– To był 1983 rok. Początek listopada. Stan wojenny w Polsce. A ja, 20-latka, cudem dostaję wizę i lecę do Stanów Zjednoczonych, do Chicago, do mamy. I ona załatwia mi pracę kelnerki w barze Cisza Leśna w polskiej dzielnicy Jackowo – Ewa Krawczyk (61) wspomina, jak trafiła do sławnego w ubiegłym stuleciu wśród polskich artystów miejsca. Tu występowały gwiazdy, tu zbierała się Polonia, tu przychodzili Amerykanie. I tu śpiewał wtedy Krzysztof Krawczyk. Publiczność go uwielbiała. Tylko Ewa kompletnie nie zwracała na niego uwagi! – Pisał więc do mnie na serwetkach liściki miłosne. I śpiewał: Zanim ją spotkałem było tak: życie to był dla mnie długi film, znak mój to był wolny ptak, a przesłanie c'est la vie, patrząc tylko na mnie – opowiada nam Ewa Krawczyk. Nie zamierzała ułatwiać zadania, ale jej serce topniało.
Ewa Krawczyk: Nie byłam fanką jego piosenek, ale podobał mi się jako mężczyzna
– Długo nie dawałam się poderwać. Nie byłam fanką jego piosenek, ale podobał mi się jako mężczyzna, bo zawsze wyglądał bardzo elegancko: satynowa, czarna marynarka, biała koszula, idealna fryzura – wzdycha teraz. Po kilku nieudanych próbach artysta w końcu znalazł sposób, żeby się zbliżyć do Ewy. Nocowali w tym samy budynku, Ona z mamą, a on u swojego gitarzysty. Nocami, gdy wracali z pracy, zaczęli rozmawiać aż pewnego dnia po prostu… zamieszkali razem. Sylwestra i pierwszy dzień 1984 roku spędzali już jako para zakochanych.
Teraz czytane
Miłosny list Krzysztofa Krawczyka do żony przetrwał do dziś
– Wybuchł ogień miłości, który nie zgasł do dziś. Wiele razem przeszliśmy i ale nie żałujemy ani minuty z tego wspólnego życia – zaznacza Ewa Krawczyk. Serwetkę z miłosnym liścikiem przechowuje w domu do dziś. Wśród pamiątek ma też parę białych, wyszywanych ręcznie, indiańskich butów, które Krzysztof kupił jej w najdroższym butiku Chicago. Te buty były dla niej jak pierścionek zaręczynowy, bardzo lubiła je nosić, a on uwielbiał patrzeć na jej zgrabne nogi.
Życiowe zakręty umacniały ich więź
– Cały czas jesteśmy razem i prawdę mówiąc nie potrafimy bez siebie żyć. Życiowe zakręty tylko nas do siebie zbliżają – wyznaje Ewa Krawczyk. Pod koniec zeszłego roku artysta przeszedł operację wszczepienia endoprotezy biodra, potem nastał covid i odciął go od koncertów. O powrocie na scenę nie ma teraz mowy! – Zajmuje się innymi muzycznymi projektami, właśnie wydaje nową płytę – słyszymy. Pandemiczna rzeczywistość zdążyła podzielić wiele małżeństw, ale nie Krawczyków. Choć wydawało się, że ponad 20-osobowa ekipa nie wybaczy Krzysztofowi rezygnacji z występów. – Stało się inaczej. Każdy znalazł inne zajęcie, a my żyjemy z oszczędności, skromnie, tak jak lubimy. Raz w tygodniu robię małe zakupy na targu, kino zastępuje nam internet, książki zamawiamy przez internet. Na szczęście fani wciąż piszą do nas listy. Listonosz właśnie przyniósł nową porcję – relacjonuje nam Ewa Krawczyk.
Krzysztof i Ewa Krawczykowie wierzyli, że zagrożenie związane z pandemią kiedyś zniknie
Krzysztof Krawczyk jednak 3 razy wyrwał swoją Ewę z domu. Pojechali na wakacje do Międzyzdrojów, gdzie ośrodek ma ich znajoma. Był pusty, więc mogli być w nim tylko z właścicielami, wracając zahaczyli o Poznań i prywatnie odwiedzili grób zmarłego niedawno syna swojego menadżera, Andrzeja Kosmali. A potem wydali ogrodowe przyjęcie dla Trubadurów z żonami. – Teraz odpoczywamy, chronimy swoje zdrowie i wierzymy, że ten wirus kiedyś przestanie być groźny – kończy żona Krzysztofa Krawczyka.