Tomek, Tomuś, Tomaszek… Wnuk był moim oczkiem w głowie, moim ulubieńcem i największą miłością. Tak się złożyło. Mąż zmarł trzydzieści siedem lat temu, czyniąc mnie młodą wdową i samotną matką. Ciężko mi było, ale miałam dziecko, które już straciło jednego rodzica, więc musiałam wziąć się w garść i zadbać o nas obie.
Widać nie najlepiej się spisałam, skoro po latach, gdy poskarżyłam się córce na nasze dość chłodne stosunki, usłyszałam od Heleny:
– Zbierasz, co posiejesz, mamo. Byłaś pracoholiczką. Taka prawda. Radziłam sobie, bo musiałam. Ale długo miałam do ciebie żal. Mówiłaś, że możesz mi ufać, nazywałaś odpowiedzialną i mądrą, bo dzięki temu mogłaś zostawiać mnie samą. Więc rosłam jak chwast, bez żadnego nadzoru. Niezła ironia losu, bardziej dbałaś o te swoje cenne rośliny niż o mnie. Teraz rozumiem, że po części nie miałaś innego wyjścia, ale… nie dziw się, że nie jesteśmy przyjaciółkami.
Cóż, istotnie, dużo pracowałam i cieszyłam się, że mam rozsądną córkę, której nie muszę pilnować na każdym kroku. Z jednej pensji, zwłaszcza na państwowej posadzie, ciężko utrzymać siebie i dziecko, a ja pracowałam w laboratorium ogrodu botanicznego. Hodowaliśmy nowe odmiany roślin, krzyżowaliśmy je i rozmnażaliśmy rzadkie gatunki. Moja praca była ważna, co nie znaczy, że ważniejsza od Heleny. Często brałam nadgodziny, często mnie nie było w domu i przyznaję, Helena mogła czuć się samotna. Jestem jest wdzięczna, że tak dobrze wyrosła i że pozwala mi być dobrą babcią, lepszą niż byłam matką.
Swego czasu mieszkali niedaleko ode mnie, więc Tomaszek przychodził zaraz po szkole, by zjeść obiad i odrobić lekcje. Uwielbiałam tłumaczyć mu zawiłości przyrody. Im był starszy, tym chętniej prosił mnie o pomoc. Z biologii, chemii, fizyki. Helena i jej mąż to typowi humaniści, a ja nawet z matematyką dawałam sobie radę, i to na poziomie maturalnym. Robiłam z Tomaszem wszystkie prace na konkursy z biologii, ścienne gazetki z geografii to też był efekt naszej współpracy. Lubiliśmy spędzać czas na wyszukiwaniu informacji i przetwarzaniu ich w coś pożytecznego. Jeśli nauczyciele zadawali zadania dla chętnych, mój wnuk zawsze wiedział, do kogo może się zwrócić o pomoc. A potem…
Przeprowadzili się. Co więcej, trudno winić nastolatka, że ma swoje sprawy, kolegów i dziewczynę. Babcia zeszła na drugi, trzeci plan. Przestałam być atrakcyjnym towarzyszem, czy to do spacerów, czy do nauki, choć tej Tomek nadal miał sporo. Planował zdawać na architekturę krajobrazu. Byłam z niego bardzo dumna, i czułam satysfakcję, bo to ja zaszczepiłam w nim miłość do roślin. Chciałam dalej mu pomagać, ale Helena uznała, że lepiej będzie zainwestować w profesjonalne korepetycje. Twoje wiedza jest przestarzała, mamo. Nie wiesz, czego teraz wymagają na maturze i na studiach. Czekała tyle lat na małą zemstę i się doczekała. Nawet dobrzy, dojrzali ludzie potrafią być małostkowi. Właśnie wtedy odbyłyśmy naszą trudną rozmowę, w której Helena wylała swoje żale.
Wycofałam się zatem, nie zamierzałam się narzucać, ale było mi przykro. Nic nie poradzę. Choć starałam się nie czuć jak zbędny mebel, który przestawia się do lamusa, gdy zaczyna zawadzać, uroniłam parę łez. Głównie za czasami, gdy byłam alfą i omegą dla wnuka. Bo za brakiem czułości ze strony córki nie mam prawa płakać. Może nie całkiem zawiniłam, ale pewnych rzeczy nie da się odrobić.
Znalazłam sobie nowe hobby. Ogródki działkowe – dla wielu przeżytek i relikt komuny – ale dla takich miłośników roślin jak ja działka mogła stać się rajem utraconym, czy raczej odzyskanym. Jeździłam tam niemal codziennie, bez względu na aurę, i sprawiałam, że mój do niedawna zaniedbany kawałeczek ziemi wygrywał wszystkie konkursy, jakie organizował zarząd ogródków.
Któregoś roku postanowiłam urządzić urodziny właśnie na działce. Żeby było oryginalnie i mniej formalnie. Nikomu się nie chwaliłam, jak tam teraz wygląda. Bliscy wiedzieli, że na emeryturze natury nie zmieniłam i dalej lubię „grzebać w ziemi”, czego na przykład Helena nie cierpiała. Do dziś pamiętam, jakie miny ciągnęła, gdy w sobotę czy niedzielę jechałyśmy pielić, grabić, sadzić i zbierać. Kiedyś ogródki były źródłem warzyw i owoców, a nie miejscem wypoczynku czy oazą piękna.
Z przyjemnością odnotowałam szok na twarzy córki. Dużo nie powiedziała, ale widziałam, że jest pod wrażeniem moich dokonań. No cóż, doskonale wiedziałam, co i kiedy kwitnie, jak będę wyglądać dane rośliny wiosną, a jak jesienią, potrafiłam przewidzieć, kiedy rabatki będą najbardziej atrakcyjne, a kiedy pierwsze skrzypce muszą zagrać krzewy. Byłam w końcu fachowcem.
Tomasz, gdy wreszcie przybył, też dłuższą chwilę nie mógł się otrząsnąć. A potem nie szczędził mi pochwał. Usłyszałam nawet, że jestem czarodziejką. Jak miło… Ale to nie czary, tylko wiedza, nawet jeśli przestarzała. Czyżby Tomuś zapomniał, jaki zawód wykonywałam?
Bynajmniej. Dlatego poza prezentem dostałam także propozycję. Otóż Tomaszek miał dość pracy dla kogoś i postanowił założyć własną firmę, która miałaby się zajmować projektowaniem ogrodów i dbaniem o zieleń. Nieco doświadczenia już zebrał, ale nie miało porównania z moim. Całkiem serio poprosił mnie, bym dołączyła do jego zespołu jako ekspertka, która będzie im służyć radą oraz pomocą.
Miałam sporo wątpliwości. Bałam się, że nikt z młodej ekipy nie będzie chciał mnie słuchać. Poza tym od lat nie aktualizowałam swoich wiadomości, przecież na pewno dużo rzeczy się pozmieniało, powstały nowe gatunki chociażby…
Tomasz był nieugięty i niemal błagał, żebym dała nam szansę. Przekonał mnie stwierdzeniem, że przecież kiedyś tworzyliśmy wspaniały zespół. Zgodziłam się. Na próbę.
Okazało się, że Tomasz miał dobrą intuicję. Może za ileś lat, ale jeszcze nie teraz ludzkiego doświadczenia ani wyobraźni nie zastąpią żadne programy do projektowania czy sztuczna inteligencja. Wiedziałam, jakie rośliny ze sobą połączyć, by wzajemnie się nie zabijały. Znałam zastępowalność roślin w różnych miesiącach. Poprawiałam projekty mojego wnuka i jego dwójki wspólników, a oni się nie buntowali.
Minęło pół roku i nie chciałam kończyć naszej współpracy. Cudownie pracowało mi się z młodymi ludźmi, którzy doceniali mój wkład i moją siłę doradczą. A ten błysk w oku Tomasza, gdy mnie przedstawiał… Młody biznesmen ogrodnictwa i jego babcia. Zaczęłam nawet jeździć z nim na spotkania biznesowe, gdzie mówił, że jestem mózgiem całego przedsięwzięcia i że to dzięki mnie pokochał rośliny.
Starsze osoby są często spychane na margines, jako niepotrzebne i zacofane, a tu proszę, bez mojej wiedzy i doświadczenia, firma Tomka nie ruszyłaby tak szybko do przodu. A te dzieciaki, zanim nauczyłyby się tego, co wiedzieć powinny, zmarnowałyby mnóstwo czasu, energii i pieniędzy. Znowu tworzymy z Tomaszkiem najlepszy zespół na świecie. Znowu się nawzajem inspirujemy. A Helena patrzy i chyba trochę zazdrości…