Historie osobiste

W sanatorium mam drugie życie. I drugiego partnera. Pozbyłam się za to wyrzutów sumienia

W sanatorium mam drugie życie. I drugiego partnera. Pozbyłam się za to wyrzutów sumienia
Fot. Getty Images

Czy lecznicze kąpiele rozluźniają nie tylko spięte mięśnie, lecz także… normy moralne? Dlaczego niektórzy zdradzają męża lub żonę "na turnusie"? Jak wynika z badań OBOP-u z 2019 roku, flirty i romanse w sanatoriach przeżywa ok. 60 proc. kuracjuszy. Niektórzy mają na wyjazdach stałych partnerów, z którymi tworzą drugie "sanatoryjne małżeństwo" funkcjonujące jako alternatywny wobec ślubnego związek. Co ich do tego skłania? Oto, co mówią.

Agnieszka, 67 lat: ucieczka od rutyny

7 lat temu przechodziłam trudny rok. Zostałam emerytką i siedzenie w domu wykańczało mnie psychicznie. Brakowało mi ludzi, w domu niewiele się działo, a z mężem po 35 latach związku czułam się jak z bratem. Skierowanie do sanatorium w Kołobrzegu powitałam prezent od losu. Z Marcinem poznaliśmy się już drugiego dnia. Od początku mnie adorował, zapraszał na kawy, przynosił moje ulubione napoleonki. Był przystojny, zadbany, z kindersztubą. I z żoną – nigdy tego nie ukrywał. Spędzaliśmy razem coraz więcej czasu, choć żadne z nas nie uważało, że to wielka miłość. Był niezły seks, sporo śmiechu, znowu przez chwilę miałam motyle w brzuchu i czułam się może nie na 18, ale na 28 lat. W domu tęskniłam za nim, ale raczej za fizycznością, co przynajmniej zaowocowało pewnym ożywieniem w mojej małżeńskiej sypialni.

Spotkaliśmy się jeszcze dwa razy – pojechaliśmy oboje do sanatorium już odpłatnie, nie na ZUS. Terminy uzgodniliśmy przez Facebook. Oboje wiedzieliśmy, po co tam jedziemy. Czwartego razu nie było, bo żona Marcina zachorowała i stwierdził, że musi się na niej skupić. Nie drążyłam. To może okropne, ale chyba traktowałam go jak bonus, taką – hm…. – specjalną fizjoterapię? Mąż się nigdy nie dowiedział i nie dowie. Wyrzuty sumienia? Trochę mam. Ale z drugiej strony potem już nigdy go nie zdradziłam, a nasze życie się polepszyło – chyba dlatego, że ja znowu poczułam się atrakcyjną kobietą.

 

Monika, 59 lat: spełnienie młodzieńczych marzeń

Zakochałam się jak nastolatka – ale nie w liceum, tylko teraz, niedawno... Na co dzień żyję spokojnie. W domu mąż, dzieci mieszkają na sąsiedniej ulicy, wnuki przychodzą do nas po szkole. W sanatorium nie poznawałam sama siebie. Wypatrywałam oczy za "Włochem", bo tak go – po urodzie – nazwałam. Wyglądał jak z filmu. Młodszy ode mnie o 6 lat, zabawny, czarujący. Te dwa tygodnie romansu z nim były jak sen, jak spełnienie młodzieńczych marzeń. Po powrocie strasznie cierpiałam, schudłam, mąż martwił się, że mam depresję. A ja odchorowywałam zdradę, o której nie mogłam mu powiedzieć, bo jest dobrym człowiekiem i bym go tym zniszczyła. Więc wypłakałam się jedynej przyjaciółce, której mogę ufać, poprawiłam koronę i ruszyłam dalej.

Kiedy pojechałam do sanatorium po dwóch latach, on tam znowu był. Totalny przypadek. I wszystko wróciło. Jak na mnie spojrzał i się uśmiechnął, nie dałam rady mu się oprzeć. Od tamtej pory spotykamy się raz na rok albo dwa, zależy jak się nam ułożą turnusy. Te kilka tygodni daje mi tyle energii, czuję się znowu chciana, adorowana. Pilnuję, żeby nic się nie wydało, on zresztą też – także ma żonę. To nasze trzy tygodnie urlopu od rzeczywistości w roku. Potem przez kilka tygodni okropnie za nim tęsknię. Ale żadne z nas nie zrezygnuje z normalnego życia i małżeństwa. Nawet nie przyszło nam do głowy, żeby układać sobie życie razem, od nowa. Żyjemy więc w dwóch światach. Z nadzieją, że jakimś cudem zawsze uda się trzymać je od siebie z daleka.

 

Krystyna, 62 lata: to była... okropna niespodzianka

Wszystko wyszło na jaw, kiedy postanowiłam zrobić mężowi niespodziankę – jego wyjazd do sanatorium wypadał w naszą rocznicę ślubu. Pojechałam z moim popisowym tortem kawowym, który uwielbiał. I dowiedziałam się, że ma tam panią, z którą spotykał się od lat…

Miał pokój jednoosobowy, dopłacał za niego, bo mówił, że inni kuracjusze chrapią, więc się nie wysypia. Przyjechałam wieczorem, po kolacji i poprosiłam panie na recepcji, żeby mu nic nie mówiły, bo to niespodzianka. No i była, bo był z tą kobietą w pokoju. Nie zastałam ich wprawdzie w łóżku, ale jej szlafrok wisiał w łazience, kosmetyki stały na półce. Ona wybiegła z pokoju, on powiedział tylko "przepraszam Krysiu". I tak skończyło się moje 35-letnie małżeństwo. Dzieci namówiły mnie na terapię, bo moje poczucie własnej wartości przestało istnieć. Przez lata żyłam ze zdrajcą – jak mogłam tego nie widzieć, nie czuć? Jak on mógł? Zbierałam się dwa lata. Po czterech poznałam miłego wdowca, z którym się teraz spotykam. Znowu zaczynam być szczęśliwa. A do sanatorium nigdy w życiu nie pojadę.

 

Sanatoria miłości

Jak wynika z raportu "Turystyka uzdrowiskowa i jej postrzeganie przez kuracjuszy" Polacy jeżdżą do sanatoriów, by podreperować zdrowie i wypocząć. 10 proc. kuracjuszek i 27 proc. kuracjuszy za bardzo ważne uważa nawiązywanie kontaktów towarzyskich. Zwłaszcza panowie traktują sanatoria jako szansę na romans – według OBOP-u postrzega je tak aż co piąty ankietowany mężczyzna. Nie ma badań pokazujących, jak wiele sanatoryjnych związków jest stałych – a raczej odnawianych przy każdym turnusie. Jak jednak wskazuje praktyka, takie sytuacje zdarzają się w niemal każdym uzdrowisku. Dlaczego sanatoryjny romans tak nas wabi?

"Pobyt w sanatorium to oderwanie od rzeczywistości. Nikt cię tam nie zna, możesz zbudować sobie nową tożsamość, przestać być na chwilę mężem, żoną, matką, pracownikiem, babcią. Jest jak na wakacjach – możesz odżyć, poczuć się znowu młodym, atrakcyjnym, podrywanym. To wzmacnia ego i uruchamia potrzebę flirtu. W efekcie łatwo wejść w nową relację, nawet gdy w domu czeka małżonek", tłumaczy Violetta Nowacka, psycholożka i psychoterapeutka, twórczyni poradni "SELF Przyjazne Terapie", "jeśli ktoś na co dzień żyje rutynowo, nie zaspokaja swoich potrzeb radości i przyjemności, bo na przykład jest w długoletnim małżeństwie, gdzie bliskość i intymność już wygasły, to w sanatorium jest mu łatwiej zdecydować się na coś, czego w "normalnym" życiu by nie zrobił", mówi psycholożka. I dodaje, że w rezultacie dwoje ludzi może zawrzeć rodzaj kontraktu emocjonalnego – spotykać się cyklicznie i traktować to jak wakacje od życia. Przy czym oboje cenią sobie swoje, najczęściej długoletnie małżeństwa i nie chcą się rozwodzić. Dzielą świat na dwa – małżeństwo daje bezpieczeństwo, uznanie, a romans przyjemność, emocje, nowe przeżycia. To rozdzielenie pomaga im zredukować poczucie winy. Zaryzykowałabym twierdzenie, że działa tu mechanizm dysocjacji, który pozwala się zdystansować i nie czuć dyskomfortu, w tym wypadku wyrzutów sumienia. Niektórzy mogą więc całymi latami trwać w takim układzie.

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również