Czy wymiana obrączek ma sens w dzisiejszych czasach? Czy jej potrzebujemy, skoro się kochamy i jesteśmy razem, my – dojrzali ludzie? O znaczeniu i szansach małżeństwa po czterdziestce rozmawiamy z ekspertkami, psycholożką Pauliną Wnukiewicz i adwokatką Marcjanną Dębską.
Spis treści
PANI: Często słyszę pytanie: po co nam ślub? Czy w dzisiejszych czasach płyną z niego dla nas jakieś korzyści
Paulina Wnukiewicz: Z psychologicznego punktu widzenia wciąż takie korzyści istnieją. Podczas ślubu publicznie obiecujemy sobie, że to właśnie ty będziesz moją ukochaną osobą, moim najbliższym. To daje poczucie bezpieczeństwa, a jeśli związek jest dobry, także go cementuje.
Marcjanna Dębska: Taka deklaracja przed światem: kocham cię, chce być z tobą, będę się tobą opiekować, dzielić
z tobą trudy życia - jest też aktem odwagi, oznajmieniem gotowości na ryzyko. Staje się dla związku kamieniem milowym, do którego możemy mentalnie wrócić w trudnych chwilach, w kryzysie, gdy nachodzą nas myśli o rezygnacji: pamiętasz, co sobie przyrzekaliśmy?
Jest argument, że to tylko świstek papieru.
P.W.: Niektórzy mogą tak myśleć. Ja sądzę, że ślub jest raczej ukoronowaniem bliskości, potwierdzeniem, że chcemy iść dalej przez życie. Nie tylko prywatnie, lecz otwarcie, bez sekretu. Dlatego nie ma ślubu bez świadków – inni słyszą, jak deklarujemy, że będziemy żyć ze sobą na dobre i złe, jak długo się da. Myślę, że nie doceniamy znaczenia tej publicznej deklaracji.
M.D.: Ona jest dowodem zaangażowania, to jest na serio, to jest zobowiązujące. Poza tym pamiętajmy, że ten „świstek papieru” ma konsekwencje prawne. Odtąd mamy prawa i obowiązki. Mamy prawo wymagać wierności i lojalności i sami jesteśmy do nich zobligowani. Poza tym, choć nie myślimy o dziedziczeniu ani podziale majątku, gdy mamy 20 lat, to kiedy mamy 40, ta myśl już pojawia się w głowie. Czasem słyszę od kobiet: jakbym miała ślub, sytuacja wyglądałaby inaczej. Tak, wyglądałaby zupełnie inaczej. Kwestie rozliczeń związków partnerskich to zmora wymiaru sprawiedliwości, bo nie ma jednoznacznych przepisów, takich jak w przypadku małżeństwa. Klasycznym problemem po rozpadzie wolnych związków jest żądanie zwrotu połowy kosztów najmu mieszkania albo domaganie się rozliczenia wakacji sprzed lat, nie mówiąc już o kosztach remontów, inwestycji w dom partnera. Brak „świstka papieru” sprawia, że trudniej nam wyjść z satysfakcjonującym wynikiem ekonomicznym z wolnego związku, a często wychodzimy z poczuciem krzywdy. To może być ważne, jeśli chcemy zacząć nowy rozdział życia.
Ale czy my myślimy tak pragmatycznie? Po stronie plusów słyszę częściej, że w ślubie jest coś romantycznego, coś, co chcemy przeżyć.
P.W.: To zależy, małżeństwo w różnych okresach życia przynosi nam różne rzeczy. Jeśli ludzie są bardzo młodzi, ślub może mieć znaczenie fasadowe - biała suknia, wesele, podróż poślubna, lista prezentów. Ale kiedy dojrzewamy, idea małżeństwa ewoluuje. Ile pani zna wielkich wesel ludzi po czterdziestce? Ja żadnego. Bywam na ślubach dojrzałych osób, to jest toast, obiad w restauracji. Im jesteśmy dojrzalsi, tym bardziej ślub staje się przyrzeczeniem potwierdzającym więź, dowodem wzięcia odpowiedzialności za drugą osobę, uporządkowania sytuacji rodzinnej czy materialnej.
Ludzie w związkach po czterdziestce mówią: po co ślub, kochamy się, jest dobrze, przecież już nie chcemy mieć dzieci.
M.D.: W wielu sytuacjach to jest rozsądne stanowisko. Jeśli funkcjonujemy samodzielnie, nie jesteśmy od siebie zależni ekonomicznie i nie planujemy mieć razem dzieci, ślub ma mniejsze znaczenie. Może na poziomie dziedziczenia, ale to przecież można rozwiązać notarialnie. Znam wiele par typu Living Apart Together; każde ma swoje mieszkanie, spotykają się, razem spędzają weekendy, urlopy. Z moich obserwacji wynika, że tworzą bliskie, stabilne związki.
P.W.: Nic na siłę. Spotykam w gabinecie kobiety, którym związek przyhamował karierę, latami zajmowały się dziećmi, pracowały na pół gwizdka. Po rozwodzie „wystrzeliły”, rozwinęły się zawodowo, to im daje ogromną satysfakcję. Na tym etapie życia stawiają na siebie, a nie na małżeństwo – i to jest OK. Ale myślę też, że niechęć do ślubu często wynika z nieprzepracowanych złych doświadczeń z przeszłości. Jestem biegłą sądową, opiniuję w sprawach rozwodowych, mam wgląd w ich przebieg. Obserwuję to, co dzieje się na sali sądowej, i nieraz widziałam, że tam nie ma żadnych granic, że ludzie imają się brudnych sztuczek, byle zdyskredytować małżonka i wygrać. Jakby można było wygrać rozwód. Jeśli ktoś ma takie doświadczenie, to na myśl, że ponownie miałby przeżywać próby „odbijania” dziecka, inwigilację detektywów, podsłuchy, kamery – może czuć awersję do małżeństwa i ja jako psycholog to rozumiem. Tylko to przecież nie znaczy, że małżeństwo jest czymś złym. Niezależnie od kultury i wyznania jest powszechnie przyjętym na całym świecie sposobem życia, przez miliony ludzi wartościowanym pozytywnie. Jest OK, tylko ty się związałaś z nieodpowiednim człowiekiem, który zawiódł, postępował podle, nieetycznie. A właśnie z tych powodów małżeństwo bywa krytykowane, odrzucane, lekceważone. Ja się z tym nie zgadzam, dobremu związkowi ślub nie zaszkodzi.
A jednak krąży takie przekonanie: jak wam jest dobrze, nie pobierajcie się, ślub wszystko psuje.
M.D.: Miałam wśród klientów pary, które wydają się to potwierdzać. Żyli w konkubinacie 12, 15 lat, zdecydowali się pobrać i rok, dwa po ślubie składali pozew o rozwód. Zastanawiałam się nieraz, dlaczego, jaki tu działa mechanizm? Moim zdaniem oni po prostu decydowali się na ślub za późno. Ich związek był w kryzysie, próbowali go ślubem ratować, reanimować. A to tak nie działa.
P.W.: Nie potrzebowali urzędnika stanu cywilnego, tylko terapeuty. Ślub nie jest ostatnią deską ratunku, nie rozwiązuje kryzysów. To taki sam niedorzeczny pomysł jak „ratowanie” związku przez zajście w ciążę, co w oczywisty sposób zaostrzy kryzys. Ani małżeństwo, ani dziecko nie są narzędziami do scalania związku. Jeśli się coś psuje, jeżeli się oddalamy, wtedy potrzebujemy pomocy, najlepiej profesjonalnej. Konsultacja przyda się również wtedy, kiedy myślimy o małżeństwie, ale się wahamy, mamy wątpliwości. Właśnie po to my, terapeuci, jesteśmy, żeby pomóc poukładać wartości w głowie, porozmawiać o potrzebach, zrozumieć motywacje. Dlaczego myślimy o ślubie? Bo już czas? Bo chcemy mieć dziecko i uważamy, że dla niego tak będzie lepiej? Bo rodzina naciska?
M.D.: Wiele moich klientek to kobiety, które szybko po rozwodzie zawarły następne małżeństwo. Kiedy słucham ich opowieści, myślę czasem, że ten drugi ślub był na złość pierwszemu mężowi. Żeby mu pokazać: zobacz, z kimś innym zbuduję wspaniałą rodzinę, to ja jestem fajna, a nie ty. To przez ciebie nam się nie udało.
Jaka jest w takim razie właściwa motywacja do zawarcia małżeństwa?
P.W.: Poczucie, że chcę być z tą osobą i chcę to ogłosić całemu światu. Że jesteśmy razem na dobre i na złe, że to jest na poważnie. Małżeństwo jest afirmacją relacji i naszych uczuć. Nie jest ratunkiem, nie jest nagrodą, nie jest też celem. Młodym ludziom czasem się zdarza tak je traktować, jak cel do osiągnięcia. A to nie jest dobry prognostyk dla żadnego związku.
Mnie się wydaje, że młodzi ludzie raczej wątpią dziś w sens małżeństwa, a nawet związków w ogóle. A przecież nie mają za sobą rozwodowej traumy.
P.W.: Ale mają za sobą zawody miłosne albo byli świadkami rozgrywek rodzicielskich, dramatycznych rozstań w rodzinie. I mówią: to nie dla mnie. Istnieje też kulturowa tendencja do życia w pojedynkę. Ostatnio widziałam badania pokazujące że 61 proc. mężczyzn między 25. a 34. rokiem życia to osoby samotne. Szokujący wynik. Po części może wynikać z niechęci do brania odpowiedzialności i chodzenia na kompromisy, a to właściwie uniemożliwia trwałe relacje. Z drugiej strony młode pokolenie jest nastawione indywidualistycznie: na własny rozwój, osobiste osiągnięcia. To mi przypomina te kobiety, które po rozwodzie stawiają wreszcie na siebie, chcą się realizować. Tu jest podobnie: tyle chciał(a)bym zdobyć, zobaczyć, przeżyć. Nie ma miejsca na trwały związek. Z jednej strony jako terapeutka to rozumiem, ale z drugiej chciałabym zwrócić uwagę na pewne niebezpieczeństwo. Jeśli latami żyjemy w pojedynkę, stworzenie związku staje się coraz trudniejsze. Obrastamy w przyzwyczajenia, układamy sobie życie pod siebie. Wszystko posprzątane tak jak lubię i czuję się spokojna, bo kontroluję swoje życie. Tylko że coś tracimy. Mam wiele dojrzałych pacjentek, które mówią: chciałabym z kimś być na serio. A za chwilę: nie wyobrażam sobie, żeby wpuścić mężczyznę do domu, żeby mi tu robił bałagan, wprowadzał swoje zwyczaje, ograniczał. No właśnie. Nie można zjeść ciastka i mieć ciastko. Związek wymaga zgody na niepewność, to jest przygoda. Żeby kochać, trzeba zrezygnować z kontroli. Nawet żeby przeżywać orgazm, trzeba ją puścić.
Używamy dziś często takiej frazy: nie jestem gotowa(y). Czy do małżeństwa można się przygotować?
M.D.: Życie nas przygotowuje, jeśli tylko wyciągamy wnioski z przeszłych doświadczeń. Wiele kobiet po rozstaniach, rozwodach, korzysta z pomocy terapeuty, analizuje: dlaczego było tak, jak było, co i dlaczego się nie udało. Jeśli mamy wgląd w siebie, w swoje potrzeby, oczekiwania, rozumiemy, jakie błędy popełniałyśmy, jak im możemy zapobiegać – to właśnie jest przygotowaniem do małżeństwa.
A jeśli brakuje nam tej refleksji?
M.D.: To jak w tym powiedzeniu: „podróże kształcą, ale tylko wykształconych”. Jeśli nie jesteśmy gotowi na konfrontację ze sobą i wyciągnięcie wniosków, możemy mieć kolejne śluby i kolejnych mężów, a problemy będą wciąż te same. Z mojego doświadczenia jako mediatora rozwodowego mogę dodać, że istnieje też przygotowanie praktyczne do małżeństwa, które często zaniedbujemy. Na przykład warto przed ślubem dowiedzieć się, czym są i na czym polegają ustroje majątkowe w małżeństwie. Czyli: co to jest wspólność majątkowa, a co rozdzielność? Myślę, że to ważne, by mieć jasność, co jest moje, co jest małżonka, a co nasze, żeby móc otwarcie o tym rozmawiać. Poznałam wiele par, które po latach bycia razem rozmowy o pieniądzach wciąż krępowały. Autocenzurowali się, żeby nie wyszło na to, że jestem jakaś wścibska i mieszam się w twoje sprawy finansowe. Mieli wspólność majątkową, a ona nie wiedziała, ile mąż dokładnie zarabia ani jakiej wysokości dostaje premie. Nie pytała, bo przecież koleżanki też by nie poprosiły o wyciąg z konta, to są prywatne sprawy. Jednak wspólność majątkowa oznacza, że wszystkie wasze dochody są wspólne. Jeśli to wiemy, śmielej rozmawiamy o pieniądzach.
Myślicie, że małżeństwo po czterdziestce może się udać?
P.W.: Moja mama wyszła za mąż po raz drugi, kiedy miała 54 lata, i jest wciąż bardzo szczęśliwą mężatką. Nikt nie dawał temu związkowi szansy. Dziś są już 10 lat razem, spędzają ze sobą czas, dbają o siebie wzajemnie, czują się bezpiecznie. Nie mam więc żadnych wątpliwości, że to możliwe.
M.D.: To jest małżeństwo z otwartymi oczami. Jako dojrzali ludzie wchodzimy w nie bez romantycznych oczekiwań, po prostu jak w następny etap związku. Taki, w którym zobowiązujemy się, że będziemy traktować go z odpowiedzialnością. Rozwodziłam wiele par, ale jestem zwolenniczką ślubów. Myślę, że dobre związki naturalnie zmierzają do punktu, kiedy czujemy potrzebę, by powiedzieć: zgadzam się, jestem gotowa zaryzykować, będę cię wspierać i opiekować się tobą.