Historie osobiste

"Podobno wszystko miałam podane na tacy. Jestem gorsza od partnera, bo miałam łatwiejszy start?"

"Podobno wszystko miałam podane na tacy. Jestem gorsza od partnera, bo miałam łatwiejszy start?"
Kompleksy chłopaka i zazdrość, że urodziłam się w mieście z prowincji zabiły nasza relację
Fot. Agencja 123rf

"Myślisz, że jesteś lepsza, bo urodziłaś się w Warszawie?", "Dziewczyny z dużych miast są głupsze, ale mają łatwiej", "Te twoje koleżanki z najlepszego liceum w kraju coś słabo ułożyły sobie życie..." - nasłuchałam się komentarzy mojego zakompleksionego męża. Dwanaście lat po ślubie a on wciąż porównywał skąd pochodziliśmy. Kiedy tylko mógł umniejszał mnie, bo rzekomo miałam łatwiej przez miejsce urodzenia. Jego niskie poczucie wartości zniszczyło ostatecznie naszą relację.

Na początku myślałam, że pochodzenie nie ma znaczenia dla relacji. Paweł przyjechał do Warszawy z małego miasteczka pod czeską granicą. Ciekawiło mnie, skąd pochodzi, jak się u niego mówiło na różne przedmioty i wyrażałam zachwyt, że miał tak blisko w góry. Nigdy nie dałam mu odczuć, że miejsce pochodzenia ma dla mnie jakiekolwiek znaczenia, bo nie miało. Nie czułam się lepsza. To on był z bogatszej rodziny, nie ja. 

Temat tabu?

Pierwsze dziwne zachowania związane z tym tematem dostrzegłam po roku znajomości. Byliśmy na kolacji z jego znajomymi i ktoś rzucił, że tylko ja jestem z Warszawy. Uśmiechnęłam się i poprosiłam, by poopowiadali skąd są i jaka był ich droga do stolicy. Niektórzy chętnie wspominali decyzje o wyjeździe na studia, albo w poszukiwaniu pracy, inni woleli nic nie mówić. "Przestań przeprowadzać śledztwo, ludzie nie lubią mówić o swoim pochodzeniu", syknął wtedy Paweł. 

Pamiętam, że Paweł prawie się do mnie nie odzywał po powrocie do domu. Był napięty i nieprzyjemny. Następnego dnia rano przy kawiarce w pracy spotkałam koleżankę z równoległego działu i na pytanie, czemu mam kiepski humor, opowiedziałam o sytuacji z poprzedniego dnia. Grażyna westchnęła i powiedziała, że mnie doskonale rozumie. Jej mąż od lat rzuca jej złośliwe docinki o tym, jak to ona miała łatwiej, bo jej rodzice wysłali ją do dobrego warszawskiego liceum i że się tu urodziła. Próbowałam nawet dyskutować, że może coś w tym jest.., ale ona dodała: „Słuchaj, on stracił pracę półtora roku temu a jest pięć lat przed emeryturą. Śpi do 14.00 a potem spaceruje z psem. Następnie narzeka na to jak w Warszawie promuje się rzekomo warszawiaków i jego kłopotom winne jest... małe miasteczko pod Kaliszem, z którego pochodzi. No i oczywiście ja, bo miałam w życiu łatwiej”, dodaje Grażyna i widać, że jest wkurzona. Ona też nie jest najmłodsza i jako 54-latka musiała szukać pracy. Tyle, że podwinęła rękawy i wzięła się do poszukiwania nowych zleceń. 

 

Warszawianka do poderwania

W trakcie rozmowy z Grażyną do kuchni wszedł księgowy z naszego piętra, a że usłyszał o czym rozmawiamy, rzucił: „A to wy nie wiecie, że wśród chłopaków z prowincji to jest wyzwanie, by poderwać warszawiankę? Potem się tym chwalą”. Chórem krzyknęłyśmy: „Coooooo?”. A on się tylko uśmiechnął i wyszedł. Kiedy opowiedziałam o tych napięciach z Pawłem mojej siostrze, przypomniała mi swojego chłopaka z okresu studiów. Poznała go nad morzem. Był o pięć lat od starszy od Oli. Już pracował w filii dużej firmy z Warszawy. Zakochali się i postanowili, że Janek przeniesie się do stolicy, a kiedy moja siostra skończy studia pobiorą się i zamieszkają razem.

Janek przeniósł się do pracy w centrali swojej firmy, a Ola zaczęła pokazywać mu swoje szlaki. Zabierała go do małych kawiarenek, muzeów, na koncerty i na spotkania ze znajomymi ze studiów. Niestety nie było tak pięknie, jak sobie to wyobrażała. On był onieśmielony i rzadko się uśmiechał. Wydawało się, że nie podoba mu się tu. Ludzie byli dla niego mili, w pracy chwalono za odwagę, ale on po prostu się nie odnalazł. Był wciąż zawstydzony. Wytrzymał pół roku i wrócił do siebie. Siostra związała się ostatecznie z naszym sąsiadem, starszym od niej o pięć lat i są parą do dziś już ponad dwadzieścia lat.

 

Ukryte żale

„Po co piszesz na zdjęciach, że to koleżanki z warszawskiego liceum”, docinał mi Paweł, gdy wrzuciłam fotosy z kobiecego spotkania z koleżankami ze szkoły, „chwalisz się, że jesteś warszawianką. Myślisz, że jest czym?”, rzucił kiedyś. „Przecież, gdybyśmy były z Gdyni, albo Słupska to bym napisała „gdyńskiego lub słupskiego liceum” i byłoby tak samo miło. To normalne, żadne chwalenie”, tłumaczyłam, ale to nie trafiało do niego. Było mi przykro.  

Ten związek rozbił się o kompleksy Pawła. Nieustająco znajdował rzeczy, w których rzekomo był gorszy. Owszem, kilka z nich było realnymi wadami, ale większość to wymysły. Z paroma wadami dałoby się żyć, ale z wiecznie wytykającym różne rzeczy kompleksiarzem już nie. Nawet nastoletnia córka, która widziała jego zachowania, próbowała zwracać ojcu uwagę, że się wyzłośliwia na mnie bez powodu. Po rozstaniu, które przebiegło w bardzo nieprzyjemnej atmosferze, napisał mi jeszcze "pożegnalnego" SMS-a: "No, teraz możesz wreszcie przestać się wstydzić, że byłem z prowincji". "Cóż", pomyślałam, "teraz wreszcie będę miała spokój od złośliwości".

Półtora roku po rozstaniu, w jednej z moich ulubionych kawiarenek, natknęłam się na Romka, kolegę z dawnego osiedla. Nasze szkoły podstawowe sąsiadowały ze sobą, chodziliśmy razem do kościelnego chóru i krążyliśmy tymi samymi ulicami. Zaczęliśmy rozmawiać i wspominać dawne dzieje. Szliśmy w jednym kierunku, więc wyszedł nam z tego długi spacer. Miło było przypominać sobie czas młodości. "Wspólne doświadczenia, te same ulice, po których się chodziło zbliżają ludzi", pomyślałam. Kiedy Romek zaproponował kawę za kilka dni, chętnie się zgodziłam. Potem były kolejne kawy i spacery i tak od pięciu lat. Są rzeczy, o które się spieramy, ale nigdy nie wynikały z kompleksów. Jedynie z różnicy zdań. Wiecie jaka to ulga?

 

Okiem psychologa

"Kompleksy, jakie mogą posiadać mężczyźni mieszkający w prowincjonalnych regionach, często wynikają z różnic kulturowych, społecznych czy ekonomicznych między życiem w mniejszej miejscowości a wielkim miastem", mówi psycholożka i terapeutka par Marlena Ewa Kazoń, "objawiają się przez poczucie niższości, wynikające z przekonania o ograniczonych możliwościach zawodowych, społecznych czy nawet braku dostępu do pewnych dóbr kulturowych. Mężczyźni tacy czują się niepewnie, co może prowadzić do przesadnej chęci udowodnienia swojej wartości lub też do zamykania się w sobie z obawy przed oceną. Te uczucia oczywiście mogą negatywnie wpływać na relacje, ponieważ brak pewności siebie i nieustanne porównywanie się z innymi może prowadzić do konfliktów, zazdrości, a nawet agresji", tłumaczy ekspertka.

Kompleksy mogą sprawić, że nasz partner będzie mniej otwarty na komunikację, co utrudnia budowanie zdrowych i stabilnych relacji. W skrajnych przypadkach, niepewność i kompleksy mogą prowadzić do prób nadmiernego kontrolowania partnera lub sytuacji, co jest toksyczne dla każdego związku. "Niestety, kompleksy często niszczą relacje, ponieważ podważają zaufanie, szacunek i szczerość, które są fundamentami każdego zdrowego związku. Aby zapobiec tym destrukcyjnym skutkom, ważne jest, aby osoby borykające się z kompleksami pracowały nad swoją samooceną, rozwijały świadomość własnych wartości i uczyły się akceptacji siebie, co może wymagać wsparcia ze strony terapeuty lub bliskich osób", dodaje terapeutka.

 

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również