Wywiad

"Znajdę kolejną historię wartą pokazania". Z Igą Lis o sile dokumentu i dojrzewaniu na planie filmowym

Znajdę kolejną historię wartą pokazania. Z Igą Lis o sile dokumentu i dojrzewaniu na planie filmowym
Iga Lis
Fot. Zuzanna Woińska

Cierpliwość debiutantki nagrodzona. Dokument "Bałtyk" powstawał trzy lata. Młodziutka Iga Lis towarzyszyła z kamerą Mieci, „królowej Łeby”, właścicielce kultowej wędzarni ryb. Chodziło o film, ale życie przyniosło więcej: para kobiet z dwóch pokoleń i różnych światów stworzyła niezwykłą relację. Iga mówi: ten film był moim dojrzewaniem.

Przychodzi na wywiad z uroczym kundelkiem. Namiary na schronisko dali klienci spotkani na ławce pod wędzarnią. Wiele zaczęło się w Łebie. Dziewczyna świeżo po studiach pragnęła zrobić film dokumentalny o Bałtyku i w ostatnim dniu poszukiwań znalazła temat. Dziś dokument o pani Mieci zbiera świetne recenzje. Piękny paradoks: w świecie rozkręconym jak karuzela urzeka nas niespieszna czuła opowieść. Starsza pani od czterdziestu lat pracuje w tym samym miejscu. Prostym językiem mówi o sprawach trudnych, szczerze śmieje się i płacze, klnie, gdy puszczają jej nerwy. Z wzajemnością lubi ludzi, jest dowcipna i refleksyjna. Po seansie do Igi podchodzą rówieśnicy i mówią: to pierwszy dokument, jaki widziałem, nie żałuję. O to chodzi, przekonać innych, że niereżyserowane życie to temat na kino.

Iga Lis o pomyśle na dokument "Bałtyk"

Twój STYL: Dlaczego Bałtyk?

Iga Lis: Mam go w sercu, we wspomnieniach, ciepły, nostalgiczny obraz związany z dziadkami, którzy zabierali mnie nad morze. Wracałam tam wielokrotnie i za którymś razem byłam świadkiem filmowej sceny: nad morzem rozpętała się burza, plażowicze w popłochu zbierali parawany, leżaki, zabawki i ruszyli do ucieczki, w naszą stronę. Zaczęłam nagrywać to telefonem – fala ludzi z kolorowymi przedmiotami pod pachą. Przyjaciółka skomentowała: „Ale ten Bałtyk jest ciekawy, powinnaś zrobić o tym film”. A mnie olśniło. Dwa tygodnie później z moją przyjaciółką Anką Szczepańską, która pracuje w produkcji, zjechałyśmy wybrzeże od Gdańska po Kołobrzeg. Wypatrywałyśmy, zagadywałyśmy turystów, miejscowych. Na tym etapie byłam jeszcze wstydliwa, prosiłam Anię: „Podejdź, powiedz, że szukamy tematu”. Poznałyśmy wielu ludzi. 90-letni rybak opowiedział o pielgrzymkach, które organizuje na statkach rybackich, turystki z poznańskiego klubu seniorek o swoich nadmorskich romansach. Jednym z ostatnich punktów na mapie była Łeba. Czułam się już zmęczona, spędziłyśmy tam dzień, nic ciekawego nie znalazłyśmy. Anka siłą wyciągnęła mnie na spacer i przypadkiem trafiłyśmy w boczną uliczkę. Zobaczyłyśmy długą kolejkę przed wędzarnią. Od razu wiedziałam: nie szukamy dalej. Po piętnastu sekundach obserwowania tej sytuacji, jeszcze z daleka, czułam, że w tym miejscu chcę zostać. Weszłam do pani Mieci i powiedziałam, że chcę zrobić film o niej. Zgodziła się od razu. Później mi powiedziała, że wzięła mnie za nieporadną studentkę, która musi zaliczyć jakiś egzamin.

Skończyłaś studia historyczne w London School of Economics, nie filmówkę. Skąd w tobie chęć zrobienia filmu?

Kocham kino od dziecka. Od małego oglądałam różne filmy, ale już wtedy pierwsze dokumenty i seanse na Millenium Docs Against Gravity rozpaliły moją miłość do tego gatunku. Na studiach realizowałam projekty społeczne, m.in. kampanie PrzebudzenieOlśnienie, zachęcające do aktywności i udziału w wyborach, a także spoty, np. dla Greenpeace. Zawsze sięgałam po formę wideo. Wielu moich znajomych pracuje w filmie. Wiedzieli, że chcę się uczyć, angażowali mnie do współpracy. Zrobiłam też kilka projektów krótkometrażowych na studiach, które zdecydowanie nie były udane, nie wyszły, i całe szczęście. Na błędach wiele się nauczyłam.

Skąd wiedziałaś, że Miecia będzie dobrą bohaterką?

Zachwyciła mnie jej niepohamowana otwartość, rzadko widzę taką łatwość nawiązywania relacji, w jej przypadku z pracownikami, turystami, z lokalną społecznością. Ludzie przychodzą do wędzarni przede wszystkim dla niej. Robią zdjęcia, przytulają się, dają jej prezenty. Pomyślałam, że musi być coś wyjątkowego w człowieku, który ma taką siłę przyciągania. Tylko czy jest możliwe, żeby utrzymać model życia, w którym tyle daje się innym i jednocześnie zostawić cokolwiek z tego życia dla siebie? Zaciekawił mnie jej świat. Łeba, która w sezonie jest miejscem bardzo intensywnym, ale też natura biznesu i wyzwania w pracy Mieci, czasem prozaiczne – konieczność znoszenia temperatury, zapachów, bycia w tłumie… To był początek. Z czasem opowiadanie o niej stało się „obieraniem cebuli” – warstwa po warstwie, z coraz większym zrozumieniem jej życia.

Pokazujesz zakamarki jej domu, łóżko z pościelą, intymne stany, w których jest zmęczona, spocona, zła albo załamana. To wymagało zbudowania bliskości, zdobycia zaufania. Niełatwe dla 22-latki, którą wtedy byłaś.

Udało się dzięki temu, że spędzaliśmy razem dużo czasu, nie spiesząc się. Z ekipą bywaliśmy w Łebie przez trzy lata. Gdy zaczynaliśmy, pani Miecia nie zdawała sobie sprawy, że będziemy wytrwale wracać. To ją ujęło. Budowanie naszej relacji zajęło pierwszy rok. Także relacji mojej czteroosobowej ekipy i zespołu Mieci. Oni byli w pracy, my też, nie chcieliśmy wchodzić sobie w paradę. Musieliśmy dostosować się do ich życia, żeby stworzyć sytuację, w której kamera wtapia się w ich świat. Od początku chcieliśmy, żeby film był obserwacyjny, towarzyszący, a nie narzucający interpretację.

Iga Lis Twój Styl
fot. Zuzanna Woińska

Iga Lis: "Miałam możliwość wejść w rzeczywistość, która wymaga cierpliwości i zatrzymania"

Musiałaś zaakceptować rytm życia ludzi spokojniejszy niż ten w Warszawie czy Londynie. Jakie to było doświadczenie?

Miałam możliwość wejść w rzeczywistość, która wymaga cierpliwości i zatrzymania. Szukaliśmy sytuacji autentycznych, więc czekaliśmy, aż coś się wydarzy. Były wyjazdy, kiedy nic się nie działo przez pięć dni. Musiałam się w tym odnaleźć. Na początku perspektywa, że realizacja filmu dokumentalnego trwa parę lat, była dla mnie przerażająca. Zastanawiałam się: kim, jaka będę za trzy, cztery lata, czy będę chciała opowiedzieć tę samą historię? Ale uznałam, że praca w takim tempie będzie okazją nauczenia się wielu rzeczy, szkołą, której nie skończyłam. Dzięki temu, że wszystko trwało tak długo, z operatorem Kacprem Gawronem mieliśmy możliwość kręcić na różne sposoby, weryfikować pomysły, decydować, co nam się podoba, i w efekcie wypracować film, który jest bardzo nasz.

Próbuję wyobrazić sobie spotkanie światów twojego i Mieci. Zobaczyłaś wartość w jej „małym” – w najlepszym tego słowa znaczeniu – życiu?

Fakt, to jest życie skupione na lokalności, niewielkiej społeczności. Ale powiedziałabym, że ono jest większe niż to, które często toczymy w dużym miejsce. W Łebie ludzie są bliżej siebie, na ulicy zatrzymują się i pytają „Co u ciebie?”. To może być dużo mniej samotne życie. Niedawno zabrałam do Łeby przyjaciółkę, która powiedziała, że pokochała to miejsce, bo nigdy wcześniej nie doświadczyła, że ludzie tak dużo ze sobą rozmawiają.

Niektórzy powiedzą: pojechać na weekend – okej, ale mieszkać tam? Nuda. Nie bałaś się, że pokazanie życia kogoś, kto od lat robi to samo, będzie słabym magnesem dla widza?

Przeciwnie. Czułam, że to może być walor. Dla mnie jest niespotykane i unikatowe, że są osoby, które przez dziesięciolecia z pokolenia na pokolenie wykonują rzemieślniczą pracę polegającą na powtarzalności i rutynie. Mam ogromny podziw dla umiejętności skupienia się na jednej rzeczy i wykonywania jej jak najlepiej, z pasją. Myślę, że w tym jest ogromna siła. Do wędzarni ustawiają się kolejki, bo ludzie doceniają to oddanie. Pani Miecia jest dla nich stałym punktem odniesienia, niezależnie, co się dzieje w ich życiu przez rok, wrócą do Łeby w majowy weekend, w wakacje i ona tam będzie. Myślę, że to im daje poczucie komfortu, bezpieczeństwa. W jakimś sensie Miecia stworzyła im dom.

Troszczy się o wszystkich. W wędzarni o ekspedientki Maxi i Boczka, o niesfornego pracownika Piccola. Ale także o córkę i zięcia, w którym widzi następcę, o wnuki...

To uważność na życie innych była dla mnie uderzająca. Ale gdy obserwowałam to przez dłuższy czas, frustrowało mnie, że ona nie ma tej samej troski dla siebie. Nie wsłuchuje się w swoje potrzeby, sygnały z ciała, za mało dba o zdrowie, choć kaszle i mówi, że jest „uwędzona w środku”. Pamiętam naszą podróż do sanatorium – w filmie jest sekwencja jej wizyty tam. Powiedziała, że jedzie pierwszy raz, bo wcześniej nikt jej do sanatorium nie wysłał. To jednak nie znaczy, że bliskim, przyjaciołom nie zależy na jej dobru. Ona na co dzień demonstruje siłę i niezależność. Ktoś, kto patrzy z zewnątrz, nie pomyśli: jest zmęczona, spracowana, powinna odetchnąć. Bo ona tego nie pokazuje. Właściwie żyje w dwóch światach, które się nie przenikają: jeden jest zamknięty i prywatny, tam może płakać, być słaba. Drugi – dla innych.

 

Iga Lis o swojej bohaterce: "Poruszył mnie niesamowity poziom jej introspekcji"

Bo stawianie siebie w centrum i przyznanie się: już nie daję rady, dla kobiet z jej – także mojego – pokolenia to ciągle niestosowność. Zobaczyłaś to?

Tak. I to jest rzecz, która różni Miecię i mnie, nie wspólna. Wśród moich rówieśniczek zauważam dużo większą skłonność, by myśleć o sobie i własnych potrzebach – nastąpiła chyba zmiana pokoleniowa. Ale w trakcie kręcenia zdjęć stało się coś dobrego. Myślę, że dzięki obecności kamery, która jest pewnego rodzaju lustrem, nasza życzliwa obserwacja zmieniła sposób, w jaki pani Miecia postrzega swoje słabości. Zaczęła dopuszczać fakt, że czasem coś może boleć, że bywa gorzej, a nawet źle. To jest mały sukces naszej ekipy.

Poczułaś, że dokumentalista może mieć realny wpływ na życie ludzi, których pokazuje?

To nie był mój cel, gdy zaczynaliśmy film, ale się zdarzyło i mam satysfakcję. Pani Miecia o tym wie. Chociaż na początku, kiedy dużo rozmawiałyśmy na różne tematy, powiedziała: musisz zdać sobie sprawę, że nie naprawisz wszystkiego dookoła. Najpierw machnęłam ręką – przesadza, to taki dorosły sposób myślenia, chyba wolę swoją naiwność. Ale po paru latach przyznałam jej rację – niektórych rzeczy po prostu nie zmienimy. Jeśli uda się skłonić kogoś do myślenia w inny sposób – fajnie. Ale zazwyczaj się nie udaje. Więc moje stanowisko jest dziś trochę inne, chyba dorastałam w trakcie robienia filmu.

Iga Lis - dokument Bałtyk
fot. Zuzanna Woińska

Jako młoda osoba zetknęłaś się z mocnymi, egzystencjalnymi dylematami dojrzałej kobiety, która mówi: „Zastanawiam się, czy warto dalej żyć”. To nie było dla ciebie za dużo?

Próbowałam się do tego ustawić. Poruszył mnie niesamowity poziom jej introspekcji. Pani Miecia świadomie mówi o śmierci – to było dla mnie nowe. Choroby, odchodzenie to na ogół tabu, a ona mówi: chcę umrzeć na kei. Z Dawidem, zięciem, rozmawia o tym, co będzie z biznesem, gdy jej zabraknie. Gotowość podejmowania takich tematów kompletnie mnie powaliła.

Dla równowagi mamy jej poczucie humoru.

Niecenzuralne: „Żadna viagra, żadne morze nie pomoże jak węgorze”, „Pstrąg tęczowy w dzień upalny wzmaga popęd seksualny” – jej ulubione hasła. W tym świecie humor jest techniką radzenia sobie z trudnościami. Jest dużo żartu, ironii, lubię to. Miecia tym żartem sprawnie operuje i to jest kolejny powód, że ludzie chcą tam przychodzić.

Znalazłaś jakieś wasze cechy wspólne, międzypokoleniowe?

Miecia w wielu kwestiach mnie inspiruje, jest przykładem niezależności, siły w obliczu przeciwności losu, mimo wszystko to kobieta współczesna. Jesteśmy z innych bajek, ale kobieca solidarność i pokoleniowa chęć wysłuchania siebie bardzo nas zbliżyły. Niesamowite i szczerze zaskakujące, że nie wchodziłam w ten proces z chęcią nawiązania takiej relacji. Chciałam zrobić film, a zyskałam przyjaciół ze świata, do którego przyszłam z zewnątrz. Zostałam zaakceptowana, przyjęta, potraktowana jak ich człowiek. Nie sądziłam, że w dorosłym życiu możliwe jest zbudowanie poczucia przynależności do innego miejsca i ludzi w taki sposób.

Czy Iga Lis nakręci kolejny dokument?

Ale jesteś filmowcem, chyba musisz pilnować granicy, za którą dokumentowanie zmienia się we współuczestniczenie?

Tak. Dlatego cieszę się, że film już powstał. Czuję większą wolność. Teraz, kiedy pani Miecia ma różne trudności ze zdrowiem, mogę być dla niej lepszym wsparciem. Bo faktycznie granica między chęcią zaingerowania a czystym dokumentowaniem łatwo się zaciera. Gdy kamera pracuje, jest pokusa: po prostu kręćmy, to się może przydać do filmu.

Masz apetyt na następny?

Wielki. Najwięcej przyjemności czerpię z bycia na zdjęciach, z małą ekipą, pracując w pewnej próżni, kiedy to wszystko jest jeszcze nieoddane widzom. Chciałabym na razie zostać w świecie dokumentu, nie jestem gotowa na fabułę. Słyszę od profesjonalistów, że drugi film jest trudniejszy. Bardzo mnie cieszy, że będę mogła się zmierzyć z takim wyzwaniem. Najbardziej zależy mi, żebym oglądając własny film, czuła, że mogę się pod nim podpisać z dumą i z radością. Chcę, żeby to był mój wewnętrzny kompas. Nie wiem, czy wrócę z kamerą nad Bałtyk. Ale znajdę kolejną historię, która jest warta pokazania.

Kim jest Iga Lis?

Iga Lis - Rocznik 2000. Ukończyła studia historyczne w London School of Economics. Córka Kingi Rusin i Tomasza Lisa. Ma starszą siostrę Polę. 
Zadebiutowała filmem dokumentalnym "Bałtyk" (2025) - scenariusz i reżyseria, który otworzył 65. Krakowski Festiwal Filmowy i został nagrodzony owacjami na stojąco. Wcześniej wyreżyserowała "Za moich czasów".

 

Tekst ukazał się w magazynie Twój STYL nr 10/2025
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również