"Przez wiele lat byłam postrzegana jako ponura osoba. A ja zawsze miałam rozbudowane, abstrakcyjne poczucie humoru" - mówi Katarzyna Nosowska w rozmowie z Twoim Stylem.
Spis treści
Każda z twoich płyt to opowieść o innej Kasi. Kim jesteś kilka miesięcy po wydaniu albumu nagranego z Błażejem Królem, spokojniejszego niż Basta czy Degrengolada, lirycznego nawet.
Jestem kobietą. Odrzuciłabym z przyjemnością wszystkie pozostałe etykiety, które się ze mną kojarzą. Jestem kobietą w momencie, który nie pozostawia żadnych wątpliwości co do tego. Hormony się wycofują – dosyć mocne doświadczenie. Kobieta w menopauzie to moja główna i najważniejsza rola w tej chwili. Od niej wyprowadziłabym odnóżki, ale wszystkie mają związek z pierwszą definicją, której mogę się wreszcie uczciwie trzymać.
Kobiece hormony, ich wahania kojarzone są ze zmiennością. Czy rzeczywiście powodują, że częściej bywasz na przemian twarda i „w dotyku miękka tak jak plusz”?
Jestem codziennie tą samą osobą. A zmienność jest po prostu typowa dla ludzi. Mamy w sobie paletę różnych barw, emocji, stanów. Byłabym niekompletna, gdyby się okazało, że mam tylko pluszową odsłonę bez tej drugiej, kanciastej. Niczego wielkiego, fajerwerków zmiany teraz nie doświadczam. Ale miałam kilka takich etapów w życiu. Intensywnie szukałam odpowiedzi na pytanie, kim jestem, i najbliższa jej znalezienia byłam osiem lat temu.
W tekstach opisujesz rzeczywistość ostro, ale z poczuciem humoru ironicznym, często na granicy abstrakcji.
Przez wiele lat byłam postrzegana jako ponura osoba, w depresji pewnie. A ja zawsze miałam rozbudowane, abstrakcyjne poczucie humoru. Lubiłam się wygłupiać, rozbawiać ludzi. Może nie zawsze jest to czytelne, ale w tekstach najczęściej stosuję taką konstrukcję, że mówię o bolesnych sprawach w sposób, który nie jest taki żyletkowy, że nic tylko się ciąć. Wyobraźnia podpowiada mi takie obrazy. W piosenkach i w książkach, gdy rozprawiam się z tematem, który nie jest dla mnie przyjemny, dotykam trudnych momentów, potrzebuję zmiany kierunku, żeby nie było li tylko smutno i poważnie.
O swoich trudnych doświadczeniach śpiewasz bez lęku?
Przed czym? Mam poczucie, że jestem perfekcyjną przedstawicielką naszego gatunku – spotyka mnie to, co innych, jesteśmy podobni. Przekonałam się o tym dobitnie osiem lat temu. Hey się rozpadł, Paweł, mój mąż, był w głębokim uzależnieniu alkoholowym, miałam do spłacenia kredyt na mieszkanie, żadnych oszczędności. „Chciałabym powiedzieć, że pani historia jest wyjątkowa. Ale nie jest. Ma pani wiele sióstr. Ja jestem pani siostrą” – powiedziała dr Ewa Woydyłło, do której poszłam po pomoc. I zaleciła mi, żebym zatroszczyła się o siebie. To mnie obudziło i tak zrobiłam. Ale wciąż wierzę, że moja historia, refleksje na temat własnych doświadczeń wypowiedziane na głos mogą pomóc. Ktoś pomyśli – nie jestem w tym sama, sam.
Opowiedzenie o problemie może rozbroić bombę, która tyka, dopóki nosisz ją w sobie?
Tak. Późno się dowiedziałam, że pisanie, odręczne przelewanie myśli na papier też pomaga, jest aktem terapeutycznym. Każda piosenka, tekst, notatka, szczera, taka z trzewi, powoduje, że człowiek detonuje te niebezpieczne ładunki na papierze. Jeżeli coś kisimy w sobie, nie mamy odwagi albo wstydzimy się powiedzieć, co nam ciąży, to w efekcie nam szkodzi.
Z Piotrem Roguckim wymyśliliście immersyjną trasę koncertową Światło i Mrok, początek we wrześniu, widzowie będą decydować, czy usłyszą aranżację pogodną, czy poważną. W tobie ostatnio więcej światła czy mroku?
Bardzo staram się każdego dnia równoważyć obie strony, uzyskać piękną formę jin-jang. To trudny czas w moim życiu, bo po raz pierwszy doświadczam tak silnej straty. Ale nie po to ryłam tyle w sobie, żeby teraz dać ciała i się rozsypać, jakbym nigdy pracy nad sobą nie wykonała.
Byłyście z mamą blisko ze sobą mimo różnic?
Mieszkała z nami ostatnie cztery lata. To było fajne, ważne. Miała w naszym domu swoje mieszkanko: kuchnię, sypialnię, salonik na wypadek, gdy ją odwiedzały kumpele. Inaczej to „razem” by się nie udało. Bo oczywiście próbowała przekraczać granice, drzwi między jej a naszą częścią nie były nigdy zamykane. I czasem ładowała się do nas, komentowała: „Jak wy możecie tak żyć?!”. Paweł wspaniale to jednak załatwił, powiedział kiedyś: „Krysia, ja cię bardzo proszę, dla twojego dobra, nie wchodź tak do nas z impetem, bo mogę być goły. I ty byś nie chciała się na to natknąć. Tak że może lepiej w drzwi skrobnąć, dać sygnał, że nadchodzisz”. Obruszyła się, ale zrozumiała, o co chodzi.
Jak radzić sobie z brakiem matczynej bliskości, czasem niełatwej, ale przecież szczególnej?
Nawet w tym stanie bardzo chcę widzieć jasność, zrównoważyć ciemne. Na przykład wiosna i wgapianie się w przyrodę pomaga. Tonę w zachwycie nad zielenią, jadę samochodem i się uśmiecham. Bo za chwilę wiosna przeminie, więc staram się być uważna, nie przegapić konwalii, bzów, liści. Zieleń równoważy mi w tej chwili żałobę. Cudowna jest natura i świat, jego precyzja w zamieraniu i wracaniu do życia. Wierzę, że co ma być, to będzie. Kładę się na wodzie i płynę.
Cały wywiad w najnowszym numerze magazynu "Twój Styl".