Historie osobiste

"Nie mam wnuków, ale kiedy obok zamieszkała sąsiadka z małą córeczką, serce zabiło mocniej"

"Nie mam wnuków, ale kiedy obok zamieszkała sąsiadka z małą córeczką, serce zabiło mocniej"
Pragnęłam wnuków, ale teraz spełniam się jako przyszywana babcia
Fot. Agencja 123rf

Sądziłam, że kiedy przejdę na emeryturę, będę już babcią. Może nie taką tradycyjną, która robi na drutach, lepi najlepsze na świecie pierogi, a w jej domu zawsze pachnie ciastem i pastą do podłogi. Taka była moja babcia. Ale mnie upływ czasu nie zmienił w „babunię”, choć chętnie zobaczyłabym już następne pokolenie, które mogłabym rozpieszczać i uczyć, jak założyć drugą firmę po porażce tej pierwszej.

Mam poczucie, że spełniłam swój obowiązek wobec społeczeństwa, rodząc i wychowując troje dzieci. Mogłam zostać z nimi w domu, ale wolałam wraz z mężem prowadzić firmę. Nie było nam łatwo, czas transformacji pogrążył wiele przedsięwzięć, ale nam się za drugim razem udało. Niestety mój mąż zmarł tuż przed przejściem na emeryturę. Los postawił mnie przed kolejnym wyzywaniem, tym razem osobistym – musiałam się nauczyć żyć sama. Sama odpoczywać, bawić się…

W oczekiwaniu na wnuki

Gdybym miała wnuki, byłoby mi chyba łatwiej. Tak przynajmniej mi się wydawało. Stosunki z dziećmi nie były napięte, ale o wielkiej bliskości też nie mogłam mówić. Po części zbierałam to, co sama zasiałam. Kiedyś my mieliśmy dla nich mało czasu, teraz one odwiedzały nas od święta. Po śmierci ojca nieco zintensyfikowali kontakty, pomogli mi w żałobie, a potem znowu rozjechali się po świecie. Młodsza córka do Anglii. Syn do Niemiec. Starsza córka niby mieszkała w Polsce, ale na drugim jej krańcu. I żadne z nich dotąd nawet nie wspomniało o planach rodzicielskich. Gdy wspomniałam, że lepiej mieć dzieci za młodu, usłyszałam od najstarszej córki, że nie miała w nas dobrego wzorca, więc jej się nie spieszy. Woli najpierw ustawić się życiowo. Zrobiło mi się przykro, ale nie drążyłam, by na dokładkę nie usłyszeć, że jak się nudzę albo czuję samotna, to mam sobie poszukać innych zajęć niż lobbowanie za wnukami.

 

Prezent od losu

Mój świat zmienił się pewnej deszczowej niedzieli. Najpierw energiczny dźwięk dzwonka, a zaraz potem dudnienie do drzwi. Zastanawiająco nisko. Spojrzałam w wizjer i dostrzegłam kilkuletnią dziewczynkę. Otworzyłam drzwi. Mała burza wpadła do mieszkania… i dopiero wtedy zorientowała się, że pomyliła mieszkania.

– Hania, Hania! – rozległo się wołanie z klatki schodowej.

Po chwili pojawiła się młoda kobieta.

– Bardzo panią przepraszam, dopiero co się wprowadziłyśmy, pod piętnastkę. Jeszcze raz przepraszam, słyszałam, jak dzwoni i kopie, musiała panią wystraszyć.

Darowałam sobie pytanie, czemu mała się dobijała, wszystko jedno do jakich drzwi, skoro wiedziała, że matka idzie za nią. Dzieci nie muszą być logiczne w swoich zachowaniach.

– Nie słyszałam, jak się wprowadzałyście. Zwykle jest trochę hałasów.

– Szybko nam poszło… – Kobieta uśmiechnęła się smutno. – Hania, chodź, nie przeszkadzaj pani. Do widzenia.

 

Dobre sąsiedztwo

Odprowadziłam je wzrokiem, zaintrygowana tą parą. Dziewczynka wyglądała jak aniołek, ale najwyraźniej miała diabełka za skórką. Z kolei jej mama była piękną młodą kobietą, której lat i powagi dodawało bijące od niej przygnębienie. Pomyślałam, że wypadałoby przywitać nowe sąsiadki i lepiej się poznać. Sama nie wiem, czemu coś mnie do nich ciągnęło. Kupiłam ładną roślinę, dobrałam do niej elegancką doniczkę i zapukałam pod drzwi mieszkania numer piętnaście.

– Jeśli teraz ja przeszkadzam, to przepraszam, ale chciałam was powitać w gronie sąsiadów. Proszę. – Wręczyłam mamie Hani doniczkę z fiołkiem afrykańskim.

– Bardzo to miłe z pani strony… – Chwila wahania, a potem nieznaczny uśmiech i zapraszający gest. – Proszę, niech pani wejdzie, zaraz zrobię herbatę, chyba że woli pani kawę…

– Jak ma pani arabicę, to poproszę.

Szerszy uśmiech.

– Też nie lubię robusty ani mieszanek.

– Po mleko owsiane mogę pójść do siebie. Przepraszam, że tak wybrzydzam, ale ostatnio nie toleruję laktozy.

Teraz uśmiech objął też oczy mojej smutnej sąsiadki.

– Latte na owsianym mleku to moja specjalność.

I właśnie tak zaczęła się nasza przyjaźń.

 

Empatia i zrozumienie

Mieszkania w naszym apartamentowcu nie były tanie. Regina musiała mieć pieniądze, skoro się tu przeprowadziła, ale chyba zabrakło jej funduszy na wystrój. Ich mieszkanie było mniejsze od mojego, ale wydawało się przestronniejsze, bo prawie nie było w nim mebli ani żadnych ozdób.

– Same tu mieszkacie? – zagadnęłam.

– Mój mąż…

– Tata sobie wziął i umarł – poinformowała mnie Hania, po czym dodała tonem pełnym żalu i pretensji: – I zostawił nas same!

Kobieta spuściła głowę. Milczała, walcząc ze łzami. Nie wiedząc, jak zareagować, zdałam się na instynkt. Objęłam ją i szepnęłam:

– Ja też jestem wdową. Pomogę ci.

Po śmierci męża Regina sprzedała dom i postanowiła zacząć od nowa, w innym miejscu. Dlatego niewiele ze sobą zabrała, by skupić się na przyszłości, a nie na tym, co straciła. Odważnie. Moje mieszkanie było pełne pamiątek, ale ja przeżyłam z Tomaszem wiele dobrych lat, a jej szczęście małżeńskie nie trwało długo.

Pomagałam im się urządzać, poznając je coraz lepiej. Reginę polubiłam od razu. Była w wieku mojego syna i wzbudzała we mnie uczucia macierzyńskie. Za to Hania okazała się dość trudnym dzieckiem. W nowym przedszkolu skarżyli się na nią, bo często wpadała w złość. Regina czuła się bezradna, obwiniała się za zachowanie córki, ale musiała pracować, a ja nie widziałam, co jej poradzić. Nie miałam doświadczenia w roli babci.

I znowu zdałam się na instynkt. Zaproponowałam, że będę odbierać małą z przedszkola. W weekendy też mogę się nią zająć, żeby Regina wypoczęła choć kilka godzin. I tak zaczęłam być przyszywaną babcią.

 

Przyszywana wnuczka

Uczyłyśmy się z Hanią siebie nawzajem, testowałyśmy swoją cierpliwość i wytrzymałość. Mała potrafiła rzucić się na podłogę w sklepie, gdy nie chciałam jej kupić batonika. A ja spokojnie czekałam, aż jej przejdzie. Regina pewnie by uległa, ale moja metoda, choć nie zyskiwała mi fanów wśród obserwujących, była skuteczna. Hania szybko zrozumiała, że spokojnymi negocjacjami więcej ze mną zdziała niż krzykiem. A jak coś jej obiecałam, zawsze dotrzymywałam słowa. Czy chodziło o wyprawę rowerową, piknik na trawniku czy poranek muzyczny dla dzieci.

Ryzykowałam, zabierając Hanię do filharmonii, ale pierwszy raz ucichła i chłonęła muzykę całą sobą. Sztuka okazała się sposobem na „małą burzę”, co odpowiadało mi dużo bardziej niż wspólne piecznie ciasteczek. Miałyśmy wiele możliwości. Teatr lalek. Przedstawienia dla dzieci. Warsztaty malarskie w muzach. Zajęcia w obserwatorium. Poranki w bibliotece. Hania znalazła we mnie kogoś, kogo najwyraźniej na tym etapie życia i rozwoju potrzebowała. A ja dzięki niej mam tyle zajęć, że już nie myślę o własnych wnukach.

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również