W dzisiejszych czasach to przecież nic dziwnego. Mamy równouprawnienie. Czy na pewno? Moi znajomi potrafią w przykry sposób komentować fakt, że mąż zarabia wielokrotnie mniej niż ja. Nam to zupełnie nie przeszkadza.
Spis treści
Moje małżeństwo na pierwszy rzut oka jest całkiem zwyczajne. Spośród innych par wyróżnia nas dysproporcja w zarobkach. Zwykle, jeśli już, to mąż zarabia więcej niż żona. W naszym przypadku jest odwrotnie. Jestem współwłaścicielką kancelarii prawnej, Janek pracuje jako nauczyciel historii w liceum. To prestiżowa szkoła, ale nasze dochody i tak dzieli przepaść.
Ponieważ moje sprawy zawodowe są bardzo czasochłonne, to na Jana spadła większość obowiązków domowych. Zazwyczaj to on gotuje, sprząta, pamięta o nastawieniu pralki i zmywarki. To on prasuje, również moje ubrania. Lubi tę czynność, podobno go relaksuje.
Czy wykorzystuję męża? Nie sądzę. Stać mnie na to, żeby wynająć kogoś do sprzątania i gotowania. Proponowałam zresztą takie rozwiązanie, ale Janek woli sam się tym zajmować.
– Nie chcę obcej osoby w domu. Czułbym się skrępowany, gdyby ktoś po nas sprzątał, zaglądał nam do szaf i szuflad.
Tak więc to jego wybór, a nie narzucona konieczność.
Tworzymy dość typowy układ małżeński, tyle że z odwróceniem ról: on dba o dom, a ja zapewniam nam życie na wysokim poziomie. I oboje jesteśmy zadowoleni. Ja nie wypominam mężowi, że zarabia mniej, on nie skarży się, że prawie nic nie robię w domu. Chyba ani razu się o to poważnie nie pokłóciliśmy. Taki podział obowiązków wykształcił się niejako sam. Naturalnie, bezboleśnie, bez negocjacji i chodzenia na kompromisy.
Niestety inni najwyraźniej mają z problem z naszym nietypowym małżeństwem. Trudno mi orzec, co bardziej ich boli: że mąż zarabia mniej niż żona czy że kobieta zarabia więcej niż mężczyzna? A może przeszkadza im, że mąż wykonuje „damskie” czynności, dobrowolnie stając się „kurem domowym”? Dwudziesty pierwszy wiek, a stereotypy wciąż rządzą. Doświadczamy tego na własnej skórze. Protekcjonalne rady, niemiłe uwagi… Moja siostra, która jest niepracującą zawodowo gospodynią domową, nie wspominała, by kiedykolwiek spotkała się z krytyką. Znamienne…
Nie przejmowałabym się tak, gdyby uderzające w nas złośliwe komentarze padały z ust osób, na których mi nie zależy. Niestety dysproporcję zarobków moich i męża krytykują również moje przyjaciółki, a nawet rodzina. Podobno robią to z troski. Wiele razy słyszałam, że moja kariera z pewnością wpędza Janka w kompleksy, odbiera mu męskość i godność, więc nie mam się co zdziwić, gdy będzie miał problemy z potencją, bo niby robię z niego służącego i „kastruję go mentalnie”. Ręce opadają…
Jan nie ma najmniejszego problemu z tym, że moja pensja jest kilka razy większa niż jego. Doskonale zna swoją wartość, kocha swój zawód i nie musi podbudowywać sobie ego przy pomocy portfela. Jest jednym z najbardziej charyzmatycznych mężczyzn, jakich znam. W końcu potrafi sobie poradzić z całą klasą nastolatków! Daleko mu do stłamszonego pantoflarza, bardzo daleko.
Kiedy się poznaliśmy, Janek był pasjonatem wspinaczki górskiej. Zdobywał szczyty, ryzykował życie, był chyba uzależniony od adrenaliny. Ale gdy urodził nam się syn, w jednej chwili porzucił swoje hobby. Powiedział, że odpowiedzialność za dziecko nie pozwala mu już balansować na granicy życia i śmierci. Nie wiem, czy zdobyłabym się na prośbę, by zrezygnował ze wspinaczki. Raczej nie. Kiedy zrobił to dobrowolnie, poczułam ulgę, wdzięczność i dumę. I jeszcze mocniej go pokochałam. Cenię w nim odwagę, lecz jeszcze bardziej dojrzałość i mądrość. Nie wspominając już o inteligencji oraz erudycji.
Janek przestał się wspinać, lecz bynajmniej nie zmienił się w leniwego domatora. Znalazł sobie inny, bezpieczny sposób na rozładowanie przepełniającej go energii: maratony.
Ostatnio mąż wciągnął się w coś nowego: ekstremalnie trudne runmagedonny, czyli biegi z przeszkodami. Mimo że niedługo będzie obchodził 50. urodziny, wciąż płonie w nim wewnętrzny ogień, który popycha go do przekraczania własnych granic. O ironio, dla otaczających nas malkontentów sportowa pasja mojego męża to kolejny pretekst do krytykowania nas.
– Czy nie uważasz, że Janek w ten sposób coś sobie rekompensuje? – zapytała mnie niedawno Ela, moja najbliższa przyjaciółka.
– Niby co? – momentalnie się zjeżyłam.
– Na przykład fakt, że ma mniej prestiżową i dużo gorzej płatną pracę niż…
– Znowu zaczynasz? Ileż można wracać do tego samego tematu…
– A pomyślałaś, co będzie za kilka, kilkanaście lat, gdy Janek się zestarzeje, a jego ciało osłabnie? Jak wtedy udowodni samemu sobie, że nie jest gorszy od ciebie? – nie ustępowała Elka.
– Co ty wygadujesz?! – podniosłam głos. – Jan w niczym nie jest ode mnie gorszy! A co do jego pracy, jest dużo ważniejsza i bardziej pożyteczna dla społeczeństwa niż moja! Wychowuje i kształci kolejne pokolenia. Uczy ich, co naprawdę się liczy w życiu. I nie są to pieniądze! One nie wyznaczają wartości człowieka. Jak w ogóle możesz tak myśleć? – Byłam rozczarowana i dotknięta słowami przyjaciółki, prawie płakałam.
– Uspokój się, ja tak nie myślę. Ale tak działa świat, nie oszukujmy się. Po prostu nie wierzę, że Janka nie obchodzi, co myślą o nim ludzie. Oboje wypieracie istnienie problemu, zamiast go rozwiązać.
– Więc co proponujesz? Mam odejść z pracy? A może Jan ma przekwalifikować się na programistę? – rzuciłam sarkastycznie. Miałam już serdecznie dość tej rozmowy.
Ela ustąpiła i zmieniła temat, ale wydawała się dotknięta moją reakcją. Cóż, moja przyjaciółka nie pierwszy raz bawiła się w psychoterapeutkę naszego związku. Czemu to robiła, choć wiedziała, że się zdenerwuję? Dla mojego dobra czy… z zazdrości? Jej mąż jest otyłym, łysiejącym kanapowcem. Owszem, robi karierę i zarabia krocie, ale jest ciągle zmęczony i zestresowany. Mój wysportowany, pełen życia Janek wygląda przy nim jak model z wybiegu.
A może wszyscy ci, którzy krytykują moje małżeństwo, robią to właśnie z nieczystych pobudek, choć zasłaniają się troską? Pewnie nie dopuszczają do siebie świadomości, że uwiera ich cudze szczęście, bo sami są w jakiś sposób nieszczęśliwi…