Wywiad

Sebastian Karpiel-Bułecka o trudnej relacji z ojcem i chorobie: "Wizerunek twardego mężczyzny z gór to bzdura"

Sebastian Karpiel-Bułecka o trudnej relacji z ojcem i chorobie: "Wizerunek twardego mężczyzny z gór to bzdura"
Sebastian Karpiel-Bułecka udzielił szczerego wywiadu miesięcznikowi "Pani". Muzyk otworzył się między innymi na temat relacji z ojcem.
Fot. Akpa

Sebastian Karpiel-Bułecka zmaga się z nerwicą lękową od lat. Mówi więc, że bzdurą jest założenie, że mężczyźni z gór są twardzi i hardzi. W szczerej rozmowie lider zespołu Zakopower opowiedział nie tylko o walce z chorobą, ale też o ostatnich chwilach spędzonych z ojcem. 

Sebastian Karpiel-Bułecka - dzieci. Czego muzyk nauczył się od swoich pociech?

PANI: Czego się pan nauczył od dzieci?

Sebastian Karpiel - Bułecka: Cały  czas  uczę  się  cierpliwości  i  pokory.  Myślę,  że  zrobiłem  spore  postępy  w  tej  dziedzinie. Tu  trzeba  czasami  zrezygnować z siebie, ze swoich potrzeb, odłożyć je na bok, a poświęcić czas dzieciom,  nie  ma  innego  wyjścia.  Ale  to  jest  fajne. Cierpliwości całe życie mi brakowało, zawsze wszystko chciałem szybko: rach ciach ciach, wszystko mieć, zdobyć, być tu, być tam. Teraz tak się nie da. Czuję, że to mnie kształtuje jako człowieka, kształtuje moją osobowość. Po prostu pomaga mi być lepszym.

Kupił pan córce skrzypce?

Jeszcze nie. Uczy się grać na fortepianie  i  na razie niech tak będzie. Skrzypce to trudny instrument, wymagający. Trzeba mu poświęcić mnóstwo czasu. Przyjdzie na nie czas. Nie chcę dzieci do niczego zmuszać. Jeśli wybiorą inną drogę, pogodzę się z tym, ale...  nie  grozi  im  to  kompletnie. Muzykę mają w genach, więc będą  grały, a czy zawodowo, czy będą z tego żyły, czas pokaże.

 

Sebastian Karpiel-Bułecka wspomina relacje z ojcem 

Kiedy na świat miał przyjść pański syn, zmarł pana tato. Symboliczna zmiana warty. Rodzice rozstali się, kiedy był pan bardzo mały. Zdążył pan o wszystkim porozmawiać z ojcem?

Nie do końca, ale powiedziałem mu najważniejsze. To zdążyłem.

Mogę zapytać, co to było?

Że go kocham. To była kwestia dni, czułem, że to jest ten moment. Chciałem to załatwić, zanim odejdzie, żeby potem nie żałować. Zrobiłem to dla siebie, ale myślę, że też dla niego.

Miał pan do ojca żal?

Na pewno, ale czy słuszny? Trudno mi ocenić. Nie znam dokładnie historii między rodzicami, jak to naprawdę wyglądało, co tam się wydarzyło. To nie było jednoznaczne. Trudno oskarżać  jedną  stronę o to, jak wyglądało moje życie jako dziecka. Ale brakowało mi ojca jako młodemu chłopakowi. Brat mi go trochę zastępował. Takie rzeczy też kształtują. Z czasem nauczyłem się bardziej go rozumieć, bo życie nie jest takie proste, jak nam się wydaje. Pewnie  rodzice  mogli  kilka spraw lepiej rozegrać, ale może nie potrafili.

Przeprowadziliście męskie rozmowy o życiu?

Nigdy takich rozmów nie prowadziliśmy, ale też nie było potrzeby. Kiedy przychodziłem do ojca – a był już stary, schorowany, zmarł w wieku 89 lat - rozumieliśmy się bez słów. Widziałem, że przeżywa każde   moje   przyjście,   że   mu   stają   łzy   w  oczach.  To  były  ważne  i  emocjonalne  chwile,  więc  nie  musiał  mi nic mówić. Chciałem, żeby zobaczył, jak sobie radzę w roli ojca, jak wychowuję dzieci, ale się nie  udało.  Byłem  z  nim  do  końca.  Dzień  przed śmiercią siedziałem przy jego łóżku i na skrzypcach grałem różne nuty góralskie, bo chciałem go motywować do myślenia o czymś miłym, a on kochał muzykę góralską, wiedział o niej wszystko, świetnie  grał  na  skrzypcach.  Mam  wielką  wdzięczność,  nieraz  o  tym  myślałem. Gdyby ojciec nie przekazał mi swoich talentów, nie byłoby mnie w miejscu, w którym jestem. Więc grałem ojcu różne nuty i prosiłem, żeby powiedział, jak się która nazywa. On mi odpowiadał, a nawet podśpiewywał. W tym całym smutku i żalu, że życie się kończy, że ojciec odchodzi, pojawiły się takie ważne chwile dla nas obu. Tata zmarł w domu, otoczony rodziną.

To piękne...

No  piękne!  Uczy  obcowania  ze  śmiercią    Naturalności  tego  procesu.  Żyjemy,  ale  przychodzi  też  czas  na  odejście  z  tego  świata. Dzisiaj wszyscy chcieliby żyć jak najdłużej i jak najdłużej być młodzi i piękni. Okłamujemy się, że śmierć nas nie dotyczy,  nie  spotka,  nie  zwracamy  na  nią  uwagi, spychamy poza obrzeża świadomości. To aż zabawne, bo śmierć jest nierozerwalną częścią życia. Ludzie w miastach często umierają w szpitalach, w samotności. Podhale jest inne, tu każdy chce mieć rodzinę przy sobie, jak najbliżej. Pamiętam śmierć mojej babci, mojego dziadka, oni umarli w domu, przy mnie. Wszyscy staliśmy i się żegnaliśmy. Potem zwłoki leżały w domu i sąsiedzi przez trzy dni przychodzili,  modli  się  i  żegnali.  Tak jest do dziś. Może nie na taką skalę, ale jest.

 

Sebastian Karpiel-Bułecka - choroba. Muzyk zmagał się z nerwicą lękową

W tej rozmowie mnóstwo emocji w panu buzuje, a podobno mężczyźni z gór są hardzi i twardzi.

To  są  bzdury.  Oczywiście  jak  trzeba  są  twardzi,  ale  jest  tam  mnóstwo  ludzi wrażliwych. Górale to bardzo uzdolniona nacja, trzeba być wrażliwym, żeby uprawiać sztukę. Jeżeli przeszlibyśmy się po podhalańskich domach, to gwarantuję, że  w  co  drugim  znaleźlibyśmy  kogoś  uzdolnionego artystycznie, czy to muzykanta, malarza, rzeźbiarza, tancerza.

Artyści są często nadwrażliwi. Niedawno wziął pan udział w kampanii społecznej „Zobacz człowieka”.

Chciałem pomóc ludziom mierzącym się z różnymi problemami psychicznymi, którzy boją się poprosić o pomoc, boją się komuś powiedzieć. Przyznałem się, że sam miałem  nerwicę  lękową.  Mnóstwo  ludzi  z mojego środowiska boryka się z podobnymi problemami, a wiem, jak to jest odbierane przez społeczeństwo. Kiedy opowiadałem, co się ze mną dzieje, ludzie mi nie wierzyli. Mówiłem prawdę, ale dla nich ona brzmiała abstrakcyjnie: „Gość ma sukces, piękną żonę, rodzinę, dlaczego szuka dziury w całym?”. To było bardzo krzywdzące. Czasami wystarczało, że ktoś mnie zwyczajnie wysłuchał, powiedział: „Wierzę ci, że tak jest”. Nie oceniał mnie. To pomagało.  

Co jest dla pana pocieszeniem w trudnych chwilach?

Jestem człowiekiem wierzącym, więc często modlitwa. Nie wiem, czy mnie pociesza, ale daje mi spokój, wyciszenie, pomaga mi przejść przez trudne momenty. Staram się ufać Panu Bogu, że to wszystko ma sens. Pocieszeniem są też dla mnie moi bliscy, moje dzieci. Kiedy z nimi jestem, zapominam o problemach. Oczywiście mam też dużo lęków z nimi związanych, myślę o ich przyszłości, chciałbym, żeby były zdrowe, żeby dobrze im się żyło. 

Cały tekst przeczytasz w lutowym wydaniu magazynu "Pani".

OKLADKA Grochowska

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również