Historie osobiste

"W tym związku było nas troje: on, ja i jego żona. Ile w moim wieku można czekać na rozwód..."

"W tym związku było nas troje: on, ja i jego żona. Ile w moim wieku można czekać na rozwód..."
Fot. 123RF

Tkwiliśmy w związku od dwóch lat. A raczej utknęliśmy, bo związek był trzyosobowym: on, ja i jego żona. Od czternastu miesięcy on się rozwodził, bezskutecznie. 

"Postawiłam mu ultimatum"

Pięć miesięcy temu minął termin ustalonego przeze mnie poprzedniego ultimatum. Miał być ostateczny, nieodwołalny. Więc dlaczego nadal trwała ta farsa? Bo zachorowała jego matka. Musiałam zrozumieć… Ta trzecia zawsze musi być tą bardziej wyrozumiałą i cierpliwą. On zabiegany, skupiony na opiece i rozmowach z lekarzami, jego żona odgrywająca rolę świętej. Nawet się jej nie dziwiłam: korzystała z okazji, by pokazać, jaka jest niezastąpiona i uratować małżeństwo.

Aktualnie byłam na straconej pozycji; mogłam jedynie stać z boku i wspierać ukochanego z daleka. Czasami aż się bałam wysłać wiadomość, bo a nuż trafię na jakiś krytyczny moment. I tak dwa miesiące minęły… Na szczęście leki zaczęły działać, sytuacja wracała do normy. Tylko stosowny moment minął i wszystko spowolniło. Przekładał termin z tygodnia na tydzień. Minęło lato, do drzwi zapukała jesień, powinniśmy właśnie wyjeżdżać na nasz upragniony urlop po sezonie, do jakiegoś ciepłego zakątka, a on się nawet nie wyprowadził z domu. Resztki rozsądku podpowiadały mi, że nie mogę tego ciągnąć w nieskończoność, że wieczne czekanie mnie niszczy, że w końcu się rozsypię i nie dam rady potem się pozbierać. Stąd kolejne ultimatum.

Został niecały tydzień, a Marek chyba nadal nic jej nie powiedział. Nie byłam pewna, bo parę dni temu przestałam się dopytywać i naciskać. Nie miałam już na to siły. Niby nie chciałam w niego wątpić, ale mój lęk rósł. Co będzie, jeżeli znowu się wycofa, znajdując jakieś logiczne albo emocjonalne wytłumaczenie? Jeżeli się nie odważy, nie zdecyduje, nie mogę znowu ustąpić, mówiąc, że rozumiem. Muszę być konsekwentna, dla własnego dobra. Tylko… tylko jak ja będę potem żyć? Sama! Bo nie ma drugiego takiego jak on. Nie dla mnie.

 

"Nie chcieliśmy nikogo krzywdzić"

Marek był miłością mojego życia. Odebrałam go innej kobiecie, tak jak on odebrał mnie innemu mężczyźnie, co paradoksalnie utwierdzało mnie w przekonaniu, że jesteśmy sobie pisani, tylko… spotkaliśmy się na rozdrożu. Nie chcieliśmy nikogo krzywdzić, nie szukaliśmy okazji ani do jednorazowego skoku w bok, ani do dłuższego romansu, zdrada psychiczna była pierwsza, zakochaliśmy się w sobie na długo przedtem, zanim zostaliśmy kochankami. Przeciwstawianie się temu uczuciu było jak walka ze sztormem. Więc daliśmy się ponieść...

Wciąż mieliśmy szansę. Wierzyłam, że jesteśmy jak dwa puzzle jednej układanki. Czułam, że bez naszego „razem” nic już nie będzie takie mocne, prawdziwe, takie nasycone. Miałam kilku partnerów, jeden został moim mężem. Szkoda? Spotkaliśmy się z Markiem za późno? Nie! Wcześniej mogłoby być za wcześnie. Musieliśmy przejść swoje drogi, zebrać bagaż doświadczeń, by docenić siebie nawzajem i to, co nas połączyło. Gdybym nie przeżyła tego, co przeżyłam, gdybym nie poznała siebie i swoich oczekiwań, nie wiedziałabym, że mężczyzna musi mi imponować. Muszę go podziwiać, by z nim żyć, musi być dla mnie wyjątkowy.

 

 

"Nie wyobrażaliśmy sobie życia bez siebie"

I dopiero Marek okazał się dla mnie kimś takim. Jego codzienność, styl życia powodowały, że był dla mnie całkowicie wiarygodny. Spójny w tym, co mówił i robił. A seks? Poezja... Otwierał mnie na nowości, urzeczywistniał marzenia. Ideał? Był żonaty. 

Dla mnie rozwód niemal od początku był sprawą oczywistą. Nie wyobrażaliśmy sobie życia bez siebie, a romans narzucał zbyt wiele ograniczeń. Poza tym, skoro się kochaliśmy, nie chcieliśmy ani kłamać, ani tego ukrywać. Jeśli miłość jest błędem, to przyznaję, zbłądziliśmy, ale już nie można tego było odwrócić. Ciągnęło nas do siebie za bardzo. Nie chodziło o namiętność, przygodę, ekscytację, my po prostu chcieliśmy być razem. Budzić się i zasypiać razem, przyrządzać i jeść razem posiłki, chodzić za rękę po ulicy, odwiedzać wspólnych znajomych. Gdybyśmy nie spróbowali, oboje – nie mam co do tego wątpliwości – żałowalibyśmy tego do końca życia.

Pierwsza rozwiodłam się ja. Wiedziałam, że tak musi być, że ja mam więcej odwagi i mniej wątpliwości. Już byłam jedną noga na drodze ku rozstaniu i moje małżeństwo tak czy siak by się rozpadło. Ale Marek i jego żona byli jak instytucja, dla rodziny i znajomych, ich rozwód wstrząsnąłby podstawami jakiegoś małego świata. Nie kochali się, ale szanowali i prowadzili razem biznes. Byłam dorosła, znałam życie, wiedziałam, że pewnych spraw nie można załatwiać na chybcika. Ale nie robiłam się młodsza, ile mogłam czekać? Paradoksalnie moja wolność bardzo ułatwiła nam romansowanie i czułam, że muszę ustalić jakiś termin.

No i wkrótce mijał ten ostateczny…

 

"Przepraszam, że musiałaś tyle czekać"

Z rozmyślań wyrwał mnie telefon. Spojrzałam na wyświetlacz. Marek? Dziwne, powinien być teraz w domu.

– Szykuj się, podjadę za jakieś piętnaście minut.

– Teraz? – zdumiałam się. Naprawdę nie wiedziałam, czy powinnam się cieszyć, czy martwić.

– Kwadrans to nie wieczność, więc można powiedzieć, że teraz. – Roześmiał się.

– A ty nie jesteś w domu?

– Skoro jadę do ciebie, to chyba nie mogę być w domu? Julia, co ci jest? Spałaś? Obudziłem cię?

– Nie, jestem tylko zdziwiona, że przyjedziesz. Teraz.

– To przestań się dziwić i wyjdź za piętnaście minut. Pa!

Rozłączył się.

Nie bardzo wiedziałam, co o tym myśleć, ale przecież i tak nie miałam nic innego do roboty. Poszłam do łazienki i szybko poprawiłam makijaż, potem założyłam jeansy, zarzuciłam sweter i właściwie byłam gotowa. Wyszłam po dziesięciu minutach, bo uznałam, że chwila na świeżym powietrzu dobrze mi zrobi.

Marek pojawił się punktualnie. Wsiadłam do samochodu, on nachylił się i mocno pocałował mnie w usta.

– Dokąd jedziemy? – zapytałam zarumieniona.

Spojrzał na mnie z uśmiechem. Z uśmiechem, który wyrażały nie tylko jego usta. Śmiały się też jego oczy. Wyglądał naprawdę dobrze. Jakby był szczęśliwy.

– Nie zamierzasz nic powiedzieć?

– Tak sobie myślę... że nie będę musiał nic mówić, sama zobaczysz.

Zaczęłam rozglądać się po trasie, którą wybrał. Na razie nie umiałam wyciągnąć żadnych wniosków. Ot, przemieszczaliśmy się do centrum. Nie męczyłam go dalej pytaniami. Patrzyłam przez okno, a Marek prowadził pewnie i spokojnie.

Nagle zaczęła kiełkować mi w głowie pewna myśl… Nie, to niemożliwe… A jednak, kierunek się zgadzał. Byliśmy coraz bliżej mieszkania, które oglądaliśmy razem jakiś czas temu. Czyżby…? A jeśli tylko głupio się łudzę? Jeśli to myślenie życzeniowe, które skończy się kolejnym rozczarowaniem?

– Już zgadałaś? – przerwał moje dywagacje.

– Nie, nie mam bladego pojęcia. – Nie chciałam się przyznawać się do swojej naiwnej nadziei, choć byliśmy coraz bliżej.

Po kolejnych pięciu minutach byłam właściwie pewna. Marek jechał prosto do wybranego przez nas mieszkania. Czułam, jak mój żołądek się ściska.

Samochód stanął.

– Jesteśmy na miejscu.

Moje spojrzenie było jednym wielkim znakiem zapytania.

– Tak – odpowiedział moim myślom. – Mieszkanie mam już od jakiegoś czasu, wczoraj skończyłem przewozić wszystkie swoje rzeczy, a dzisiaj wreszcie dostarczyłem najważniejszą przesyłkę, czyli ciebie.

Nie potrafiłam wydusić słowa. Przeprowadził się, odszedł od żony…

– Złożyłem pozew. Łatwo nie było, ale dla Izy to już też coś nieuniknionego, najmniej raniącego i najuczciwszego, mimo wszystko. Nie kocha mnie, po prostu bała się zmian, tego, co ludzie powiedzą. Musiała dojrzeć, poukładać to sobie, odpuścić myśli o walce… Obiecałem, że będzie mogła na mnie liczyć i że nasz rozwód nie oznacza, że musimy się znienawidzić. W końcu przez lata byliśmy partnerami.

Nie odrywałam od niego wzroku, po policzkach płynęły mi łzy.

– Nie płacz, kochanie. Przecież mówiłem, że nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Może nie działałem tak szybko, jak byś chciała, jak sam bym chciał. Wiedziałem, że rozwód to jedyna droga, ale nie chciałem iść na wojnę i palić za sobą mostów. Przepraszam, że musiałaś tyle czekać. Powiesz coś w końcu? – spojrzał niepewnie. Kocham cię, szepnęłam.

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również