Rozmowy

Jak być dobrym rodzicem dla dorosłego dziecka? 7 cennych wskazówek psychologa

Jak być dobrym rodzicem dla dorosłego dziecka? 7 cennych wskazówek psychologa
Fot. Agencja Getty Images

Chcemy wspierać nasze dzieci, być dobrymi rodzicami. Gdzieś między maturą a końcem studiów zaczynamy się zastanawiać, jak nie popsuć naszej relacji. Jak być dobrym rodzicem dla dorosłego dziecka? Zapytaliśmy o to psycholożkę i psychoterapeutkę Martę Mauer-Włodarczyk.

 

PANI: Co nam, rodzicom, najtrudniej zrozumieć, kiedy dziecko staje się dorosłe?

MARTA MAUER -WŁODARCZAK: Najtrudniej zaufać. Pokolenie dzisiejszych rodziców 40 plus ma wdrukowane przekonanie o byciu niewystarczająco dobrym w tej roli. Mamy w sobie dużo lęku, że nie sprawdziłyśmy się jako matki. A jeśli nie mam pewności, że jako matka zrobiłam wszystko, co powinnam, to będę sprawdzać, czy nie powinnam dać czegoś więcej, zaopiekować się mocniej, w czymś jeszcze wyręczyć. Dla młodego człowieka to jest komunikat: „Nie ufam, że sobie poradzisz”.

Pamiętam wschodnią opowieść o rodzicach, którzy przychodzą do mistrza po radę, jak dziecko ma odejść z domu. Mistrz odpowiada, że to jest proste jak strzelanie z łuku: trzeba puścić. To nam nie wychodzi?

Nie wychodzi z wielu powodów. Sytuacja na rynku mieszkaniowym sprawia, że nawet trzydziestolatkowie wciąż mieszkają z rodzicami. Czasem się zastanawiam, czy tzw. syndrom pustego gniazda nie jest zjawiskiem zanikającym po prostu dlatego, że gniazda nie pustoszeją. Wielu moich pacjentów to sześćdziesięcioletni rodzice, którzy przychodzą na konsultację z pytaniem: co robić, bo ich dorosły syn leży na kanapie i nie chce się wyprowadzić. Nie dają mu pieniędzy, proszą, by nie wyjadał z lodówki, a on leży na kanapie i przesuwa kciukiem po ekranie smartfona. Nie podejmuje stałej pracy, wystarczy dorywcza, trochę tu, trochę tam i zarobi na to, czego potrzebuje. Byle był internet i chińska zupka. Drugą skrajnością są młodzi ludzie, którzy wydają swoje zarobki na dobra luksusowe. Mieszkają na koszt rodziców, a stać ich na torebkę czy zegarek za kilka, kilkanaście tysięcy. Nie mają zobowiązań, dzieci, nie wchodzą nawet w stałe związki.

1. Pozwólmy dzieciom na samodzielność

Czyli nie puszczamy tej strzały z łuku?

Nie napinamy nawet cięciwy. Często dyskutuję z moimi znajomymi o tym, kiedy jesteśmy gotowi uznać, że dziecko jest już dorosłe. Mało kto uważa, że matura, ukończenie 18 lat, są momentem granicznym. Już prędzej 26–28 lat. Rodzice dziś utrzymują dorosłe dzieci i nie widzą w tym nic złego, bo mają poczucie, że muszą je wspierać. Wielu mówi mi z przekonaniem, że ich dziecko jest samodzielne, ale potem się okazuje, że opłacają mu mieszkanie, studia, wakacje. Mówią z dumą: „Za jedzenie sam(a) sobie płaci”. „Jest samodzielny( a), bo studiuje poza domem”. Ale to mama zorganizowała, wynajęła mieszkanie, pomogła wybrać studia: „Zobacz, tu jest taki fajny kierunek, czy to nie jest coś dla ciebie?”.

To źle, że chcemy być wspierający?

Nie oceniam, mówię o skutkach: w dzisiejszym świecie młodzież nie pożąda samodzielności. Duża część młodych dorosłych oczekuje, że rodzic będzie dalej trzymał nad nią klosz. Samodzielność jest wtedy, kiedy dziecko jest w stanie się utrzymać i samo podejmować decyzje. Jest w stanie przetrwać i poradzić sobie bez mojej pomocy. Jeśli tak myślimy, od małego uczymy dziecko załatwiać sprawy, dbać o własne interesy, w pojedynkę rozwiązywać problemy. Ja jestem obok, mogę doradzić, jeśli poprosi, ale nie pędzę z pomocą. Jeśli się zaszczepi w głowie dziecka pragnienie niezależności i samodzielności, cięciwa jest napięta i wystarczy odsunąć palec, by strzała poszybowała. A jeśli nie zaszczepimy, to mamy wypychanie dziecka z domu. „Może bym i chciał(a) mieszkać na swoim, ale pomożesz opłacić czynsz, mamo?”

2. Stawiajmy granice

Dlaczego tak jest? Czemu nie wychowujemy dzieci tak, by pragnęły samodzielności?

Ponieważ jesteśmy pokoleniem wyuczonym zadowalania swoich rodziców. Nie mieliśmy głosu, jak ryby. Uważaliśmy, że musimy być na każde zawołanie, bo inaczej okażemy się niewdzięcznikami. Od większości ludzi w moim wieku słyszę, że znają ten tekst: „Kto mi poda szklankę herbaty na starość? Flaki sobie dla ciebie wypruwałam, a ty co?”. Mieliśmy być dobrymi dziećmi i zadowalać rodziców. A teraz chcemy być dobrymi rodzicami i zabiegamy o akceptację naszych dzieci. Uderza mnie, jak agresywnie odzywają się do swoich matek nastolatki, a one nie reagują. Przedwczoraj w IKE-i byłam świadkiem takiej sytuacji - dziewczynka, na oko siedemnastolatka, krzyczy zza regału do swojej mamy: „No, chodź no tu!”. Ze zniecierpliwieniem, złością. Aż się odwróciłam, miałam wrażenie, że krzyczy do psa. Mama podeszła i nie zwróciła jej uwagi, nie postawiła granicy. Dlaczego? Nie może, bo ma potrzebę bycia lubianą przez swoją córkę. Bo jak nie będzie lubiana, to córka ją porzuci. To są doświadczenia przeniesione z relacji z rodzicami. Wiele z nas słyszało: „Jak tego nie zrobisz, nie chcę cię znać”. Dziś mają czterdzieści kilka lat i się boją, że to samo usłyszą od swoich córek.

Chciałam spytać, jak nie zepsuć relacji z dorosłym dzieckiem, a ty mi mówisz: Nie bój się, że ją zepsujesz.

Tak, bo ten lęk, że zostaniemy odrzuceni przez swoje dzieci, że ocenią nas jako niewystarczająco dobrych rodziców, powoduje, że nie potrafimy wypuścić strzały. Postawić granicy i powiedzieć: „Słuchaj, dostałe(a)ś ode mnie wszystko, co mogłam ci dać, teraz jesteś dorosła(y), czas, żebyś sobie radził(a) sam(a)”. Ale jest jeszcze coś. Starając się o akceptację dzieci, w pewnym sensie je porzucamy. O wiele lat za wcześnie wchodzimy w rolę fajnego kumpla. A kumpel to nie jest ktoś, kto daje poczucie bezpieczeństwa. Rodzic jest tym, kto mówi: „NIE, tu jest granica. Możesz się na mnie złościć, trudno, ale ja ci mówię NIE, bo jestem za ciebie odpowiedzialna”. Jeśli boimy się złości dziecka, zaczynamy pozwalać mu robić, co chce, ubierając to w teorię, że pochylamy się nad jego potrzebami. Kiedy rozmawiam z pacjentami i używam słowa „władza rodzicielska”, to oni się wzdrygają: to przemoc. Nie, to nie jest przemoc. To jest ciężar odpowiedzialności. Ten kto ma władzę, musi dźwignąć odpowiedzialność za bezpieczeństwo dziecka, musi postawić mu granice, musi je nauczyć radzić sobie w życiu. Wtedy dziecko czuje, że ma dzieciństwo. Jest dzieckiem i ma rodzica, który trzyma granice, a ono może się buntować, bo ma przeciwko czemu. Dzisiaj młodzież praktycznie się nie buntuje, bo rodzice „pochylają się” nad jej potrzebami.

3. Nauczmy dziecko radzić sobie z trudnymi emocjami

Co jest nie tak w pochylaniu się nad potrzebami?

Często słyszę od pacjentek, że wzięły dzień urlopu, bo córka wpadła w rozpacz, że przytyła, że ma pryszcze, a chłopak jej nie odpisał. Mama ma poczucie, że powinna zostać z córką i wspierać ją emocjonalnie. Pociesza, ociera łzy, uspokaja, doradza, poprawia humor. Tylko że to nie powoduje, że nastolatka przy kolejnym problemie będzie funkcjonować lepiej. Przeciwnie, znowu wpadnie w rozpacz. Jeśli rzuci ją chłopak, będę musiała wziąć urlop na tydzień. Jak sobie poradzi, kiedy sama będzie matką i posprzecza się z mężem? Zostawi dzieci i przyjedzie do mnie? Nie mogę być zawsze przy niej, to niedobre dla niej i dla mnie. Nie chodzi tu o to, że mamy nie wspierać dzieci, przeciwnie. Wsparciem jest nauczyć je, jak pomieścić, jak „skontenerować” emocje, a nie jak przerzucić je na rodzica. Na terapię przychodzi wielu młodych dorosłych, którzy, gdy zderzają się w dorosłym świecie z czymś, co jest dla nich trudne, odreagowują poprzez agresywne zachowanie albo wpadają w stany lękowe, depresje. Bo nie są w stanie unieść emocji, nie mają umiejętności przetrzymywania frustracji. Myślę, że paradoksalnie w naszej kulturze negatywną rolę odegrała idea rodzicielstwa bliskości – piękna wizja, ale chyba niewłaściwie wdrożona. Pochyl się nad trudnością oznacza: zauważ, wysłuchaj, ale pozwól, by dziecko zostało z negatywnymi emocjami. Współczesny rodzic bardzo rzadko potrafi na to przyzwolić, bo ma poczucie winy: moje dziecko cierpi, to znaczy, że ja muszę coś zrobić, bo może jestem niewystarczająco dobra.

 

Bardzo dziś chcemy, żeby dzieci były szczęśliwe.

Ale jesteśmy od tego, żeby nauczyć je funkcjonowania w dorosłym świecie. Jeśli będę zdejmować z dziecka każdy dyskomfort, a wraz z nim odpowiedzialność za trudne emocje, ono i tak prędzej czy później zderzy się z trudnościami w dorosłym życiu i ich nie udźwignie. Moim zadaniem jest uczyć dziecko przeżywać dyskomfort w warunkach kontrolowanych, żeby się z nim mierzyło, gdy ma mnie. „Wiem, że ci smutno, kochanie, ale ja teraz idę do pracy, a ty do szkoły”. „Chciałabym cię przytulić, może napijemy się we dwie herbaty wieczorem na kanapie i porozmawiamy?” Dziecko czuje wsparcie, gdy rodzic mówi mu, co jest zdrowe, a co niezdrowe.

4. Pracujmy ...  ale nad swoimi lękami

Co możemy zrobić, gdy dziecko dorosło, a my martwimy się, że nie jest samodzielne?

Najpierw popracujmy nad swoim lękiem przed tym, że je skrzywdzimy, jeśli przestaniemy się opiekować. Bo to jest zawsze ten sam przypadek: „Ale przecież on sobie nie da rady, jak ja mu nie zrobię jedzenia, to on będzie na macdonaldzie przez tydzień”. „Jak nie pojadę i nie posprzątam, to będzie żył(a) w brudzie”. Mama musi dojść do poczucia: zrobiłam tyle, ile mogłam. Moje dziecko dorosło i dobrze jest dla niego, żeby radziło sobie samo. Teraz zaczynam żyć swoim życiem.

5. Dajmy dorosłym dzieciom przestrzeń

Słyszałam ciekawą opinię terapeutki Sarah Winter, która mówi, że przyzwyczajamy się być odpowiedzialni ZA dzieci i nie umiemy się nauczyć odpowiedzialności WOBEC dzieci. Trafne. Kiedy dziecko dorasta, czas odpowiedzialności ZA mija, a pojawia się ta druga – za własne postępowanie WOBEC dziecka.

Często słyszę od mam: „Chciałabym, żeby moje dziecko się usamodzielniło”. Ale po chwili się okazuje, że jednocześnie potrzebują, żeby syn codziennie był, coś załatwiał i naprawiał, żeby córka poszła z nią na zakupy, że wciąż chcą ją ubierać. Gdzie jest przestrzeń dla ich spraw, dla ich nowych partnerów? Żeby żyć dorosłym życiem, dzieci muszą mieć poczucie, że rodzice ich nie potrzebują. Że mogą wyjść z domu z poczuciem wolności i zacząć dorosłe życie, a gdy budują związek, nie oznacza on porzucenia matki czy rodziny. Przecież to, że dziecko chce opuścić dom, nie oznacza, że ucieka, bośmy je zawiedli. Przeciwnie, to powinno być dla nas powodem do dumy. Jeśli nasze dzieci chcą budować samodzielność, to znaczy, że zdaliśmy egzamin jako rodzice.

6. Nauczmy podejmować własne dorosłe decyzje

Czym są właściwie dobre relacje z dorosłym dzieckiem?

Jeśli ma zacząć samodzielne życie, musimy przyzwolić na to, żeby podejmowało własne decyzje. Czyli przestać wyręczać i ratować, a kiedy przychodzi z kolejnymi pytaniami, umieć powiedzieć: „Słuchaj, to jest twoje życie i ja nie wiem, co będzie dla ciebie dobre”.

Dziecko prosi o radę, a ja mam mu powiedzieć, że nie wiem?

A czy na pewno wiesz, co będzie dla niego dobre? Może chcesz uwolnić je od dyskomfortu, który będzie w jego przypadku zbawienną lekcją? To dorosły człowiek, prawda? Kiedy rozmawiamy z przyjaciółmi, mówimy czasem: „Faktycznie, trudna sytuacja. No nie wiem, co ci poradzić, usiądźmy razem, zastanówmy się”. Ale wiemy, że przyjaciel sam dokona wyboru. Dziecko dorosło i jest tak samo. Ono decyduje. Teraz jest czas, że z roli rodzica naprawdę możemy przejść do roli kumpla i powiedzieć: „Nie wiem, może ty znajdziesz lepsze rozwiązanie? Może ty mi doradzisz?”. Bo to już nie jest dzieciak, za którego dźwigamy odpowiedzialność. Jako dorosły powinien być w stanie dźwignąć ją sam za siebie. Nie martwię się, o której kumpel wrócił do domu, co jadł i w co się ubrał, chyba że dzieje się coś naprawdę niepokojącego. Ale generalnie przestaję myśleć o rzeczach, które przedtem były moją troską, czuję się z niej zwolniona.

7. Traktujmy jak przyjaciela

Mam wrażenie, jakbyś mówiła, że to nie jest takie ważne, żeby nasze relacje były ciepłe i serdeczne.

Mówię raczej, że ja bym chciała, żeby moje dorosłe dziecko przychodziło do mnie jak przyjaciel, w poczuciu wolności. Nie dlatego, że nie radzi sobie z codziennością, i nie dlatego, że musi, bo mama sobie bez niego nie da rady. Albo dlatego, że inaczej mama się obrazi lub będzie cierpiała. Kiedy dzwonię i mówię: „Zapraszam na tort urodzinowy”, chcę, żeby czuło, że może odpowiedzieć: „Oj, mamo, nie dam rady, może mógłbym wpaść w sobotę?”. „Jasne, możesz. Tortu już nie będzie, ale zapraszam”. Świat się nie wali, mama nie pogrąża się w rozważaniach, czy była dobrą matką, skoro dziecko zapomniało o jej urodzinach, co zaniedbała, czego nie nauczyła i jak ono mogło zapomnieć?! Oczywiście to pożądane, żeby dziecko lubiło swojego rodzica, ale ono będzie go lubić wtedy, kiedy rodzic nie będzie go wikłał, kiedy będzie miał swoje życie i nie będzie depresyjnym dziadem siedzącym w kącie. Wtedy, gdy będzie coś ciekawego w życiu robił i miał na twarzy uśmiech. Mówię czasem mojemu dorosłemu dziecku, że na troskę o mnie przyjdzie czas kiedyś, jak będę stara, jak mnie choroby dopadną. Ale teraz, gdy obydwoje jesteśmy dorośli, wreszcie możemy być jak przyjaciele.

Marta Mauer-Włodarczyk - Psycholożka kliniczna, psychoterapeutka poznawczo-behawioralna, terapeutka par. Prowadzi poradnię SENSiTY na warszawskim Żoliborzu.

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 09/2025