Magdalena Koleśnik szła prostą drogą na szczyt. Rola trenerki fitnessu w filmie "Sweat" przyniosła jej rozpoznawalność i nagrody. Potem były seriale "Klangor" i "Kruk", film "Inni ludzie" na podstawie prozy Masłowskiej. Ostatnio premierę miał film "Ukryta sieć", w którym gra główną rolę. Zamiast jednak wspinać się dalej, aktorka zdecydowała przystanąć. Urodziła córkę, postanowiła dać i sobie, i jej trochę czasu.
Spis treści
Kiedy się spotykamy, córka Magdy ma miesiąc i jest noszona w chuście, bo jeśli mama spróbuje ją odłożyć, nie uda nam się porozmawiać. To pierwszy wywiad, który w całości przeprowadzam w ruchu – żeby dziecko nie płakało, musimy cały czas chodzić. Krążymy więc po parku Skaryszewskim w Warszawie, wyszukując ścieżek w cieniu. Miało być inaczej, premierę Ukrytej sieci planowano dużo wcześniej, ale życie to przecież ciągła zmiana…
Twój STYL: Macierzyństwo zmienia kobietę?
Magdalena Koleśnik: To najbardziej intensywne, transformacyjne doświadczenie w moim życiu. Praktyka bycia tu i teraz, bo w każdej chwili jest tyle do zrobienia! Nie jestem w stanie wybiec naprzód ani na dzień, ani nawet godzinę. Na maksa wykorzystuję chwile, kiedy córka śpi. Czasem chciałabym ją odłożyć i zająć się sobą, ale w macierzyństwie nie da się powiedzieć „poczekaj”. Traktuję czas połogu jako „czwarty trymestr”. Moją energię, ciało, zasoby ofiarowuję głównie córce. Ona nieustannie potrzebuje być noszona, staramy się więc odpowiadać na jej chęć pozostania jeszcze jakiś czas „w nieważkości”. Niekiedy jej potrzeby są dla mnie wampiryczne, ale i... piękne. Chcę praktykować podejście, w którym niczego od niej nie chcę i wszystko daję jej bezinteresownie. Niektórzy mówią, żeby dziecka „nie przyzwyczajać” np. do noszenia i jak najszybciej usamodzielniać. Myślę: nie przyzwyczajać do czego? Do bliskości? Właśnie niech się przyzwyczai! Mam nadzieję, że dzięki temu będzie miała później zasoby, żeby być samodzielną i odporną. Że będzie się czuła bezpiecznie, tulona przez rzeczywistość jak w ramionach rodziców.
Możesz przez chwilę „pobyć ma macierzyńskim”, powiedzieć: to czas mój i córki, nie myśleć o pracy?
Premiera "Ukrytej sieci" przesunęła się i nie ukrywam, że trudno mi połączyć obowiązki promocyjne z byciem mamą. W oddali majaczą projekty filmowe, ale na razie bez dat. Ale świadoma przerwa i zwolnienie w życiu zawodowym wydarzyły się u mnie już wcześniej. Chciałam tego.
Dlaczego?
Żeby odzyskać radość życia i pracy. Czułam, że stałam się fabryką. Produkowałam i produkowałam bez ustanku. Może decyzja o zwolnieniu tempa była pierwszym krokiem do tego, żeby powstało miejsce na pojawienie się córki? Cieszę się z odzyskanego spokoju, ale też czasem trochę się obawiam, bo mało pracuję. Zwyczajne lęki osoby „uwikłanej” w kapitalizm. Lubię być jednak konsekwentna, oddawać się pojedynczym projektom i czynnościom w całości. W tej chwili córka jest najpiękniejszym projektem miłości i chcę się w nim zanurzyć całkowicie, tak jak zanurzałam się w te filmowe. Staram się nie stresować tym, że nie produkuję liczb na koncie ani kolejnych punktów w przebiegu kariery na Filmwebie (portal filmowy – red.). Kapitalizm, w którym żyjemy, jest obłędem dającym wrażenie, że życie jest o pracy, a wartość człowieka jest przez nią definiowana. Teraz, kiedy jestem tak blisko drugiego człowieka – córki, partnera, a także siebie, czuję, że praca jest abstraktem, który oczywiście jest konieczny, bo służymy sobie dobrami i usługami, jest również moją pasją, ale jednak nie o niej jest moje życie.
Niektórzy być może nigdy tego nie zrozumieją…
Nie muszą, może ich życia są jeszcze o czymś innym albo właśnie o pracy? Kiedy moja kariera się rozhulała, zrozumiałam, jak dużo straciłam przez to, że inwestowałam głównie w pracę. Osoby, relacje, bliskość z rodziną, przyjaciółmi, podróże, piękno codzienności. I gdy znalazłam się w miejscu, które wielu nazwałoby wymarzonym w karierze, okazało się, że nagrody i uznanie są miłe, ale… nie przytulają. Dotkliwe, cielesne doznanie. Do tego okazało się, że w tym wymarzonym miejscu jest zwyczajnie nudno – ludzie skupieni są na budowaniu sieci zawodowych znajomości, co ma niewiele wspólnego z autentycznym byciem z drugim człowiekiem. A ja za tym tęskniłam.
I co wtedy? Zaczęłaś odmawiać?
Tak. Zaczęłam bardziej szanować mój czas, talent, dar do robienia tego, co robię. Z większą świadomością wybierałam historie, które wspieram, biorąc udział w różnych projektach. Bo przecież zasilamy tematy, którym poświęcamy uwagę, również zawodowo. Chcę pomnażać to, z czym się zgadzam, co uważam za cenne, dobre, przynoszące pożytek, a unikać tego, co krzywdzące i stereotypowe. Moja ścieżka zawodowa nie jest czymś oddzielonym ode mnie.
Jakich tematów nie chcesz – jak mówisz – zasilać?
Chociażby seksistowskich. Takich, które traktują kobiety przedmiotowo, opowiadają, że jesteśmy głupie, płytkie, zepsute, interesowane, grzeszne... Często dostaję takie propozycje. Albo takie, gdzie jest dużo nagości i erotyki, ale w ujęciu pornograficznym, a ja nie chcę utrwalać krzywdzącego dla kobiet, patriarchalnego ujęcia zmysłowości...
...które w kinie cały czas ma się dobrze.
Tak. Zadajmy sobie pytanie: kiedy ostatnio oglądaliśmy w polskim kinie scenę z niepornograficzną zmysłowością. Ja mam trudność z podaniem przykładu. Przypominam sobie sceny okrutne, sceny nadużyć, sceny z „romantycznym” ujęciem miłości, w którym mężczyzna często w obraźliwy, uprzedmiotowujący sposób zdobywa kobietę. Ale takiego zwykłego partnerskiego, świeżego, z fantazją i poczuciem humoru ujęcia zmysłowości sobie nie przypominam. Szkoda.
Tylko czy z takim podejściem będziesz miała w czym grać? A to przecież praca, która daje ci utrzymanie.
Może nie jest to jedyna rzecz, którą mogę robić? Otwieram się na wizję pracy naukowej, akademickiej. Myślę, że to dobry pomysł, bo również polega na dzieleniu się – doświadczeniem, moim spojrzeniem, które uważam za cenne. Może napiszę doktorat? Nie o technikach aktorskich, bo to mnie nie interesuje, a o sile intencji? Film jest nie tylko o tym, co mogę zobaczyć na ekranie i co napisano w scenariuszu. Jest o intencjach wszystkich ludzi, którzy biorą w nim udział. Dla mnie ważne jest to, co podskórnie nadajemy i jak to oddziałuje na odbiorcę.
Masz głębsze podejście do zawodu.
Nie wiem, czy głębsze, ale własne. Czasem nie jest mi łatwo przekazać coś dobrego, jasnego czy budującego, bo moje postaci bywają mroczne, a ja nie chcę zalewać tym widza. Pamiętam ze studiów zajęcia z Olgą Szwajgier, śpiewaczką operową i pedagożką – mówiła, żebyśmy zawsze dawali dobro, bez względu na to, kogo gramy. Pytaliśmy: A kiedy gramy zbrodniarza? Albo kiedy opowieść jest o czymś złym, strasznym i ohydnym? Ona twierdziła, że bez różnicy, to tylko zewnętrzna powłoka. A co umieszczasz w środku, jest inną historią.
I mamy piękne przejście do roli Julity, którą grasz w dosyć mrocznym filmie "Ukryta sieć".
Julitę poznajemy, kiedy pracuje w plotkarskim portalu. Idzie jej dobrze, umie podkręcać newsy tak, żeby się klikały, ma analityczny umysł, nie dręczą jej emocje, że kogoś przy tym krzywdzi. Ale na horyzoncie pojawia się sprawa poważniejsza, kryminalna i ona postanawia się nią zająć, choć świat wokół jej to odradza. Jest zastraszana, szantażowana, ale się nie zniechęca. Może dlatego, że lubi adrenalinę i jest przekorna?
A może odkrywa w sobie dziennikarskie zacięcie? Do tej pory zajmowała się bzdurami, tworzyła clickbaitowe newsy, a wreszcie może poświęcić energię czemuś poważnemu…
Raczej wydawało mi się, że jest trochę autystyczna, lubi porządek – jak coś „otworzyła”, musi zamknąć. Kiedy pojawia się pytanie, trzeba na nie odpowiedzieć. Może ma nerwicę natręctw? W mojej bohaterce najbardziej zaciekawił mnie właśnie brak jasnych motywacji. Zostawiliśmy ten temat otwarty, niedopowiedziany. Julita wydawała mi się kimś migotliwym, nie umiałam jej zamknąć w definicji.
Właśnie dla takich ról chciałaś zostać aktorką?
Wiedziałam, że mam dostęp do rzeczy, które są większe ode mnie, i że mogę się tym dzielić – mam możliwość wyrażania smutku, płaczu, bezbronności, autentycznej radości. Zastanawiałam się kiedyś z reżyserem "Sweat", Magnusem von Hornem, czy można się popłakać za kogoś. Dlaczego oglądamy filmy, w których ktoś płacze? Czy ktoś może za nas doświadczyć jakiejś emocji i to nam da ulgę?
Na początku wylądowałaś na wydziale lalkarskim w Białymstoku…
Ta szkoła jest w moim rodzinnym mieście. Poza tym przegapiłam drugi etap egzaminu do krakowskiej PWST. Nie wiem, jak to się stało, bo w tamtym czasie była to sprawa, na której zależało mi najbardziej. Ale widocznie tak miało być. Mądrość rzeczywistości, która miała wobec mnie lepszy plan niż ten, który wymyśliłam. I która podpowiadała, że powinnam zacząć od czegoś, co mnie bardziej rozwinie. Tak się stało, bo na wydziale lalkarskim jesteś nie tylko odtwórczynią, ale również twórczynią, to inne podejście do zawodu. Mnie bycie tylko odtwórczynią nie interesuje, a twórczynią – już tak.
Czyli role, które dostajesz, chcesz tworzyć sama?
Nie. Ale choć szanuję i mam ciekawość pracy wszystkich członków ekipy, ze scenariuszem i powierzonym mi zadaniem zawsze pracuję twórczo. I nie chodzi o zmianę słów w dialogu, ale o to, żeby rola była świadectwem miejsca i czasu, w którym jestem, pomnożonych przez okoliczności danej historii, szczyptę marzeń, fantazji i lęków. Chcę, żeby była „na mnie szyta”, bo ostatecznie to ja i moje ciało jesteśmy jej nośnikami.
Czy są reżyserzy na taką pracę gotowi?
Reżyser ma ostateczny głos i wprowadza porządek w filmowym mikroświecie. Mam wobec tego pokorę. Ale jeżeli ktoś ma podejście patriarchalne i despotyczne, chce kontrolować cały proces i robić tylko tak, jak uważa, wtedy praca mnie nie interesuje. Nie chcę być tresowana albo odpytywana z materiału. W życiu i w pracy ciekawi mnie spotkanie.
Ale to nie jest wcale takie oczywiste?
A szkoda, bo ze spotkań wychodzą najpiękniejsze rzeczy. A z tresury – nudne. Ale przy okazji spotkania trzeba dać sobie prawo do niewiedzy, być otwartym na to, że ktoś inny też może mieć coś ciekawego do powiedzenia. Jeśli zdarza się taka wymiana, jest pięknie.
Magdalena Koleśnik - ur. 27 lutego 1990 r. Aktorka teatralna, filmowa i telewizyjna. Absolwentka PWST w Krakowie. Debiutowała rolą w spektaklu "Siła przyzwyczajenia" w Teatrze Ateneum. Od 2015 roku występuje na deskach Teatru Powszechnego w Warszawie. Współpracowała z teatrami: Ochoty, Żydowskim i "Bagatela", a także Teatrem Wielkim - Opera Narodowa.
W 2014 roku, rok przed ukończeniem szkoły teatralnej premierę miały trzy filmy z udziałem Magdaleny Koleśnik - "Miasto 44", "Kamienie na szaniec" oraz "Córy Wody". Przełomem w jej karierze była główna rola trenerki fitness Sylwii Zając w filmie "Sweat" Magnusa von Horna. Pierwszoplanowy debiut przyniósł aktorce szereg nagród i uznanie krytyki. W 2020 otrzymała nagrodę za pierwszoplanową rolę kobiecą na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Później były role w serialu "Klangor" i "Kruk".
1 września miał premierę najnowszy film z Magdaleną Koleśnik "Ukryta sieć" Piotra Adamskiego, gdzie zagrała główną rolę dziennikarki Julity Wójcickiej.
Magdalena Koleśnik jest przyrodnią siostrą aktora Bartosza Bieleni. Aktorka niedawno powitała na świecie córeczkę.