Historie osobiste

Mam kilka miesięcy czekać na diagnozę na NFZ? Za co wszyscy płacimy!?

Mam kilka miesięcy czekać na diagnozę na NFZ? Za co wszyscy płacimy!?
Fot. Getty Images

W moim małym miasteczku, gdzie nie ma prywatnych klinik i fundacji wspierających pacjentów, będę czekać na diagnozę kilka miesięcy. Jestem wściekła na służbę zdrowia, na kraj, na wszystko! Internet pełen jest historii kobiet, które zbyt długo czekały na lekarza. Boję się, że będę następna. 

Mam 48 lat i mieszkam w małym miasteczku, gdzie życie toczy się powoli, a każdy zna każdego. Zawsze byłam zdrową, aktywną kobietą – praca w biurze, dom, ogródek, weekendowe spacery z psem. Ale od kilku miesięcy moje życie stało się koszmarem. Wszystko przez ból brzucha, który nie daje mi spokoju. Nie jest to zwykły dyskomfort – to jakby ktoś wbijał mi nóż w podbrzusze, a czasem czuję, że promieniuje aż do pleców. Zaczęłam podejrzewać, że to może być endometrioza, ale w moim miasteczku, w polskim systemie zdrowia, czuję się jak w pułapce. Jestem przestraszona, wściekła i nie wiem, co robić.

Początek koszmaru

Ból pojawił się kilka miesięcy temu, najpierw raz na jakiś czas, podczas okresu. Myślałam, że to normalne – przecież każda kobieta czasem cierpi, prawda? Ale z czasem było coraz gorzej. Ból stał się codziennym towarzyszem, nie tylko w trakcie menstruacji. Budzi mnie w nocy, przeszkadza w pracy, sprawia, że nie mam siły wstać z kanapy. Czasem jest tak silny, że muszę się zwinąć w kłębek i czekać, aż przejdzie. Biorę leki, ale pomagają tylko na chwilę. Zaczęłam się bać, że coś jest ze mną naprawdę nie tak.

Szukanie odpowiedzi w Internecie

Nie jestem typem osoby, która od razu biegnie do lekarza. W naszym miasteczku jest tylko przychodnia, gdzie lekarz rodzinny ma czas na pięciominutową wizytę, a specjalistów na szybką wizytę nie uświadczysz. Zaczęłam szperać w Internecie. Wpisywałam w wyszukiwarkę "silny ból brzucha u kobiet", "ból podczas okresu", "ból podbrzusza". Trafiłam na fora, gdzie kobiety opisywały objawy podobne do moich – ostry ból w podbrzuszu, zmęczenie, bolesne miesiączki, czasem problemy z jelitami. Słowo "endometrioza" pojawiało się raz za razem. Ja naprawdę nie jestem osobą, która wierzy tylko w Wujka Gugla. Skończyłam studia, czytam książki. Jedyny mój problem jest taki, że mieszkam w małym miasteczku, gdzie nie ma prywatnych szpitali i klinik, do których poszłabym po kilku pierwszych dniach bólu, zapłaciła 300 zł za wizytę i miała od razu poradę. Tu trzeba czekać na wizytę miesiącami. Czuję się odcięta od możliwości, wkurzona i rozczarowana. 

Czekam na wizytę, lęk rośnie...

Przeczytałam wszystko, co znalazłam. Znalazłam też grupy na Facebooku, gdzie kobiety dzieliły się historiami – niektóre czekały na diagnozę latami, inne mówiły o operacjach, lekach, a nawet niepłodności. To ostatnie mnie przeraziło, choć moje dzieci są już duże, więc ten problem mnie nie dotyczy. Ale myśl, że coś takiego może dziać się w moim ciele, sprawiła, że serce mi waliło.

Zamęczałam rozmowami o tym moje koleżanki na kawie, w sklepie, na spacerze. Opowiedziałam o moich bólach Ani, najlepszej przyjaciółce. Zmarszczyła czoło i powiedziała, że jej kuzynka miała coś podobnego – okazało się, że to torbiel na jajniku. "Idź do lekarza, nie zwlekaj" – radziła. Inna koleżanka, Basia, wspomniała, że jej siostra miała endometriozę i musiała jeździć do specjalisty aż do Warszawy. "To drogie, ale warto" – dodała. Tylko że dla mnie "drogie" to problem, którego nie przeskoczę. Rozmowy z koleżankami dały mi trochę otuchy, ale też spotęgowały strach.  Zaczęłam się zastanawiać, czy moje bóle to coś łagodnego, czy coś, co może zniszczyć mi życie. W głowie kłębią się najgorsze scenariusze.

Zderzenie z naszą służbą zdrowia

W końcu dostałam się do lekarza rodzinnego. To była młoda lekarka, która wysłuchała mnie przez kilka minut, zanim ktoś zapukał do drzwi. Opowiedziałam o bólach, o podejrzeniach endometriozy. Zaproponowała podstawowe badania krwi i USG brzucha. "Ale na NFZ to potrwa" – ostrzegła. Dostałam skierowanie na USG, ale termin? Trzy miesiące! Trzy miesiące życia z bólem, niepewnością i strachem. Spytałam, czy mogę szybciej, prywatnie. "Pewnie, w przychodni prywatnej w sąsiednim mieście, ale to kosztuje 200–300 złotych" – usłyszałam. Plus podróż w obie strony.

Wróciłam do domu z poczuciem bezradności. Trzy miesiące to wieczność, kiedy każdy dzień boli. A co, jeśli to coś poważniejszego? Jeśli potrzebuję szybszej diagnozy, leczenia, może operacji? Myśl, że muszę czekać, bo system nie działa, doprowadza mnie do szału. Dlaczego w Polsce zdrowie jest jakimś luksusem? Dlaczego muszę wybierać między bólem a pożyczką od znajomych?!

Pieniądze i odległość – bariery nie do pokonania

Pieniądze to dla mnie problem. I gdyby chodziło tylko o tę pierwszą prywatną wizytę u specjalisty... Ale dojdą koszty badań, które mogą kosztować kolejne setki. Mieszkam w małym miasteczku, 100 kilometrów od najbliższego większego miasta, gdzie są ginekolodzy specjalizujący się w endometriozie. Nie mam samochodu, a podróż autobusem to cały dzień i kolejne wydatki. Mój mąż pracuje w firmie budowlanej, ja w biurze. Mamy dwójkę nastoletnich dzieci. Jak to ująć delikatnie? Burżujami nie jesteśmy. Na wakacje jeździmy do rodziny na wieś. Czasem wyślemy dzieci na jakiś obóz. Tyle rozpusty. Skąd mam wziąć pieniądze na prywatne leczenie? Czuję wściekłość, bo wiem, że w większych miastach ludzie mają łatwiejszy dostęp do lekarzy, są różne fundacje, można czasem znaleźć rozwiązanie, a ja jestem uwięziona w tym miasteczku, zdana na łaskę NFZ.

Lęki i ból - moi towarzysze

Najgorsze jest to uczucie bezsilności. Chciałabym walczyć o swoje zdrowie, ale nie mam jak. Koleżanki radzą, żeby pożyczyć pieniądze, jechać do miasta, szukać pomocy. Ale ja się boję – nie tylko kosztów, ale i diagnozy. Każdy dzień to walka. Rano wstaję, biorę tabletkę przeciwbólową i idę do pracy, udając, że wszystko jest w porządku. Uśmiecham się do ludzi, ale w środku czuję strach i złość. Strach, bo nie wiem, co się dzieje z moim ciałem. Złość, bo czuję się zostawiona sama sobie. Polska służba zdrowia to labirynt, w którym błądzę bez mapy. Czekanie na badania, brak specjalistów w okolicy, koszty leczenia – to wszystko wydaje się nie do przeskoczenia.

Najgorsze są wieczory, kiedy siadam z mężem i próbuję mu wyjaśnić, co czuję. On stara się mnie wspierać, ale widzę, że też jest bezradny. "Może to przejdzie" – mówi, ale ja wiem, że to nie przejdzie. Ten ból jest inny, jakby moje ciało wołało o pomoc. Staram się zachować spokój, czytam o tym poradniki, próbuję się wyluzować, chciałabym być silna, ale czasem płaczę w poduszkę, bo czuję, że nikt mi nie pomoże.

Co dalej? Jak się ratować?

Nie wiem, co robić. Internet pełen jest historii kobiet, które zbyt długo czekały na diagnozę, a ja nie chcę być jedną z nich. Ale jak mam przyspieszyć ten proces? Nie mogę wziąć urlopu na tydzień, żeby jeździć po lekarzach, nie mogę wydać tysięcy na prywatne kliniki. Czuję się jak w klatce, gdzie jedynym towarzystwem jest ból i strach. Chciałabym wierzyć, że wszystko będzie dobrze, ale z każdym dniem ta nadzieja maleje. Piszę to, bo może ktoś mnie zrozumie. Może ktoś poczuje to samo. Nie wiem, czy to endometrioza, czy coś innego, ale wiem, że potrzebuję pomocy. I nie wiem, gdzie jej szukać.

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również