadziej, niż myślimy.

Bo jeśli tego nie zrobimy, zostaniemy w tych swoich bunkrach na zawsze. Egoistyczni, egocentryczni, znieczuleni – i bardzo samotni. A wtedy nawet Netflix nie pomoże.