Aga Zaryan i Maciej Majchrzak byli parą jako nastolatkowie, po czym ich drogi rozeszły się na prawie 30 lat. Założyli rodziny, zrobili kariery. Teraz tworzą dojrzały związek i nadrabiają stracony czas.
Aga Zaryan to wokalistka jazzowa. Zadebiutowała w 2002 r. albumem pt. „My Lullaby”. Najnowszy, „Sara”, ukazał się w 2022 r. Jako pierwsza artystka z Polskiwydawała płyty w legendarnej wytwórni Blue Note Records z Nowego Jorku (tym samym dołączyła do Milesa Davisa i Bobby’ego McFerrina). Wiele razy wygrała plebiscyt „Wokalistka Jazzowa Roku” magazynu „Jazz Forum”. Mama dwóch synów, mieszka w Warszawie. Ma 46 lat.
Maciej Majchrzak to absolwent klasy fortepianu na Wydziale Instrumentalnym Akademii Muzycznej w Katowicach oraz Wydziału Operatorskiego łódzkiej PWSFTviT. Autor zdjęć do filmów, m.in. „Poskromienie złośnicy”, „Wkręceni”, „Kochanie, chyba cię zabiłem”, oraz seriali, np. „Komisarz Mama”, „Lekarze”, „Na dobre i na złe”, „Naznaczony”, „M jak miłość”. Tworzy zdjęcia do serialu historycznego „Jagiellonowie”. Pracuje przy Teatrach TV, reklamach i teledyskach. Ma dwoje dzieci.
Nie wierzyłam, że można się zakochać dwa razy w tej samej osobie. Ale kiedy spotkałam Maćka po blisko 30 latach, to po prostu stało się... Poznaliśmy się, kiedy ja miałam 15, a on 16 lat. Pierwszego naszego spotkania w ogóle nie pamiętam, więc to nie była miłość od pierwszego wejrzenia. On uczył się grać na fortepianie u mojego ojca, klasycznego pianisty, który prowadził grupę zdolnych uczniów. I to właśnie Maciek był tym najzdolniejszym – wygrywał wszystkie konkursy ogólnopolskie. Był chlubą mojego taty, większą niż ja, mimo że również wykazywałam zdolności muzyczne. Nie miał do mnie cierpliwości. Nie miałam ochoty ćwiczyć gam i pasaży, a ponieważ już wtedy dobrze grałam w tenisa (zostałam mistrzynią Warszawy), tata powiedział: „Ty lepiej idź na kort”. Kiedy w wakacje podopieczni ojca wyjechali na działkę pod Warszawę, dołączyłam do nich. Spędziliśmy razem cały tydzień. Paliliśmy do późnej nocy ogniska (wtedy pierwszy raz w życiu się upiłam), rozmawialiśmy godzinami, słuchaliśmy muzyki. Poczuliśmy, że zakochujemy się w sobie. Zaczęliśmy się spotykać. Wszystko trwało niecały rok.
Maciek całymi dniami grał na fortepianie, trudno było nam znaleźć czas dla siebie. Poza tym byliśmy niedojrzałymi dzieciakami. Potem w ciągu prawie 30 lat spotkaliśmy się dwa lub trzy razy. Oboje wzięliśmy śluby, zostaliśmy rodzicami (ja mam dwóch synów, a Maciek córkę i syna). Czasem żałuję, że odnaleźliśmy się na nowo dopiero po tylu latach. W międzyczasie zrobiłam u siebie porządek „emocjonalny”. Byłam wiele lat w terapii. Jest mi ze sobą znacznie lepiej niż kiedyś. I Maciek, i ja mamy na koncie różne trudne przejścia, dopiero teraz jesteśmy na siebie gotowi. Wcześniej nasza relacja okazałaby się najprawdopodobniej klapą. A jak doszło do tego przełomowego spotkania? Wpadliśmy na siebie zupełnie przypadkiem w warszawskim barze Plan B. To symboliczna nazwa dla naszego związku, który jest drugim rozdaniem. Nasz miłosny Plan B. A tamtego wieczoru przegadaliśmy wiele godzin. Zawsze byliśmy siebie ciekawi i podobaliśmy się sobie. Znamy się niemal od dziecka, z wieloletnią przerwą. Wiemy, kim naprawdę jesteśmy. Nie obawiałam się wejścia w ten związek po latach. To dojrzała, świadoma i silna relacja, co nie oznacza, że zawsze prosta.
Miewamy spięcia, ale rozmawiamy o swoich potrzebach i granicach. Nie ma zamiatania niczego pod dywan, trzaskania drzwiami, cichych dni. Ciągle rozmawiamy z czwórką naszych dzieci (które mają 7, 9, 10 i 14 lat) - piękny, czasem wzruszający, choć pełen wyzwań czas. Chcę go znaleźć na rozmowę z każdym z nas. Dzieci tak się polubiły, że często dopytują: „Kiedy razem zamieszkamy?”. Nie spieszymy się z decyzją.
Moją najnowszą płytę „Sara” stworzyłam, będąc w relacji z Maćkiem. Album ten zadedykowałam właśnie jemu. Doceniam, że zawsze stoi po mojej stronie, wspiera mnie i kibicuje. Jest uważny i czuły. Wysoka wrażliwość Maćka to cecha, która bardzo mnie ujmuje. Pierwszą płytę wydałam 20 lat temu. Okazało się, że Maciek ma kilka moich albumów; kupował je nawet wtedy, gdy nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Obiecał zrealizować teledysk do mojego utworu. Maciek ma wspaniałe wyczucie, oko. Nie wiedziałam, że praca operatora jest tak czasochłonna. Jestem dumna, kiedy dostaje propozycje udziału w ciekawym projekcie. Namawiam go do poszukiwania zawodowych wyzwań i wierzę, że jeszcze wiele wspaniałych przed nim. On spotyka na planie filmowym piękne kobiety, ja grywam w klubach jazzowych w Polsce i za granicą. Nie kontrolujemy się w pracy. Zaufaliśmy sobie.
Często słyszę od Maćka, że jestem miłością jego życia. Czuję to samo. Miłość w naszym wieku może być bardzo żarliwa i namiętna. A moja mama miała rację, powtarzając mi, że „życie zaczyna się po czterdziestce”, i dotyczy to też relacji. Uwielbiamy iść do restauracji, kina, słuchać muzyki, robić sobie małe prezenty, rozmawiać o tym, jak kiedyś urządzimy wspólny dom, celebrować chwile. Obchodzimy różne okazje: rocznicę pierwszej randki, urodziny. Czasem udaje nam się wyskoczyć na 24-godzinny romantyczny wypad za miasto
Mamy głód siebie. Emerytura z tym facetem może być fajna, choć Maciek twierdzi, że się na nią nie wybiera. Jest tak wiele miejsc, które chciałabym z nim zobaczyć. Musimy nadrobić te 30 lat! Teraz warto pracować tylko nad tym, aby tego związku nie zepsuć. I nie spieszyć się z niczym.
Niedawno pierwszy raz mogłem posłuchać Agnieszki na żywo. Wpadłem spóźniony prosto z planu na jej koncert. Nie chciałem przeszkadzać, starałem się po cichu zająć miejsce gdzieś w ostatnim rzędzie, mimo to dostrzegła mnie ze sceny. „Czy państwo szukacie miłości?”, zapytała słuchaczy. Natychmiast rozległo się wiele głosów, że tak. „To bardzo wam tego życzę, bo ja już swoją miłość znalazłam”, powiedziała. Podoba mi się, jak rozmawia z publicznością na koncertach. Ludzie wzruszają się nie tylko jej muzyką, ale również ciepłem, z jakim ona się do nich zwraca.
Jest kojąca i charyzmatyczna. Pierwszy raz usłyszałem ją przed laty w radiu, jadąc samochodem. Jej śpiew zrobił na mnie olbrzymie wrażenie. Głos wydał mi się znajomy, ale nie wiedziałem jeszcze, kim jest Aga Zaryan. Dopiero później dowiedziałem się, że to dziewczyna, którą znalem z czasów licealnych. Nasi rodzice nie byli zachwyceni, że wtedy się spotykaliśmy. Ja miałem odnosić sukcesy jako pianista, a ona powinna była zająć się szkołą. Po wielu latach znowu się w sobie zakochaliśmy. W czasach, w których wiele osób kreuje swój wizerunek, nie zawsze prawdziwy, my wiedzieliśmy od razu, kim naprawdę jesteśmy, skąd pochodzimy, kim są nasi bliscy.
Agnieszka, którą znałem sprzed lat, stała się świadomą kobietą. Nie, nie miałem obaw, aby wejść w ten związek, choć oboje jesteśmy „po przejściach”. Obawiałem się jedynie spotkania naszych dzieci. Jak to będzie? Czy wszyscy się polubią? Nie dość, że dzieci zaakceptowały nas nawzajem, to jeszcze polubiły siebie, a wręcz dopominają się wspólnych spotkań. Parę razy zdarzyło się, ze względu na moją pracę, że to Aga musiała się zająć całą czwórką. Mnie też się zdarzyło w pojedynkę zajmować naszymi dziećmi. Szczerze? To było dla mnie łatwiejsze niż opieka nad dwójką. One wszystkie są dla siebie atrakcją, więc wtedy naprawdę łatwiej nad nimi zapanować. Któregoś dnia Aga przyjechała na mecz hokejowy z moimi dziećmi. Gram amatorsko od lat, ale one nigdy nie widziały mnie na lodowisku w takiej roli. Cieszyłem się, że są dumne ze mnie i widzą, że mam pasję. Aga zaprosiła z kolei moją córkę na koncert. Ze sceny zadedykowała jej piosenkę: córka była przejęta i czuła się wyróżniona. Z kolei synowie, Agnieszki i mój, zostali zabrani przeze mnie raz na plan. W serialu historycznym zagrali małych włóczęgów. Ich zadaniem pewnej scenie było... obrzucanie aktora kapustą. Pytali ze zdziwieniem: „Czy na pewno można tak rzucać w kogoś?”. Poradzimy, niż to, że coś jest nie do zrealizowania.
Jej wady? Jakoś nic nie przychodzi mi do głowy. Czujemy się przy sobie bezpiecznie i ufamy sobie. Nikt nikogo nie sprawdza i nie przepytuje po powrocie ze zdjęć wyjazdowych czy z koncertu. Byłem świadkiem powstawania jej płyty „Sara”. Aga zaprosiła mnie na pierwsze próby. Śpiewała przy akompaniamencie tylko dwóch gitar, bez sekcji rytmicznej. Chociaż były to pierwsze przymiarki, już wiedziałem, że powstaje coś wyjątkowego. Czułem wzruszenie, nie boję się tego słowa. Ponad 20 lat grałem na fortepianie, kocham dobrą muzykę, w tym jazz, a twórczość Agi mnie porusza. Imponuje mi, że ona nie chodzi na kompromisy artystyczne. Nie interesuje jej ilość, tylko jakość. Pozostaje wiarygodna jako artystka, bo działa w zgodzie ze sobą. Jestem fanem znakomitej muzyki, czyli także tej, którą moja partnerka tworzy.
Ogień i woda? To nie my. Raczej ogień i ogień... Mamy podobne gusty, pasje (jak muzyka i podróżowanie), poza tym bardzo zbliżony światopogląd. Oboje jesteśmy chaotyczni, a do tego nie najlepsi z matematyki i w ogóle z liczenia. Aga jest zorganizowana lepiej ode mnie, choć uważa, że bywa na odwrót. Często słyszę: „Bo ja chciałabym mieć jakiś plan”. Ja robię często wszystko na ostatnią chwilę. Pochłaniają mnie praca i opieka nad dziećmi. Teraz dopiero, po latach, rozmawiamy z Agnieszką o czasach, gdy byliśmy nastolatkami i wiele rzeczy pozostawało między nami nienazwanych. Przeżywaliśmy jakiś rodzaj cierpienia płynącego z tego, że oboje jesteśmy z rozwiedzionych domów i mieliśmy trudne relacje z ojcami. Nie mówiliśmy o tym wtedy, ale czuliśmy, że to nas zbliżyło. Rozumieliśmy się bez słów. To porozumienie i bliskość istnieją między nami nadal. Wcale nie spijamy sobie z ust. Potrafimy wyznaczyć granice w związku, stanowczo powiedzieć „nie”. Po to, aby nadal czuć się w tej relacji dobrze i bezpiecznie. Mamy siebie, to najważniejsze!
Teks pochodzi ze styczniowego numeru magazynu "Pani".