Rozmowy

Sprawdzanie telefonu dziecka to naruszanie jego prywatności? Rozmawiamy o bezpieczeństwie dzieci w internecie

Sprawdzanie telefonu dziecka to naruszanie jego prywatności? Rozmawiamy o bezpieczeństwie dzieci w internecie
Fot. Agencja Getty Images

Czworo na pięcioro dzieci w Polsce doświadcza przemocy rówieśniczej. Gdy to zgłaszają rodzicom, często słyszą: „Nie przesadzaj”. O normalizowaniu hejtu rozmawiamy z Katarzyną Goryluk-Gierszewską, dyrektorką warszawskiej szkoły Academy International, i Katarzyną Lisowską-Bojar, psycholożką tej placówki.

PANI: Szesnastoletnia Julia z Wałbrzycha odebrała sobie życie 10 miesięcy temu. Jak mówi jej mama, była nękana przez koleżanki i kolegów w szkole. Kilka lat temu samobójstwo popełniła dwunastolatka z Kozienic, zaszczuta przez uczniów z powodu swojej orientacji seksualnej. To przypadki ekstremalne, ale czy w swojej pracy widzą panie, że przemoc rówieśnicza się nasila?

KATARZYNA GORYLUK-GIERSZEWSKA: Niestety tak. Uczę od 25 lat i widzę dużą różnicę na niekorzyść. Przy czym przemoc rówieśnicza przyjmuje dziś inne formy. Kiedyś była głównie fizyczna i łatwo było ją zaobserwować. Teraz trzeba być niezwykle czujnym.

Z badań Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę wynika, że w ciągu ostatnich 10 lat odsetek młodzieży doświadczającej przemocy psychicznej wzrósł z 28 do 43 procent.

KATARZYNA LISOWSKA-BOJAR: Znacznie więcej jest dziś przemocy relacyjnej, której dzieci obawiają się szczególnie.

Na czym ona polega? Dlaczego dzieci tak bardzo się jej boją?

K.L.-B.: Bo dla nich bardzo ważnym punktem odniesienia jest grupa rówieśników, w której budują relacje, a na ich podstawie – samoocenę. Grupa daje im poczucie przynależności. Do przemocy relacyjnej dochodzi wtedy, gdy są z tej grupy wykluczane.

Czy jeśli uczennice w klasie zaczynają bawić się na przerwie i nie dopuszczają do zabawy jednej koleżanki, mamy już do czynienia z przemocą relacyjną?

K.L.-B: Jak najbardziej. Nawet jeśli dzieci sobie tego nie uświadamiają i nie umieją wyjaśnić, dlaczego akurat ta dziewczynka nie może się z nimi bawić. Trzeba im tłumaczyć, że to jest przemoc i nie mogą siebie tak nawzajem traktować.

Z doświadczenia wiem, że ta doznająca przemocy dziewczynka i jej rodzice też mogą nie rozumieć, co się dzieje. Nieraz myślą: „Przecież nie wszyscy muszą się lubić”.

K.G.-G.: Nie wszyscy muszą się lubić, ale to jest szkoła. Każdy ma prawo czuć się w niej dobrze, każdy ma prawo do szacunku. To jest przestrzeń wspólna uczniów, miejsce dla wszystkich, więc nie może tu być uprawiania prywaty. Jeśli dziewczynki chcą się pobawić w mniejszej grupie, mogą się w niej spotkać po lekcjach. Ale w szkole nie mogą dawać innym do zrozumienia, że ich nie lubią, i trzeba im to tłumaczyć bardzo obrazowo. Jeśli u nas dwóch pytam, dlaczego tak zrobili. Często nie potrafią odpowiedzieć, więc pytam, czy oni chcieliby się znaleźć w takiej sytuacji jak odrzucony przez nich kolega. I to działa – właśnie w ten sposób musimy uczyć dzieci od podstaw, czym jest wykluczenie.

K.L.-B.: Przemoc relacyjna to też wyśmiewanie, obmawianie, rozpowszechnianie plotek. I niestety dzisiaj to się nie kończy w szkole, bo mamy media społecznościowe i grupy na WhatsAppie.

Wielu rodziców nie widzi zagrożenia, jakim są te grupy.

K.L.-B.: Bo one powstają po to, żeby dzieci miały ze sobą kontakt, żeby na przykład przesyłały sobie informacje o pracach domowych. I to jest OK, jednak bez kontroli dorosłych na tych grupach może się wydarzyć wszystko. Uczniowie tworzą ankiety na temat koleżanek i kolegów, plebiscyty, w których trzeba odpowiadać na pytanie: „Kogo lubisz bardziej? Zoję czy Marysię?”. Wyśmiewają się z nielubianych przez siebie osób, wulgarnie je obrażają, tworzą memy z ich zdjęć. Dzieci często skarżą mi się, że powstała grupa, w której powinni się znaleźć wszyscy z klasy, ale tak nie jest, więc ci wykluczeni czują się fatalnie, zastanawiają się, co zrobili, że koledzy nie chcą ich dodać. Powstają więc inne grupy w kontrze do tych pierwotnych, do których część dzieci nie została przyjęta, a potem znowu podgrupy, do których ponownie dostęp mają tylko wybrani. I jeszcze członkinie i członkowie grup często grożą sobie nawzajem, że się z nich powyrzucają. To jest błędne koło.

 

Wiem, że dzieci potrafią opublikować film z kolegą korzystającym z toalety, którego nagrały wbrew jego woli. Słyszałam o dwunastolatce, która zauroczyła się kolegą z klasy i dała mu się namówić na wysłanie swojego nagiego zdjęcia. On je potem wrzucił na klasową grupę. Dziewczynka przypłaciła to ciężką depresją, przez pół roku nie chodziła do szkoły.

K.G.-G.: To są już bardzo poważne sprawy i trzeba przypomnieć, bo rodzice często tego nie wiedzą, że każdy z nich odpowiada prawnie za wszystkie treści w telefonie dziecka. A ja wielekroć słyszę: „Nie będę sprawdzał komórki syna/córki, bo to narusza jego/jej prywatność”. Przyznam, że w takich chwilach robi mi się słabo. Sytuacji, które pani opisała, można by uniknąć, gdyby rodzice mieli kontrolę nad telefonami dzieci i wiedzieli, w jaki sposób one się ze sobą komunikują, jakie treści oglądają.

Ale nastolatki chyba tak łatwo się nie zgodzą pokazać telefonu?

K.G.-G.: Zgodzą się, jeżeli w momencie, gdy dostają telefon, słyszą od nas komunikat: „Twój telefon jest moją własnością, bo to ja odpowiadam prawnie za wszystkie treści, które w nim są. I proszę, miej to na względzie, gdy będziesz chciał/a napisać coś niemądrego lub komuś pocisnąć”. Mam dwóch nastolatków w domu, więc mówię z doświadczenia. Jeżeli poproszę o podanie telefonu, nie stawiają oporu. Wiedzą, że tak musi być, ta zasada powstała, gdy dostali komórki. Gdyby mieli wcześniej pełną swobodę, zapewne uznaliby, że zwariowałam, oznajmiając nagle po latach, że chcę sprawdzić ich telefony.

K.L.-B.: Regularna kontrola jest też o tyle ważna, że dzieciaki potrafią spędzać mnóstwo czasu na grupach i dosłownie zalewają się wiadomościami. Bywa, że telefon leży nieużywany przez godzinę i po tej godzinie okazuje się, że na WhatsAppie jest 100 powiadomień. Jeżeli więc rodzic generalnie nie interesuje się zawartością komórki dziecka, to jeśli wreszcie postanowi ją sprawdzić, będzie mu bardzo trudno przebrnąć przez te wszystkie treści.

A czy nie uważają panie, że za wcześnie dajemy dziś dzieciom komórki? Eksperci w zakresie higieny cyfrowej uważają, że dopiero trzynasto-, czternastolatki są na tyle dojrzałe, by rozsądnie korzystać ze smartfonów.

K.G.-G.: Z naszych doświadczeń wynika, że telefony pojawiają się, gdy dzieci zaczynają same chodzić i wracać ze szkoły. Wtedy rodzice chcą być z nimi w kontakcie. Jedyne rozwiązanie to edukacja. To jest rola rodziców i to oczywiście rola szkoły. My już od pierwszej klasy uczymy dzieci, że w internecie nic nie ginie. Uczniowie nieraz tłumaczą, że niektóre zdjęcia są widoczne tylko ileś sekund i można je tylko raz otworzyć. „To jest bezpieczna metoda, proszę pani”. Mówię im: „Nie jest bezpieczna, bo zawsze można zrobić zrzut ekranu i wejść w posiadanie fotografii, na której na przykład ty masz głupią minę. I twój kolega przechowa to w telefonie, a za pół roku strasznie się pokłócicie i on zacznie rozsyłać to zdjęcie albo nawet wydrukuje je i rozwiesi w całej szkole. Jak się wtedy poczujesz?”. Trzeba przedstawiać to wszystko wręcz dramatycznie, wtedy to jest skuteczne. U nas dzieci są już tak uwrażliwione, że przychodzą do nauczycieli i pytają: „Czy to będzie OK, jeśli wrzucę na grupę klasową moje zdjęcie w przebraniu kota?”. Uczniowie sami zgłaszają nam też, że powstała grupa, w której dzieje się coś niedobrego, np. że została założona po to, by z kogoś się wyśmiewać. Dzięki temu jesteśmy w stanie szybko wyłapać przypadki przemocy rówieśniczej.

K.L.-B.: Bardzo ważną rolą szkoły jest budowanie wspólnoty w klasach od samego początku. Kiedy dzieci czują się ze sobą związane, kiedy mają poczucie przynależności do grupy, znacznie zmniejsza się ryzyko hejtu. A jednocześnie jest większa szansa, że jeśli on się pojawi, któreś dziecko zareaguje i zgłosi to nauczycielowi. Bo tego też uczymy – obojętność wobec przemocy jest tak samo niebezpieczna jak przemoc. To też forma przemocy.

Co jednak robić, jeśli nasze dziecko jest w dużej szkole, która nie prowadzi takiej profilaktyki? Czy możemy jakkolwiek zabezpieczyć je przed hejtem?

K.L.-B.: Przede wszystkim trzeba budować od początku relację z dzieckiem w taki sposób, żeby ono chciało nam o sobie opowiadać. I żeby umiało to robić – zwróćmy więc uwagę na jego rozwój emocjonalno-społeczny, czyli zachęcajmy do wyrażania uczuć. Bo może być tak, że dziecko nawet nie będzie umiało nazwać swoich emocji, nie będzie rozumiało, co się z nim dzieje. Tym bardziej więc nie poprosi o pomoc. Uczmy też stawiania granic, dziecko powinno rozumieć, że nie musi się na wszystko zgadzać w obawie, że przestanie być lubiane. To jest akurat bardzo trudne, zwłaszcza w przypadku tych bardziej potulnych osób – łatwo im coś narzucić, gdy próbują zaistnieć wśród rówieśników.

K.G.-G.: Powinniśmy każde zmartwienie dziecka traktować bardzo poważnie, bo w ten sposób zyskamy jego zaufanie. Podstawa to nie myśleć o problemach młodych osób przez pryzmat własnych odczuć. To, co nam wydaje się błahostką, dla nich jest końcem świata. Córka nie została zaproszona na urodziny koleżanki? To jest tragedia, ona się boi, że została na zawsze odrzucona przez swoje środowisko. Musimy to zrozumieć.

K.L.-B.: Jeśli nie będziemy słuchać dzieci albo będziemy mówić: „to nic takiego”, dziecko poczuje się zlekceważone i drugi raz nie przyjdzie. Również wtedy, gdy sytuacja stanie się niebezpieczna. Nieraz zresztą nieświadomie normalizujemy hejt właśnie poprzez stwierdzenia typu „nie przesadzaj”. Do mnie w szkole dzieci potrafią przyjść naprawdę ze wszystkim. Staram się, żeby każde z nich poczuło się zaopiekowane i miało przeświadczenie, że ja jestem takim bezpiecznym dorosłym, z którym można się podzielić każdym zmartwieniem. Dzięki temu wiem, że z większym problemem ten uczeń też przyjdzie.

K.G.-G.: Widzę jeszcze jedną tendencję à propos normalizowania hejtu. Czasami rodzice przekładają swoją młodość na życie ich dzieci. A świat totalnie się zmienił i to już nie są te same problemy. Nieraz słyszę: „Jak ja byłam w jego/jej wieku, radziłam sobie sama”. Nawet jeśli tak było, teraz dzieci same sobie nie poradzą. Zmienił się, jak mówiłyśmy, charakter przemocy – to coraz rzadziej są konflikty fizyczne, a coraz częściej cyberprzemoc, która bardzo szybko się rozprzestrzenia. I okrucieństwo, jakie jej towarzyszy, doprowadza do depresji, a w konsekwencji nawet do samobójstw. Same dzieci też się zmieniły – obserwuję u nich znacznie większe uwrażliwienie, co wynika m.in. z zaniżonej samooceny, która z kolei ma źródło w sieci. Młodzież ogląda media społecznościowe, w których wszyscy są super, wyjeżdżają na fantastyczne wakacje, są piękni i bogaci. To znowu powoduje stałe porównywanie się. Kiedyś tego nie było – mogłam się porównywać z koleżanką, gdy siedziałam z nią w ławce na lekcji. Teraz dzieci są stale otoczone treściami, które skłaniają je do porównań. I poza mury szkoły wychodzi też przemoc – idzie z nimi do domu w telefonach, tabletach i laptopach.

 

O tym też na pewno warto rozmawiać z dziećmi, ale co, jeśli mamy już tę nieciekawą sytuację, że dziecko nic nam o sobie nie mówi? Skąd mamy wiedzieć, że dzieje mu się krzywda?

K.L.-B.: Alarmujące powinny być dla nas zawsze zmiany w zachowaniu, w codziennym funkcjonowaniu. Kiedy dziecko zaczyna się izolować, ma problemy ze snem, traci apetyt. Gdy pojawiają się bóle brzucha, bóle głowy, zwłaszcza przed wyjściem do szkoły. Wtedy powinniśmy porozmawiać z wychowawcą.

A co ze zgłaszaniem przemocy przez dziecko – to, które jej doświadcza, ale też świadka, który może się bać rewanżu ze strony otoczenia?

K.G.-G.: W szkołach takich jak nasza – kameralnych i edukujących o przemocy – uczniowie wiedzą, że mogą się zgłosić do nauczycieli i psychologa szkolnego. Wiem, że to wszystko jest trudniejsze w dużych szkołach, ale tam też trzeba alarmować i prosić o pomoc. Moim zdaniem każda duża szkoła powinna mieć aplikację umożliwiającą anonimowe zgłaszanie przemocy.

Takie narzędzie opracowali np. naukowcy z SWPS – może warto zasugerować w szkole, że można z niego korzystać? A jeśli wiem o istnieniu grupy na WhatsAppie, na której dzieci obrzucają się wyzwiskami i grożą sobie wykluczeniem? Powinnam to zgłosić w szkole, nawet gdy mojego dziecka na niej nie ma?

K.L.-B.: Jak najbardziej.

A nie usłyszę, że to nie jest problem nauczycieli, bo dzieciaki piszą do siebie po lekcjach?

K.G.-G.: Nie powinna pani spotkać się z taką odpowiedzią, bo nauczyciele czy też szkolni psycholodzy nie mogą być obojętni na krzywdę uczniów. Kiedy my dowiadujemy się, że uczniowie rozprzestrzeniają niestosowne treści w sieci, nie boimy się rozmawiać z ich rodzicami. I jeśli ci rodzice chcą współpracować, problem udaje się skutecznie rozwiązać. Prowadzimy wtedy rozmowy z uczniami, pytamy, dlaczego tak postępują, tłumaczymy, jak należy się komunikować. Często okazuje się, że dzieci nie miały świadomości, że robią coś źle, i gdy to zrozumieją, zmieniają swoje zachowanie.

Wszyscy, również my, dorośli, jesteśmy zagubieni w meandrach współczesnej komunikacji. I ona, jak już mówiłyśmy, sprzyja natężeniu hejtu, bo wychodzi poza mury szkoły. Ale może też źle wychowujemy dzieci?

K.L.-B.: Ja mimo wszystko jeszcze raz powiedziałabym o roli internetu, bo jest kluczowa. Mówiłyśmy już o nieustannym porównywaniu się ze sobą i konkurowaniu na skutek tego, co dzieje się w mediach społecznościowych. Ale kolejnym problemem są patoinfluencerzy, a nawet treści, które teoretycznie są niewinne, a też zawierają potężną dawkę agresji. Niestety ogromna większość dzieciaków ma do nich dostęp. Ostatnio byłam na szkoleniu na temat hejtu i pokazywano nam filmiki dla dzieci stworzone przez youtuberów. Niby nic złego się tam nie działo, youtuberzy pokazywali, jak grają w Minecrafta. Ale nagle na ekranie pojawia się jakaś przerażająca, głośna koza. To tzw. jump scare, efekt taki jak w horrorach, który zaburza poczucie bezpieczeństwa i wzmaga agresję. Takich szkodliwych treści jest na YouTubie mnóstwo. Rodzic może pomyśleć, że dziecko nie robi nic złego, że ono tylko uczy się, jak grać w jakąś grę, ale te treści też negatywnie wpływają na jego samopoczucie i funkcjonowanie.

Mam wrażenie, że dziś wszyscy cały czas chłoniemy przemoc, czy tego chcemy, czy nie. Teksty utworów, których słuchają dzieci, są pełne wyzwisk i odgrażania się, politycy nie przebierają w słowach, gdy awanturują się między sobą…

K.L.-B.: Teraz jesteśmy świeżo po wyborach prezydenckich. W naszej szkole odbywały się w związku z tym tak kwieciste dyskusje, że musieliśmy interweniować. Uczniowie potrafili się strasznie pokłócić. Ja oczywiście rozumiem, że rodzice wychowują swoje dzieci w myśl wartości, które reprezentuje dany polityk, jednak ważne jest, żeby nie komunikować się z nimi lub przy nich niecenzuralnym językiem, żeby nie krytykować tak ostro osób o innych poglądach. U nas doszło niemalże do rękoczynów podczas jednej konfrontacji.

K.G.-G.: My w szkole słyszymy, kiedy dziecko mówi głosem rodzica. Gdy wypowiada się na temat koleżanki w taki sposób, jaki musiało usłyszeć w domu, gdy rodzic kogoś ostro krytykował. I to jest przerażające, że rodzice zapominają oddzielić rzeczywistość dorosłych od rzeczywistości dzieci, więc one są bardzo często obecne przy rozmowach, przy których nie powinno ich być. A rzeczywiście my też jesteśmy odbiorcami agresywnych treści, na nas to też wpływa. Pamiętajmy, że dzieci uczą się przede wszystkim przez obserwację. Dlatego tak bardzo ważne jest, jak rozmawiamy ze sobą w domu, jak odnosimy się do siebie, jak mówimy o znajomych, o współpracownikach. Każdy z nas musi sam wykonać pracę u podstaw, by zapobiegać hejtowi wśród dzieci.

Katarzyna Goryluk-Gierszewska - nauczycielka z 25-letnim doświadczeniem, dyrektorka Szkoły Podstawowej Academy International Karolkowa w Warszawie.

Katarzyna Lisowska-Bojar - psycholożka związana z poradnią Psychologiczno-Pedagogiczną nr 2 i ze Szkołą Podstawową Academy International Karolkowa.

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 10/2025
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również