Na pytające spojrzenia przyjaciółek odpowiadam: "Ale przecież jest dobrym ojcem", albo "To on zarabia więcej". Widzę w ich oczach współczucie. Po raz kolejny nakryłam męża na romansie i nic nie umiem z tym zrobić. Odejść? Po tylu latach? Jak potem żyć?
To była studencka miłość. On przyjechał do Poznania ze Świnoujścia, ja z Kalisza. Każde z nas miało marzenie o sukcesie zawodowym w nowopowstających w kraju korporacjach. Ja nie narzekałam na powodzenie, Marek wręcz przeciwnie. W swoim rodzinnym mieście miał jedną dziewczynę, dawno temu. Kiedy zobaczył mnie na korytarzu wydziału ekonomii, zakochał się w sekundę. Długo namawiał mnie na randki i wymyślał setki sposobów, by mnie do siebie przekonać. Kompletnie nie był w moim typie, ale wreszcie doceniłam starania i zaczęłam się z nim spotykać.
Przez pierwszy rok znajomości z Markiem myślałam, że to będzie typowa studencka, niezobowiązująca relacja. On jednak był bardzo zaangażowany i starał się coraz bardziej mnie do siebie przywiązywać. Pracował wieczorami, by zabierać mnie na piękne wakacje, kupował dobre perfumy, na które nie było mnie stać. Wciąż jednak nie byłam pewna, czy zostaniemy razem. Aż do pewnej jesieni, kiedy okazało się, że jestem w ciąży.
Szybki ślub, na który nalegali nasi rodzice i gwałtowne dorastanie. Plany podróży dookoła świata spaliły na panewce, za to pojawiły się pieluchy i płaczące nocami dziecko. Przyznam, słabo wspominam początki naszej rodziny. Jednak Marka ta nagła sytuacja totalnie zmobilizowała. Zdobył świetną pracę z możliwością awansu, pomagał mi przy dziecku, wspierał jak mógł.
Od tamtej pory on piął się po szczeblach kariery, a ja - po latach na urlopie macierzyńskim i wychowawczym - trafiłam do kancelarii prawnej. Niestety nie jako prawniczka, ale szefowa biura. Dobre i to. On zarabia, poradzimy sobie - myślałam. Kiedy po kilku latach zaczął naciskać na drugie dziecko, zgodziłam się. Świetnie sprawdził się jako ojciec, zawsze chciałam mieć dwoje dzieci. Po roku od decyzji mieliśmy drugą córkę.
Pierwsza zdrada nastąpiła, gdy wróciłam do pracy po kolejnym urlopie wychowawczym. Byliśmy razem już siedem lat. On co dwa lata awansował i szybko zaczął zarabiać trzy razy tyle, co ja. Stawał się coraz pewniejszy siebie. Jego korporacja zatrudniała wiele osób, w tym kobiet. Pewni ich zainteresowanie mu imponowało.
Pierwsza kobieta była koleżanką z pracy. Pracowała w jego dziale, zakochała się albo w nim, albo w jego pozycji zawodowej. Wysyłała mu dziesiątki wiadomości, w których po prostu zachwycała się nim. Znalazłam te wiadomości w telefonie, gdy zasnął na kanapie. Znałam jego PIN, a tajemnicza seria SMS-ów zaczęła przychodzić po północy. Niestety jasno z nich wynikało, że mój mąż bywał u niej w domu i, bynajmniej, nie pracowali tam.
Przeżyłam szok. Marek był w tych wiadomościach... wulgarny. Był to ewidentny romans, a on pisał w nich, co chciałby z nią zrobić i w jaki sposób. Patrzyłam na to z niedowierzaniem. Nasze życie intymne wyglądało zupełnie inaczej. Był w nim szacunek i delikatność. I, co ważne, duża częstotliwość. Mój mąż nie był wygłodniałym facetem, który nie ma bliskości w domu, dlatego jej szuka. Skopiowałam te wiadomości postawiłam go z nimi skonfrontować.
Wił się jak piskorz, tłumaczył, przepraszał. Mówił, że chciał zobaczyć jak jest z inną kobietą, ale że mnie kocha najbardziej na świecie i błaga, bym została. Dzieci były jeszcze małe, moja praca nie pozwoliłaby mi się utrzymać z nimi samej. Zostałam. On obiecał, że to się nie powtórzy. Na przeprosiny zabrał mnie na drogie wakacje. Przełknęłam ten ból.
Umówiłam się na kilka wizyt do psycholożki. Od początku mówiła, że nie będziemy zajmować się mężem, tylko mną. Uważała, że zaniedbałam moje pasje i siebie samą, że powinnam popracować nad poczuciem wartości. Tłumaczyła, że czasem zdrada w związku pomaga ponazywać potrzeby małżonków, a ja mam skupić się na moich. Była też rozmowa o dzieciństwie. Tata był idealny, kiedy nie pił. Gdy wpadał w ciągi mama płakała a dom zamieniał się w pole bitwy. Nigdy od niego nie odeszła, choć zapowiadała to wiele razy.
Tak jak obiecałam terapeutce, tak zrobiłam. Zaczęłam czytać dużo książek o rozwoju osobistym, zapisałam się na pilates i jogę. Częściej spotykałam się z przyjaciółkami, zmieniłam pracę na trochę lepiej płatną. W domu był spokój, dzieci dorastały, a mnie wydawało się, że mąż mnie kocha i wspiera. Wspierał na pewno, ale czy kochał. Po dwóch latach od pierwszej zdrady nastąpiła druga.
Tym razem to była moja koleżanka. Jej mąż dowiedział się pierwszy i mnie poinformował. Okazało się, że mają romans od kilku miesięcy. SMS-y znowu kapały wulgarnością. Dodatkowo znalazłam w domu ukryty pod podłogą składzik filmów dla dorosłych. Naprawdę duża kolekcja. Początkowo pomyślałam, że to syna, ale Marek przyznał się szybko. Do romansu też. Płakałam, że przecież obiecał. Krzyczałam, że chyba go nie znam. Wrzasnęłam za którymś razem "weź się lecz!". Poszedł się leczyć.
Psycholog uznał, że ma zaburzenia w tej dziedzinie życia, zalecił mu terapię, porównywał do uzależnienia od alkoholu lub innych substancji. Moja przyjaciółka, która skończyła psychologię, zadała mi jedno pytanie, gdy opowiedziałam jej o całej historii: "Czy ten -holizm z czymś ci się kojarzy?". Oczywiście, z ojcem. On też był na co dzień fajnym człowiekiem, ale wciąż zawodził mamę. "Złamał obietnicę. Dlaczego od niego nie odejdziesz?", zapytała. "Nie potrafię", powiedziałam cicho.
Odczekał kilka lat, albo nie wiem o wszystkim, bo przecież mogło być tego więcej. Ta ostatnia zdrada była bardzo bolesna, ponieważ wydawał się zakochany. Tym razem dziewczyna była dwadzieścia lat młodsza. Nagle zauważyłam, że Marek zaczął trenować wioślarstwo, jogging i zapisał się na kurs żeglarski. Schudł, zmienił garderobę i wrócił do jazd motocyklem. "Typowy kryzys wieku średniego", pomyślałam, ale uznałam, że robi to dla siebie. Sport jest zdrowy, wygląda lepiej. "Fajnie", sądziłam. To nie było jednak ani dla niego, ani dla mnie, tylko dla młodziutkiej asystentki z pracy.
Najgorsze było jednak to, że dziewczyna ta zaczęła rozpowiadać z pracy, że Marek obiecał jej rozwód i ślub, a że świat jest mały... dotarło to do mnie. Wpadłam w szał, wrzeszczałam na niego. Nagle przypomniały mi się jego refleksje sprzed miesiąca, że "chciałby przemyśleć swoje życie". Zrozumiałam, że tym razem się zakochał.
Przemyślał swoje życie, ale decyzję podjął zaskakującą. Z kochanką się rozstał, a mnie przepraszał wiele tygodni. Nie przyznał się do żadnej intymności, ale wykrztusił z siebie, że "nieco się zauroczył". Dotknęło mnie to. Wiem, że przemyślał sens tego zauroczenia i uznał, że nie warto tracić rodziny, ale ja poczułam się fatalnie. Tyle że znowu mu wybaczyłam.
Minęło kilka lat. Ja wciąż mam włączoną czujność - o czym się teraz dowiem? Z kim mnie znowu zdradzi i wreszcie: dlaczego nie odchodzę? Czy jestem jak moja matka, która przepłakała 30 lat życia z ojcem, aż do jego śmierci wybaczając mu jego ciągi? Czy robię to dla dzieci, by miały spokojne dzieciństwo? Czy może przymykam oko z wygody, by nie zmieniać wygodnego życia? Czy jestem aż tak słaba, że nie poradziłabym sobie sama? Przyjaciółki radzą, bym poszła na terapię, ale nie chcę. Boję się wniosków, do których bym na niej doszła.