Kłamstwo ma negatywne konotacje. Nawet tak zwane "białe" kłamstwa, jeśli są nadużywane, w ostatecznym rozrachunku wcale nam nie służą. Zwłaszcza osobom, których dobrem się zasłaniamy… oszukując je. Zazwyczaj uciekamy się do kłamstwa ze zwykłej wygody i czynimy to wielokroć w ciągu dnia. Kłamiemy, aby uniknąć konsekwencji naszych działań albo przykrości w zetknięciu z prawdą. W ekstremalnych przypadkach kłamstwo staje się narzędziem manipulacji i środkiem do osiągnięcia celu. Takie postępowanie budzi społeczny sprzeciw i wątpliwości natury etycznej. Z drugiej strony wiele osób będzie broniło kłamstw podszytych dobrymi intencjami.
Zawsze brzydziłam się kłamstwem, dopóki sama nie stanęłam przed dylematem: powiedzieć całą prawdę czy skłamać? Chciałam tylko chronić moje dzieci, oszczędzić im traumy. Zataiłam przed nimi fakt, że ich tata poważnie zachorował. On też sobie tego życzył. Więc brnęłam w coraz bardziej wyszukane kłamstwa, byle poznały prawdy. Wymyślałam delegacje, wyjazdy biznesowe, a nawet tymczasową przeprowadzkę za granicę. Adam to mój były mąż. Nie mieszkaliśmy razem, odkąd młodszy syn poszedł do przedszkola. Tylko dlatego cała ta mistyfikacja się powiodła. A trwała ponad dwa lata.
Zdarzały mi się chwile słabości, kiedy chciałam wyjawić dzieciom całą prawdę. Kiedy pytały, czy tata już ich nie kocha, skoro w ogóle ich nie odwiedza, chciałam zapakować je do samochodu i zawieźć na oddział onkologiczny. Ale nie robiłam tego. Dla mnie te wizyty były traumatyczne, a co dopiero dla dzieci. Nie mogłam ich w ten sposób obciążać. Rokowania były dobre, więc żyłam nadzieją, że choroba kiedyś się skończy. A póki co nasze dzieci miały beztroskie dzieciństwo, bez widma nowotworu. Mogły skupić się na nauce, pielęgnowaniu przyjaźni i rozwijaniu swoich pasji. Gdyby wiedziały, z czym zmaga się ich tata, zamartwiałyby się, a na to są zbyt wrażliwe. Na szczęście po dwóch latach intensywnego leczenia Adam oznajmił, że jest w remisji. Oboje odetchnęliśmy z ulgą. Po kilku latach powiedzieliśmy dzieciom o jego chorobie. Początkowo były wstrząśnięte, gdy dotarło do nich, że mogły stracić tatę, a my to przed nimi zatailiśmy. Miały nam za złe milczenie, ale potem chyba zrozumiały, że chcieliśmy je chronić.
Zastój w rozwoju zawodowym rodzi frustracje, a te z kolei prowokują do sięgania po nieetyczne środki. Moja wrodzona nieśmiałość i brak wiary w siebie zupełnie zahamowały mój rozwój. Wiedziałam, że mam szeroką wiedzę i przydatne umiejętności, ale nigdy nie umiałam tego wystarczający sposób pokazać, dobrze się „sprzedać” przełożonym. Aż pewnego dnia natrafiłam na ciekawą ofertę pracy, taką w sam raz dla mnie. Trochę dla zabawy, a trochę z desperacji usiadłam do laptopa i zaczęłam tworzyć alternatywne CV, które prezentowało mnie w dużo lepszym świetle.
Trochę podkoloryzowałam swoje doświadczenie, i na tym nie poprzestałam. Skłamałam w sprawie pewnego dużego projektu, którym miałam niby kierować. W rzeczywistości nie zostałam do niego nawet dopuszczona, ale… potencjalny pracodawca nie musiał o tym wiedzieć ani tego sprawdzać. Zaryzykowałam i zaaplikowałam na wymarzone stanowisko. Nie liczyłam na wiele, wolałam się nie nastawiać. Odpowiedź przyszła zaledwie kilka dni później. Zostałam zaproszona na rozmowę kwalifikacyjną.
Dawna ja może by się wystraszyła, ale ta z nowego CV uznała, że nie mam nic do stracenia. Teraz albo nigdy, motywowałam samą siebie, czekając pod drzwiami biura. A potem, ku mojemu zaskoczeniu i wielkiemu zadowoleniu, wszystko poszło jak z płatka. Z pewnością przyczyniły się do tego moje kłamstwa, ale… skłamałabym, mówiąc, że miałam wyrzuty sumienia. W nowym miejscu pracy zaczynałam z czystą kartą. Nikt mnie tu nie znał, nie miał żadnych uprzedzeń ani wyobrażeń na mój temat. Mogłam się wykazać i udowodnić, że zasługuję na to stanowisko. Firma, w której tkwiłam przez lata, w której byłam postrzegana jako wierna, ale bierna, nie dość dobra na awans, tylko mnie blokowała. Musiałam wziąć sprawy w swoje ręce, żeby coś się w moim życiu zmieniło. Może zachowałam się nieuczciwie, ale wcale tego nie żałuję.
Dorota nie miała szczęścia w miłości. Każdy kolejny kandydat na partnera okazywał się błędem, nieodpowiednim wyborem. Mijały lata i moja przyjaciółka traciła nadzieję na poznanie wartościowego faceta, a ja nie potrafiłam jej pomóc. Swatanie ze znajomymi zawsze kończyło się fiaskiem. Karta miała się odwrócić, gdy Dorota założyła aplikację randkową. Długo się przed tym wzbraniała, ale w końcu dała się przekonać. Po kilku tygodniach z ekscytacją opowiadała o nowo poznanym Gabrielu. Rzadkie imię.
Znałam kiedyś pewnego Gabriela i nie zostawił mi dobrych wspomnień, ale postanowiłam się nie uprzedzać tylko na podstawie imienia. Znajomość rozwijała się nadzwyczaj dobrze i wydawało się, że coś z tego będzie. Wreszcie. Dorota dojrzała do tego, by go nam przedstawić. Spotkaliśmy się w naszej ulubionej knajpce z gronie kilkorga najbliższych przyjaciół. Kiedy zobaczyłam, kogo Dorota trzyma za rękę, zmartwiałam. To był on. Gabriel. Ten sam! Spojrzałam mu w oczy, a on szybko odwrócił wzrok. Mieliśmy wspólną przeszłość, krótką, ale jednak. Co gorsza, nie wspominałam jej z sentymentem. Rozstaliśmy się, bo ówczesny Gabriel nie był dobrym kandydatem na życiowego partnera. Przynajmniej dwadzieścia lat temu. Zapamiętałam go jako porywczego i trudnego w obyciu.
Ale z biegiem lat wszyscy się zmieniamy. Ja też nie byłam taka naiwna, romantyczna, a zarazem zerojedynkowa jak kiedyś. Dorota powinna poznać obecną wersją Gabriela i skonfrontować ją ze swoimi oczekiwania. Może dla niej okaże się dobrym wyborem. Postanowiłam więc zataić prawdę o naszym romansie. Sam fakt, że kiedyś byliśmy parą, mógłby wprawić Dorotę w zakłopotanie. Bałaby się porównań. Martwiłaby się moją reakcją. Znałam ją i wiedziałam, że gotowa przekreślić ten związek. Nasza przyjaźń też by na tym ucierpiała. Wystarczyło jedno przeciągłe spojrzenie na Gabriela, byśmy zawarli niemy pakt: Dorota nigdy się o nas nie dowie. I jak dotąd pozostajemy mu wierni, a minęło już osiem lat.
Zawsze uważałam, że mój syn nie mógł lepiej trafić. Agata to świetna dziewczyna, odpowiedzialna i troskliwa. Razem z moim synem tworzyli idealną parę, ale w każdym małżeństwie prędzej czy później pojawia się kryzys. W ich przypadku takim momentem były narodziny bliźniaków. Widziałam narastającą frustrację synowej. Dzieci były na tyle wymagające, że na nic innego nie miała czasu. Nikt nie oczekiwał od niej, że nadal będzie perfekcyjnie dbać o dom; to ona narzuciła sobie taką presję. Syn odciążał ją w opiece nad dziećmi, gdy tylko wracał z pracy, ale Agata nadal czuła się przytłoczona. Najgorsze było jednak to, że nie chciała przyjąć żadnej pomocy z zewnątrz, nawet ode mnie. "Nie mogę dodatkowo cię obciążać, sama masz dużo pracy", mówiła, gdy proponowałam, że zajmę się wnukami.
W pewnych sytuacjach perfekcjonizm szkodzi na równi z nałogiem. Zwłaszcza połączony z dumą. By tej dumy nie urazić, musiałam być sprytna. Postanowiłam wykupić im catering na cały rok, żeby nie musieli zaprzątać sobie głowy gotowaniem. I przedstawiłam to jako prezent dla nich obojga, nie tylko dla niej. A żeby nie miała skrupułów natury finansowej, skłamałam, że wygrałam bon na catering w loterii organizowanej przez moją firmę. "My tego nie potrzebujemy", przekonywałam. "Wam przyda się bardziej. Jeśli odmówisz, będzie mi przykro". Posunęłam się nawet do małego szantażu emocjonalnego. Takie zachowanie kłóciło się z moją naturą – zwykle jestem szczera do bólu – ale może właśnie dlatego Agata łatwiej mi uwierzyła. Postąpiłam wbrew sobie, by pomóc synowej przejść przez jeden z najtrudniejszych okresów w życiu. I czuję się z tym dobrze. Na tyle dobrze, że odtąd nie wzdragam się przed drobnymi kłamstwami w dobrym celu.
Bywa, że kłamstwo jest podszyte dobrymi intencjami. Nigdy nie wychodzi na jaw, a jego efekty są wyłącznie pozytywne. Czy można je wówczas usprawiedliwić? Zawsze jest to swego rodzaju dylemat etyczny, ale warto pamiętać, że życie nie jest czarno-białe. Trzeba jednak zachować czujność. Od czasu do czasu zrobić sobie „rachunek sumienia” i nie sięgać po takie narzędzia zbyt często.