„Z miłością, Meghan” to nowy program Meghan Markle, dostępny na platformie Netflix od 4 marca. To skrzyżowanie Marthy Stewart i Gwyneth Paltrow w wykonaniu księżnej Sussex. Czym mnie to show zaskoczył? I czy przemówiła do mnie wizja kalifornijskie sielanki byłej księżnej?
Spis treści
Przyznam, że gdyby nie nazwisko Meghan Markle nie zaczęłabym oglądać tego programu. Raczej nie jestem fanką show o gotowaniu czy urządzaniu przyjęć (z chlubnymi wyjątkami), a właśnie taki program przygotowała była księżna. Jednak jej nazwisko zarówno przyciąga, jak i stanowi barierę w obiektywnej ocenie nowej pozycji Netflixa. „Z miłością, Meghan” miał wystartować jeszcze w styczniu, ale emisja została wstrzymana z uwagi na dzikie pożary trawiące Los Angeles, w którym kręcony jest show. Część recenzji została jednak opublikowana i nie były one raczej przychylne. Meghan zarzucano kopiowanie zarówno teściowej, księżnej Diany, jak i szwagierki, Kate. Z kolei inni piszą, że Meghan miała wreszcie okazję ukazać swoją prawdziwą, zrelaksowaną twarz rodowitej Kalifornijki. Jak w przypadku innych przedsięwzięć Sussexów, także ocena „Z miłością, Meghan” często wynika z naszego stosunku do pary.
„Z miłością, Meghan” to 8-odcinkowy (każdy odcinek trwa między 35 a 40 minut) program, którego gospodynią jest Meghan Markle. Każdy odcinek ma swój temat przewodni, ale raczej luźno traktowany (w pierwszym odcinku o pszczołach pszczoły zajmują może 5 minut ekranowego czasu) oraz gości. Gośćmi są zarówno znajomi Meghan, tacy jak aktorka i scenarzystka Minday Kaling czy koleżanka z serialu „W garniturach” Abigail Spencer, jak i szefowie kuchni którzy uczą prowadzącą nowych przepisów. Tematyka? Od wspólnego przygotowania przekąsek, przez zaplanowanie przyjęcia dla dzieci, po wspólne przygotowanie świec z wosku hodowanych w przydomowym ogródku pszczół.
Produkcje Harry’ego i Meghan dla Netflixa przyzwyczaiły nas do dostarczania nam plotek na temat życia pary na brytyjskim dworze. Jednak w „Z miłością, Meghan” jest zaskakująco niewiele informacji na temat prywatnego życia pary. Meghan kilkukrotnie mówi o życiu „przed, po i w trakcie” czy przeprowadzce do Londynu a następnie Kalifornii, ale nie rozwija tematu. Książe Harry pojawia się w programie w ostatnich kilku minutach, nie zobaczymy za to dzieci pary, Archiego ani Lili. Dostajemy okruszki z życia Markle: ploteczki o torcie weselnym Meghan, krótkie przybliżenie na zdjęcie z przyjęcia dla Archiego, wyznanie koleżanki, że książę Harry robi dobrą jajecznicę, ale nic ponad to. Program nie jest również kręcony w domu Harry’ego i Meghan, ale w wynajętej w pobliżu ( i pięknie położonej) rezydencji. Zatem okazji do podglądania prawdziwego życia pary jest niewiele.
Oglądając program zapisałam jednak kilka ciekawostek na temat życia Meghan Markle, których wcześniej nie znałam.
Zanim Meghan zaczęła spotykać się z księciem Harrym, poza grą w serialu „W garniturach”, prowadziła również blog lifestyle’owy „The Tig”. W tworzeniu pięknych zdjęć i kreowaniu uroczych momentów ma więc doświadczenie. „Z miłością, Meghan” jest przepięknie nakręcony, z długimi ujęciami kwiatów, warzywnych rabatek i uroczych zakamarków ogrodu.
Co nam serwuje Meghan? Oglądanie jak dolewa zapachowych olejków do soli Epsoma, aby stworzyć spersonalizowane torebki do kąpieli dla swoich gości. Wspólne gotowanie ze znajomymi z warzyw z własnego ogródka i wizyty w ulubionej kwiaciarni. Widz otrzymuje garść porad, ale raczej w stylu jak zrobić kostki lodu z zatopionymi płatkami kwiatów, niż przygotować bezę Pavlovej. Czasami możemy się zmęczyć stwierdzeniami takimi jak „To symbol Twoich intencji” (o wspólnym robieniu świeczki) czy „Przebywanie na powietrzu jest takie uziemiające”, całość jest jednak atrakcyjnym wizualnie połączeniem angielskiej estetyki (popołudniowe herbatki i kanapki z ogórkiem) z kalifornijską dbałością o świeżość.
Wszystko to jednak stoi w kontrze do deklaracji Meghan i Harry'ego na temat poruszania ważnych społecznie problemów. "Z miłością, Meghan" to zabawa bardzo zamożnej kobiety, która radzi nam żeby nie wydawać pieniędzy na drogie prezenty dla dzieci a zamiast tego samemu przygotować "gift bags" zawierające bardzo drogi miód Manuka. Meghan przechadza się po idealnie zadbanym ogrodzie, wśród zjadających winogrona kur i opowiada nam o zaletach świeżego jedzenia. Brzmi to tym bardziej absurdalnie w Stanach Zjednoczonych, gdzie miliony ludzi mieszkają na tzw. food desert, obszarach bez dostępu do świeżej żywności.
Jeśli potraktujemy „Z miłością, Meghan” jako fantazyjną bajką, eskapistyczną zabawę w wyobrażenie na temat życia w Kalifornii, to w tej konwencji Meghan zbierająca maliny prosto z krzaczka ręką bogato zdobioną złotą biżuterią czy gotowanie w jedwabiach, ma sens.
W swoim programie Meghan jest urocza, dbająca o swoich gości, zrelaksowana i uśmiechnięta. Pokazuje się w swoim naturalnym otoczeniu i chce żebyśmy my, widzowie, ją polubili. Czy to się udaje? Moim zdaniem nie do końca. Czasami to kwestia drobnych spraw. Kiedy jej długoletni przyjaciel rani się w rękę, zrozpaczona Meghan krzyczy, że to katastrofa, bo on przecież tą ręką pracuje jako makijażysta. Przyjaciel jej jednak tłumaczy, że zranił się w prawą rękę a jest leworęczny. Czy to nie jest coś, co długoletni przyjaciele o sobie wiedzą?
Odnoszę też wrażenie, że Meghan chce w tym programie dwóch różnych rzeczy. Z jednej, pokazać się jako normalna osoba, „dziewczyna z ludu”, jak wtedy kiedy opowiada że jako dziecko jadła dużo fastfoodów i uwielbiała Taco Bell, biega za kurami czy wyznaje, że kręcąc serial „W garniturach” w Toronto zapraszała osoby poznane na spacerze z psem do domu. Z drugiej strony, w wielu momentach nachodziła mnie refleksja, że jest to kryptoreklama marki dżemów Markle (która w między czasie zmieniła nazwę z American Riviera Orchard na As Ever), które były wspominane w każdym odcinku (i stały się nawet elementem dłuższej rozmowy między Markle a Mindy Kaling), a ostatni odcinek został w całości poświęcony przygotowaniu przyjęcia z okazji otwarcia firmy. Czy to coś złego, że była księżna chce sprzedawać dżemy? Absolutnie nie, ale czułam się trochę jakbym została zaproszona na brunch do znajomej, który okazał się spotkaniem w sprawie marketingu bezpośredniego.