Na początku roku wiele osób czuje coś, czego nie da się łatwo nazwać. To nie jest zwykła motywacja ani świeża nadzieja. To raczej ciężar, który osiada w klatce piersiowej, w brzuchu, w myślach. Jakby wraz ze zmianą daty świat wypowiedział ciche, ale bezlitosne zdanie: „teraz musisz być inny”. Czym dokładnie jest presja postanowień noworocznych?
Wszyscy wokół robią podsumowania roku i ogłaszają swoje noworoczne postanowienia. Jak się z tym czujemy? To niełatwe emocje. Jakby od pierwszego stycznia nie było już miejsca na zmęczenie, na niepewność, na to, że coś w nas jeszcze się leczy. I właśnie w tym miejscu presja postanowień noworocznych zaczyna ranić – nie dlatego, że zmiana jest zła, ale dlatego, że zostaje oderwana od prawdy o tym, w jakim stanie naprawdę jesteśmy.
Z perspektywy terapeutycznej presja noworoczna bardzo często dotyka najczulszego miejsca w człowieku: poczucia bycia niewystarczającym. W ukryciu niesie komunikat: „taki, jaki jesteś teraz, nie nadajesz się na kolejny etap”. To komunikat, który wiele osób zna aż za dobrze – z dzieciństwa, z relacji, z miejsc, gdzie trzeba było zasłużyć na uwagę, miłość albo spokój. Nowy rok staje się wtedy symbolicznym „egzaminem z bycia lepszym”, a każde potknięcie szybko zamienia się w wstyd.
W terapii często pojawia się zdanie: „ja wiem, co powinnam zrobić, tylko nie umiem”. Pod nim zwykle kryje się ogromne zmęczenie. Bo to nie jest brak silnej woli. To jest brak zasobów. Organizm, który przez długi czas był w napięciu, w trybie przetrwania, nie odpowiada na presję – on się pod nią zapada. I kiedy w styczniu dokładamy mu kolejne wymagania, kolejne cele, kolejne „muszę”, on reaguje oporem, apatią albo wycofaniem. Nie dlatego, że jest słaby, ale dlatego, że próbuje się chronić.
Presja na zmianę bardzo rzadko bierze pod uwagę historię człowieka. Nie pyta, co było trudne. Co zostało stracone. Jak dużo energii kosztowało samo funkcjonowanie. A bez uznania tej historii każda próba zmiany staje się zaprzeczeniem realnego doświadczenia. Jakbyśmy mówili do siebie: „to, przez co przeszedłeś, nie ma znaczenia – teraz po prostu się ogarnij”. To wewnętrzne unieważnienie boli często bardziej niż zewnętrzna krytyka.
Wiele postanowień noworocznych rodzi się nie z troski, ale z lęku. Z lęku przed oceną. Przed zatrzymaniem. Przed byciem „w tyle”. I choć na poziomie słów brzmią jak rozwój, na poziomie emocji są próbą ucieczki od bólu. Zamiast zapytać: „dlaczego tak bardzo mnie to boli?”, mówimy: „od stycznia zmieniam siebie”. Ale ból, którego się nie usłyszy, nie znika. On tylko zmienia formę – w napięcie, w rozdrażnienie, w poczucie pustki albo w ciche przekonanie, że znowu się nie udało.
Terapia uczy, że zmiana, która leczy, zaczyna się od zgody. Od uznania: „jestem tu, gdzie jestem, i to ma sens w kontekście mojego życia”. Ta zgoda nie oznacza rezygnacji ani stagnacji. Ona oznacza bezpieczny grunt, z którego dopiero można się ruszyć. Bez niej każda zmiana jest jak budowanie domu na zaprzeczeniu – chwiejna, nietrwała, obciążona napięciem.
Dlatego zamiast postanowień, które brzmią jak rozkazy, warto czasem pozwolić sobie na bardzo ciche pytania. Nie: „co poprawić?”, ale: „co we mnie woła o uwagę?”. Nie: „jak się zmusić?”, ale: „czego już dłużej nie mogę dźwigać?”. To pytania, które nie przyspieszają. One zapraszają do kontaktu. A kontakt z sobą jest zawsze ważniejszy niż perfekcyjny plan.
I może najważniejsze, co warto usłyszeć na początku roku, brzmi: nie jesteś spóźniony ze swoim życiem.
Nie ma jednej daty, od której zaczyna się „właściwa” wersja ciebie. Nie ma obowiązku, by teraz, właśnie teraz, coś zmieniać. Czasem największym aktem odwagi jest pozwolić sobie zostać w tym miejscu jeszcze chwilę – z czułością, a nie z batem.
Nowy rok nie musi być początkiem rewolucji. Może być początkiem łagodniejszej relacji ze sobą. A to często jest najgłębsza i najtrudniejsza zmiana ze wszystkich.