Edyta Jungowska to jedna z bardziej lubianych polskich aktorek. Pod jej szaleństwem i żywiołowością ukrywają się precyzja i perfekcjonizm. Czasem wręcz paraliżujące. Po dłuższej przerwie Edyta Jungowska wraca na scenę.
Spis treści
Sylwestrowy koncert na Starym Rynku w Bydgoszczy. W programie – przedwojenne piosenki, które śpiewają aktorzy. Ostatnie przygotowania i wtedy, podczas ostatniej próby, ona doznaje kontuzji kolana. Kiedy przyjeżdża pogotowie, okazuje się, że ma zerwaną łękotkę. Ktoś mógłby się w takiej sytuacji poddać, ale nie Edyta Jungowska. Z zamrożonym kolanem stanęła na scenie i zaśpiewała. – Bolało jak cholera. Ale scena to adrenalina, więc dałam radę i nikt się nawet nie zorientował – przyznaje. Karetka zaraz po występie zawiozła ją do szpitala. – Czekali na Nowy Rok, a przyjechała do nich Jungowska z kolanem do naprawy! – śmieje się. Ta historia dużo mówi o jej charakterze – profesjonalizmie, uporze, a nawet pewnym rysie szaleństwa. Kiedy się spotykamy, ciągle jest unieruchomiona po operacji. Zmusiło ją to do przerwy w graniu zaplanowanych spektakli i w próbach, ale myliłby się ten, kto sądzi, że Jungowska odpoczywa. Kanapa stała się jej centrum dowodzenia. Siedząc na niej, tryska energią – emocjonuje się, gestykuluje i co chwilę wybucha niskim, charakterystycznym śmiechem. Wprawdzie minie jeszcze trochę czasu, zanim stanie pewnie na nogach, ale ma już plan kolejnych kroków.
– Kiedy słyszę to pytanie, za każdym razem jestem zdziwiona. Przecież ja nie znikłam! Cały czas tu byłam i ciężko pracowałam – śmieje się. Rzeczywiście, przez ostatnie 10 lat firma, którą prowadzi z życiowym partnerem i reżyserem Rafałem Sabarą, wydała kilkadziesiąt audiobooków. Aktorka sama przeczytała wszystkie powieści Astrid Lindgren, swojej ulubionej szwedzkiej pisarki, a po miesiącach „uwodzenia” Piotr Fronczewski zgodził się zostać głosem serii audiobooków z powieściami Ericha Kästnera. Zaangażowała się także we współpracę z fundacjami pomagającymi dzieciom, a na spotkaniach autorskich inspiruje do czytania i słuchania literatury. Ale przyznaje, że to może mniej efektowne niż kilkanaście lat w telewizyjnym serialu „Na dobre i na złe” w roli wyrazistej, nieco zwariowanej pielęgniarki Bożenki, która przyniosła jej ogromną popularność, czy głośne role teatralne.
Kryzys nastąpił siedem lat temu. Zrezygnowała z serialu i jednocześnie straciła etat w warszawskim Teatrze Studio, w którym występowała 14 lat. Nowa dyrekcja teatru postanowiła wtedy wymienić część zespołu. – To się zdarza. Dyrektor ma prawo decydować, z kim chce pracować. Ale dla Edyty to był cios. Ubolewam, że nie znalazła miejsca w żadnym zespole teatralnym, bo to najlepsze miejsce dla aktora – mówi aktorka Emilia Krakowska. Zagrała jeszcze w wyreżyserowanym przez Bodo Koxa „2XL”, po czym zniknęła z teatru i telewizji.
Miałam za dużo pracy i nie dawałam sobie ze wszystkim rady. Dosyć naiwnie sądziłam, że można przygotować audiobook, premierę teatralną i grać w serialach jednocześnie. Dopiero gdy mój organizm powiedział „stop”, musiałam się zatrzymać. A potem zajęłam się naszym rodzinnym przedsiębiorstwem i kilka lat minęło – tłumaczy Edyta.
Rafał Sabara dodaje: – Wiadomo, że aktorski los jest niepewny. Szczególnie dotyczy to kobiet. Na świecie kino i teatr doceniają ich dojrzałość i opowiadają historie z ich punktu widzenia. W Polsce takich ról wciąż jest mało. Aktorka jednak nie żałuje tej przerwy. – Czuję się bardziej dojrzała. Teraz wiem, że w moim zawodzie potrzeba czasu, żeby się ponudzić, zatęsknić, zastanowić się, czego naprawdę chcę, stworzyć miejsce dla kreatywności. I czasem samemu coś zainicjować. I tak powstał kameralny spektakl „Lekcje miłości” w reżyserii Rafała Sabary w Teatrze TV. W opowieści o toksycznych relacjach matki i córki Edyta zagrała z Ewą Dałkowską. Powrót na scenę nieco ją stresował. Ale dwie nagrody aktorskie, które dostały wspólnie z Ewą Dałkowską: ZASP-u i Stowarzyszenia Krytyków Teatralnych, są dowodem, że niepotrzebnie. Niedawno dołączyła też do sporej grupy aktorów podróżujących po Polsce ze spektaklami. O trzyosobowej sztuce „Cudowna terapia” mówi: – Jest dowcipna i niegłupia. Opowiada o świadomości bycia w związku i równouprawnieniu. Po emocjonalnych reakcjach widzów, którymi w mniejszych miejscowościach są w większości kobiety, widzę, że się podoba. Zaczyna też próby do sztuki „Lotto”. Będzie to jej ponowne spotkanie z reżyserem Maciejem Wojtyszką. W jego „Amadeuszu” debiutowała w Teatrze TV w 1993 roku, a potem stworzyła niezapomnianą Luizę w reżyserowanym przez niego „Pigmalionie” . – „Lotto” to będzie korba w czterech literach – zapowiada. Wróciła też do seriali. Zagrała w „Ojcu Mateuszu”. – Przy okazji zdjęć zwiedziłam Sandomierz. Tam są świetne muzea, dużo pięknej architektury. Miałam prywatnego przewodnika, który był w szoku, że jestem gotowa w 30-stopniowym upale przez sześć godzin słuchać opowieści o historii miasta, a ja to bardzo lubię. Ale w muzeum figur woskowych nie byłam. Kingę Preis i „Żmiję” (Artura Żmijewskiego – red.) mam w pamięci na żywo.
Już w dzieciństwie przygotowywała razem z bratem przedstawienia dla rodziny z okazji świąt, ale jej dojrzała fascynacja sceną zaczęła się w ognisku teatralnym przy Teatrze Ochoty prowadzonym przez Halinę Machulską. Przez cztery lata spędzała tam trzy popołudnia w tygodniu. – Poszukiwałam w różnych kierunkach, ale to od Haliny dostałam fundament. Wspierała nas, uczyła, wychowywała, pokazywała świat przez teatr, na który patrzyła szerzej: widziała go w kontekście społecznym, rozumiała jego znaczenie edukacyjne – wspomina aktorka. Właśnie w ognisku znaleźli ją producenci „Szaleństw panny Ewy”, gdzie zagrała pierwszą, niewielką rolę filmową.
– Ognisko było dla nas wielką przygodą. Marzyliśmy potem o szkole teatralnej, ale dostawali się nieliczni. Zazdrościłam Edycie, że potrafiła z taką wiarą w siebie i powagą podejść do egzaminów, w których zdanie mało kto z nas wierzył. Miała wszystko idealnie przemyślane i przygotowane: teksty, strój, głos. Zdała za pierwszym podejściem. Było jasne, że aktorstwo to nie tylko jej pasja, ale także przeznaczenie – wspomina dziennikarka Małgorzata Zawadka, koleżanka z ogniska. Na tak poważne podejście do tego, co robi, miała wpływ nauka w szkole muzycznej, w której jako dziecko uczyła się gry na skrzypcach. Nic tak nie rozwija konsekwencji jak codzienne ćwiczenie gry na instrumencie.
Uczyłam się precyzji, umiejętności skupienia. Dochodzenia do efektu pracą. Ale ostatecznie zabrakło mi wytrwałości. No i pojawiło się aktorstwo, które nie wymaga codziennych palcówek, a daje możliwość grania pierwszych skrzypiec – przyznaje.
Po studiach młoda aktorka o oryginalnych warunkach – twarzy dziecka i niskim, szorstkim głosie – stanęła w drzwiach Teatru Nowego. Tu spotkała swojego najważniejszego nauczyciela, słynnego, choć wzbudzającego także kontrowersje, reżysera Adama Hanuszkiewicza, o którym mówi po prostu: – Gdyby nie on, nie byłoby mnie. Wiesława Hryniewska, przez ponad 40 lat prawa ręka reżysera: – Pamiętam, jak się pojawiła na spotkaniu z Adamem. Wysłuchał tekstu, który przygotowała, i z miejsca był gotowy ją zaangażować. Zapytałam: „Dlaczego uważasz, że powinieneś ją zatrudnić?”, a on na to: „Bo takiej świrniętej aktorki jeszcze nie miałem!”. Grała w jego spektaklach przez dziewięć sezonów. Hanuszkiewicz miał do niej słabość, lubił z nią rozmawiać. Uważał, że jest bardzo utalentowana, a na dodatek jej dynamiczne usposobienie przypominało mu matkę. Ale ich relacja bywała burzliwa. – Edyta jest aktorką, która proponuje rozwiązania. Kiedyś podczas próby dawała kolejne propozycje zagrania pewnej trudnej sceny, ale Adamowi żadna z nich się nie podobała. Zdesperowana zaczęła okładać go pięściami. Zespół zamarł, Adam też był zdumiony. Ale że doskonale wiedział, gdzie są granice wytrzymałości emocjonalnej jego aktorów, przytulił ją i uspokoił – opowiada Wiesława Hryniewska. – Edyta ma w sobie coś, co nazwałabym egoizmem aktorskim – dodaje Renata Dymna, która w Teatrze Nowym była kierownikiem literackim. – W pracy nad rolą i na scenie idzie po swoje. Potrafi być wybuchowa, czasem agresywna, ale to zawsze jest po coś. Bez wątpienia aktor o tak silnej osobowości potrzebuje równie silnego reżysera – przekonuje.
Takim zderzeniem dwóch silnych indywidualności była praca Edyty z reżyserką Olgą Lipińską. Występowała przez pięć lat w jej „Kabareciku”. Lipińska wspominała: „Efekt zawsze świetny, ale ile po drodze trudności!”. Przeszkadzał jej upór aktorki w poszukiwaniu własnych rozwiązań. Reżyser Maciej Wojtyszko ma dużo szacunku do metod pracy Edyty Jungowskiej: – To, co zobaczyłem w niej wiele lat temu, kiedy grała w szkolnych dyplomach, zachwyca mnie do dziś. Wyjątkowa wrażliwość i spontaniczne reakcje. Pamiętam, jak podczas przygotowywania „Amadeusza” próbowaliśmy trudną scenę między Konstancją, żoną Mozarta, którą grała, i Salierim, w którego wcielał się Zbigniew Zapasiewicz. Podeszła i szepnęła: „Słuchaj, ten Salieri taki sztywny i odpychający. Mogę go uderzyć kapeluszem w pupę?”. Zgodziłem się, choć wiedziałem, że to zaniepokoi nieuprzedzonego Zapasiewicza. Kiedy to zrobiła, Zbyszek zesztywniał, a potem w przerwie zrobił mi awanturę. Uspokoiłem go, nakręcimy jeszcze raz… Po kilku dublach przyszedł do mnie: „Weź ten pierwszy…”. Powiedziałbym, że z Zapasiewiczem coś ją łączy. Mawiał: „Nie ruszam się, jak nie wiem po co”. Ona też nie gra, jak nie wie dlaczego. To nie jest łatwy aktor. Niestety, czasem aż tak wybitni artyści nie są potrzebni reżyserom – przyznaje.
W życiu osobistym wydaje się bardziej stonowana. Z Rafałem Sabarą jest od ponad 20 lat. Ich znajomi twierdzą, że są jak yin i yang, doskonale się uzupełniają. Tam, gdzie w Edycie jest huragan, w Rafale panuje spokój. Kiedy ona wypełnia przestrzeń swoją silną osobowością, on potrafi cierpliwie tłumaczyć swoje racje. I uczą się tego od siebie nawzajem. Zapewne to jeden z powodów, dla których reżyser i aktorka potrafili stworzyć stabilny i udany związek. Co nie oznacza braku konfliktów, zwłaszcza kiedy razem pracują.
Ja naturalnie szukam kompromisu, pokojowego dochodzenia do rezultatu, ale dzięki pracy z Edytą zrozumiałem, że tarcia są twórcze. Mogą doprowadzić reżysera i aktora do miejsc, do których działając w bezkonfliktowym porozumieniu, by nie dotarli. Ona ma odwagę wchodzenia w konfrontację. Nie boi się mówić, co czuje i myśli, nawet jeśli to nie jest zgodne z oczekiwaniami.
I potrafi o to, co jest dla niej ważne, walczyć. Dlatego najlepiej współpracuje z osobami, które rozumieją, że nie walczy przeciwko komuś, ale o coś – tłumaczy. – Jeszcze zanim zostaliśmy parą, pracowaliśmy razem. Ale nie planowaliśmy, że już tak zostanie. Tak wyszło. Cieszę się z tego, bo lubię pracować z Rafałem i mam nadzieję, że on ze mną też – śmieje się aktorka. – Chociaż przez to, że spędzamy razem tak dużo czasu, mieliśmy parę kryzysów. Rafał Sabara: – Kiedy jesteśmy razem w pracy i w domu, trudno sferę zawodową oddzielić od prywatnej. W życiu rodzinnym potrzebna jest strefa ciszy, a nam czasem niełatwo uwolnić się od napięć czy niedokończonych spraw zawodowych.
Jak sobie radzą, kiedy czują się tym zmęczeni? – Każde z nas ucieka w projekty, które robimy osobno. Tak odpoczywamy, szukamy nowych inspiracji, dystansu. Choć i tak radzimy się siebie. Nie ma nic fajniejszego niż bliska osoba o podobnej wrażliwości, która cię zrozumie – przyznaje reżyser. Edyta Jungowska dodaje: – Nie mogę powiedzieć, że przepracowaliśmy tę sytuację do końca. Ale przynajmniej mamy świadomość źródła trudności i próbujemy sobie z nim radzić. Niełatwe było dla niej łączenie macierzyństwa z intensywną pracą. Syna zabierała do teatru. – Byliśmy wielką rodziną. Nasze dzieci, bo moja córka jest w podobnym wieku, były z nami na próbach, w garderobie albo na widowni podczas spektakli – wspomina pracę w Teatrze Nowym Renata Dymna.
Dzisiaj z dorosłym synem Wiktorem Edyta ma relacje partnerskie. – Jest w nim silna potrzeba niezależności. Na przykład nie chce, żebym opowiadała o nim w wywiadach – śmieje się aktorka. Sposobem Edyty Jungowskiej i Rafała Sabary na relaks są podróże.
– Najwięcej frajdy dają nam nagłe, spontaniczne wyjazdy. Dokąd pojedziemy, decydujemy czasem w ostatniej chwili. To nie muszą być dalekie wyprawy. Ostatnio chętnie jeździmy do pewnej leśniczówki. Ale wybieramy się też w dalsze zakątki świata. Edyta to uwielbia. Na takich wyprawach ujawnia się jej niespokojny duch: chce wszędzie pojechać, wszystko zobaczyć. Kiedy byliśmy w Meksyku, wszyscy już byli zmęczeni, a ona wstała o piątej rano, żeby pojechać sama w jakieś miejsce, które chciała zobaczyć. Jest głodnym doznań odkrywcą. Jak dziecko przy suto zastawionym stole, musi spróbować wszystkiego – opowiada Rafał Sabara.
Głos jest jednym z największych atutów Jungowskiej, choć na początku kariery wydawał się przeszkodą. – Wielokrotnie słyszałam, że mam głos, który się nie nadaje do aktorstwa. Jest zbyt chrapliwy. Lekarz medycyny pracy nie chciał mi dać zaświadczenia, że mogę grać w teatrze. Więc zmieniłam lekarza – twierdzi aktorka. – Znam to, ja też ciągle słyszałam wyrzuty, że mam chrypkę. Aż jak po raz kolejny reżyserka Krystyna Zelwerowiczowa zwróciła na to uwagę, zdenerwowałam się i powiedziałam, że to nie chrypka, to seks. Edytka ma to samo – mówi Emilia Krakowska. A Wiesława Hryniewska dodaje: – Co ona potrafi z tym oryginalnym głosem wyczyniać! Może nawet brzmieć jak nienaoliwione drzwi.
Od głosu zaczęła się jej kilkuletnia radiowa współpraca z Rafałem Bryndalem – prowadzili razem program „Rozmowy rolowane” w Radiu Zet. – Napisałem powieść radiową „Kompletna plaża”. Opowieść ratownika czytał Maciej Stuhr. Ale pojawiali się tam także inni aktorzy i jedną z ról przeczytała Edyta. Nie znałem jej wtedy, ale ten zmysłowy głos zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Pytałem wszystkich, kim jest ta dziewczyna – wspomina dziennikarz. A kiedy w 2000 roku na Festiwalu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu brawurowo wykonała piosenkę Jacques’a Brela „Nie opuszczaj mnie” osobistą nagrodę przyznała jej Ewa Demarczyk.
Głos zadecydował o popularności czytanych przez nią powieści. Zanim zajęła się audiobookami, synowi czytała na głos „Harry’ego Pottera”. – Jedną z części czytaliśmy w samochodzie podczas wakacyjnej podróży w góry. Rafał prowadził, ja czytałam i płakałam, a Wiktor zasłuchany. Potem kupiłam mu audiobook z „Harrym”, który czytał Piotr Fronczewski. Słuchał go nieustannie do 15. roku życia. Tak uzależnił się od głosu Piotra, że nie mógł bez niego zasnąć – mówi aktorka. Słuchanie książek jest jedną z ich rodzinnych rozrywek. – Parę lat temu na wakacjach w Toskanii wszyscy troje tak zasłuchaliśmy się w „Idiotę” Dostojewskiego czytanego przez Wojciecha Pszoniaka, że zamiast podziwiać widoki, siedzieliśmy w samochodzie. A w drodze powrotnej z podobnym zachwytem słuchaliśmy „Ferdydurke”, którą czyta Fronczewski.
Zdobyłam w ten sposób nowy zawód, klucz do zupełnie nowych drzwi – mówi o nagrywaniu książek aktorka.
– Choć przecież używam tych samych środków, co na scenie czy przed kamerą. Nagrywanie książek różni się od dubbingu, gdzie odgrywa się jedną postać. W powieści interpretuję czasem 10 postaci, które muszą się różnić i szybko zmieniać. Do tego mam wolność twórczą, bo to ja jestem odpowiedzialna za efekt jako wydawca.
Jak twierdzi Rafał Sabara, ta podwójna rola twórcy i wydawcy nie jest dla nich obojga łatwa: – Ciągle szukamy równowagi między dążeniem do perfekcji i kosztami, jakie to za sobą pociąga. Edytę trzeba powstrzymywać przed kolejnymi poprawkami. – Niestety, rzadko jestem zadowolona z efektów swojej pracy. Ale robię postępy – nauczyłam się, że jak odczekam chwilę i po jakimś czasie posłucham tego, co zrobiłam, wtedy już nie wiem, dlaczego mi się nie podobało – śmieje się aktorka. Dzisiaj dorasta nowe pokolenie wychowane na czytanych przez nią „Pippi Pończoszance” czy „Dzieciach z Bullerbyn”.
– W zeszłym roku podczas kwestowania na cmentarzu na Woli jedna z koleżanek aktorek żaliła mi się: „Idę do jakiejś rodziny z puszką, a chłopiec mówi: »Niestety, nie wrzucę do pani puszki, bo szukam pani Jungowskiej«”. I znalazł mnie. Okazało się, że to 16-latek, który wysłuchał wszystkich czytanych przeze mnie audiobooków. Był w towarzystwie babci, która twierdziła, że mój głos jest na wagę złota, i sugerowała, żebym coś opowiedziała. Bo im dłużej będę mówić, tym więcej wrzucą – śmieje się aktorka. Miejmy nadzieję, że to nowe pokolenie wielbicieli będzie miało okazję zobaczyć jej talent na scenie.