Moja siostrzenica przedstawiła mi listę swoich oczekiwań ślubnych. Oczekuje ode mnie podroży na Malediwy i porcelany za kilkanaście tysięcy. A ja, zamiast radości z tego wesela, czuję się wykorzystana.
Spis treści
Wiedziałam, że ten dzień kiedyś nadejdzie, a ponieważ szczęście siostrzenicy było mi bliskie, wyglądałam go z radością. Sama mam dwóch synów, którzy choć od lat pozostają w stałych związkach, wciąż powtarzają, że mogę zapomnieć o „ślubnym cyrku”, jak to ujął młodszy.
– Jeśli kiedyś się pobierzemy z Magdą, to chcemy kameralnej uroczystości dla najbliższych. – Mikołaj od liceum miał tę samą dziewczynę.
– A mnie wystarczy wspólny kredyt na mieszkanie – dodał mój pierworodny, z zawodu bankowiec.
Zatem na piękny ślub i wspaniałe wesele, które będą pomagać organizować, szanse dawała mi tylko siostrzenica, jedyna dziewczynka w rodzinie. Dodatkowo między moimi synami a Melanią jest ponad dziesięć lat różnicy. Traktowałam ją jak moją prawie-córeczkę i lubiłam rozpieszczać. Nic dziwnego, że byłam jej ukochaną ciocią.
Czas biegnie za szybko. Dopiero co Melania była dziewczynką z warkoczykami, a teraz to już młoda kobieta, która wybiera swoją suknię ślubną...
Nasza rodzina nie jest duża. Prócz byłego męża, z którym pozostaję w przyzwoitych stosunkach, i dorosłych synów, którzy częściej dzwonią, niż mnie odwiedzają, mam tylko siostrę, szwagra i Melanię. Rodzice już nie żyją, a ponieważ nie mieli rodzeństwa, odpadał problem zapraszania na wesele dawno niewiedzianego wujostwa czy nielubionego kuzynostwa.
– Bo niby wypada! – śmiała się Melania, kiedy zaczynali z Erykiem planować ślub. – Eryk też nie chce dużej imprezy. Zorganizujemy kameralną uroczystość w ogrodzie dworku, a potem elegancki obiad. Będzie pięknie…
Potakiwałam. Już to widziałam oczami wyobraźni, tak jak swoją rolę w przygotowaniach. Na pewno przyda im się pomoc przy planowaniu i organizacji tak ważnej uroczystości. A ponieważ zawsze miałyśmy dobry kontakt z Melanią, nie powinna się krępować o tę pomoc poprosić. Patrzyłam, jak dorasta, pamiętam każdy etap, a jednak miałam wrażenie, że tylko na chwilę przymknęłam oczy, a ona w tym czasie z pyskatego podlotka wyrosła na wyważoną młodą kobietę.
Liczyłam się z tym, że to wydarzenie będzie mnie kosztować. Nie narzekałam na brak pieniędzy. Zarabiałam bardzo dobrze. A od kiedy żyłam sama, nie musząc nikogo utrzymywać, zostawało mi na koncie całkiem sporo. Nie stroniłam od mężczyzn, ale nie zmierzałam żadnego wpuszczać do domu. Przeżyłam swoją wielką miłość i wystarczy. Miałam pracę, zagraniczne podróże, spotkania z ciekawymi ludźmi, od czasu do czasu przyjęcia – to było moje życie i nie potrzebowałam, by ktoś w nim mieszał.
Byłam singielką z wyboru, która potrafiła korzystać z życia. A dla bliskich umiałam być hojna. Dlatego od jakiegoś czasu odkładałam pieniądze na wielki dzień Melanii...
– Ciociu, serdecznie cię zapraszamy na ślub i wesele. Będziemy przeszczęśliwi, gdybyś towarzyszyła nam w takim momencie – powiedziała wzruszonym głosem, gdy z Erykiem wręczali mi zaproszenie.
Choć się tego spodziewałam, również zaszkliły mi się oczy. Otworzyłam eleganckie zaproszenie, chcąc przeczytać szczegóły, o których przecież wiedziałam od kilku miesięcy. Mimo wszystko chciałam spojrzeć na delikatne, srebrne litery wydrukowane na eleganckim papierze, który pomagałam wybierać, podobnie jak wzór nadruku.
Ze środka wypadła niewielka karteczka.
– To lista prezentów, żeby ułatwić gościom życie – wyjaśniła Ania. – Każdy dostaje własną listę, na miarę swoich możliwości. Nic nie narzucamy, ale jeśli ktoś zasugeruje się tym, co wymieniliśmy, to będzie nam bardzo miło.
– Tak, oczywiście… – odparłam nieuważnie.
O prezencie pomyślę później, teraz napijemy się kawy i obgadamy szczegóły wesela.
Gdy zostałam sama, sięgnęłam po listę prezentów. Państwo młodzi byli nadzwyczaj praktyczni. Poza wypisaniem kilkunastu propozycji, zamieścili kody QR, abym mogła od razu sprawdzić upatrzoną rzecz. Zaoszczędzili mi czasu. Przebiegłam wzrokiem kolejne punkty i znalazłam wycieczkę. Może zasponsorowałabym im podróż poślubną? Sprawdziłam ofertę i lekko mnie zmroziło. Dwadzieścia jeden tysięcy złotych za Malediwy. To sporo, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że już zaofiarowałam się dołożyć połowę do wesela. Zapłaciłam też za zaproszenia i zawiadomienia oraz wystrój dworku.
Sprawdziłam kolejną ofertę. Kliknęłam w zestaw porcelany obiadowej. Chodziło o kolekcję Versace. Jedna filiżanka – tysiąc pięćset złotych, karafka do wina – prawie cztery tysiące. Myślałam, że to jakiś błąd, ale każdy z prezentów wyceniony był na co najmniej kilkanaście tysięcy złotych. Wysoko ocenili moje możliwości…
Zadzwoniłam do siostry.
– Ta wycieczka…
– Tak myślałam, że wybierzesz wycieczkę! – zaszczebiotała do słuchawki, przerywając mi. – Wyobrażasz sobie? Malediwy! Nie jak za naszych siermiężnych czasów. Ja pojechałam do Zakopanego na tydzień.
Czyli już zdecydowała za mnie.
– A porcelana?
– Cudo, prawda? Talerze od projektanta mody! Nie spodziewałam się, że będziesz aż tak hojna, ale nie krępuj się. Wiesz, młodzi trochę poszaleli, tworząc listę, ale wiesz, gości będzie ledwie garstka, a dobrze by było, gdyby zwróciło im się to przyjęcie, prawda? No i na biednego nie trafiło! – Zaśmiała się.
Zakończyłam tę rozmowę, będąc w jeszcze większym szoku, niż gdy ją zaczynałam. Porcelana i wycieczka? Naprawdę? A mój wkład w wesele to mało? Czy oni mnie mieli za milionerkę… czy za samotną, bogatą ciotkę, dającą się wykorzystywać ukochanej siostrzenicy?
Jestem wściekła i... zmuszona spełnić wygórowane marzenia Melanii. Ślub to nie jest odpowiednia pora, by się zbuntować. Nawet nie zapytałam synów o radę. Wiem, że każą mi wręczyć rozsądną kwotę w kopercie i zignorować kolejne żądania. Ale ja tak nie umiem.
Nagle przestałam się cieszyć ślubem siostrzenicy. Sprawa prezentów zupełnie go przykryła. Poczułam się wykorzystana i poniekąd zmuszona do tego, by wykosztować się bardziej, niż zakładałam. Bo tak właśnie zrobię, żeby… „było miło”